Rozdział 7 cz. II

188 8 0
                                    


Zobaczyłem Margaret, jak siedzi na ziemi od strony remizy, gdzie mamy śmietniki. W jej spracowanej dłoni tkwił papieros, którego jednak nie paliła. Wpatrywała się w jakieś miejsce przed sobą. Kucnąłem obok niej i zabrałem papierosa. Spojrzała na mnie.

— Przepraszam — powiedziała. — Nie powinnam. Za bardzo się uniosłam.

— Masz rację — oznajmiłem. — Ja też nie jestem bez winy. Powiedziałem im, że jesteś właścicielką Lutz Industries. Pewnie się domyślą, że to ty uratowałaś bar. Przepraszam.

Margaret się cicho zaśmiała.

— Oboje trochę narozrabialiśmy, co nie? — Zapytała, a ja jedynie pokiwałem głową w odpowiedzi. Westchnęła. — Dzisiaj mija rok od śmierci Felixa.

— Wiem.

— Jak się ściemni będę szła na cmentarz. Nie chcę spotkać jego siostry. Nie potrafilanym spojrzeć jej w oczy — powiedziała cicho. — Jeśli chcesz... Przyjdź do mnie po zachodzie słońca.

— Przyjdę — odpowiedziałem. — Wracajmy do środka.

Wstałem. Chciałem podać dłoń Marg, żeby pomóc jej wstać, ale doskonale poradziła sobie beze mnie.

— Nadal cię nienawidzę — powiedziała.

Uśmiechnąłem się lekko. Uparta jak zawsze. Wróciliśmy oboje do środka remizy. Taylor starała się unikać innych, ale niezbyt jej to wychodziło, bo ciągle wynajdywali jej zajęcie i przynajmniej jeden ze strażaków był przy niej. Przynajmniej starali się nie mówić o ostatnich wydarzeniach.

Margaret

Nadal buzowały we mnie emocje, które wywołała we mnie moja kochana matka. Naoliwiałam właśnie sprzęt po ostatniej akcji, gdy podszedł do mnie Herrmann, Otis i Gabriela. Spojrzałam na nich niezrozumiale. Byłam tak zajęta swoimi myślami, że nie wiedziałam, czego chcą ode mnie. Szczególnie Herrmann, który niezbyt mnie lubił.

— Chcieliśmy... — zaczęła Gabriela — podziękować.

— Nie zrobiłam nic dla was — odpowiedziałam i kontynuowałam naoliwianie.

— Domyśliliśmy się, że to ty spłaciłaś zadłużenie wobec banku — powiedział Otis.

— No i co z tego? — Zapytałam.

— Ale dlaczego? — Zapytał Herrmann. — Od początku nie byłem miły dla ciebie, a teraz pomogłaś mi.

Westchnęłam. Wytarłam dłonie w ścierkę, która leżała obok i wstałam.

— Nie pierwszy raz spotkałam się z takim nastawieniem, Christopherze — oznajmiłam. — Pieniądze to nie wszystko, a bar lubił każdy, kto tam przychodził. Nawet ja.

— Dziękuję — powiedział Herrmann. — I przepraszam — wystawił rękę na zgodę, którą uścisnęłam.

— Jeśli będziesz czegoś potrzebować... — zaczął Otis.

— To się odezwę — dokończyłam.

Nagle rozległ się alarm. Wszyscy znieruchomieli czekając na komunikat.

Wóz osiemdziesiąt jeden. Oddział trzeci. Karetka sześćdziesiąt jeden. Szef batalionu. Pożar opuszczonego budynku przy Crashkent Street.

Dojechaliśmy na miejsce w siedem minut, ale było już za późno. Dym unoszący się nad dachem był zbyt czarny. Lada moment i wszystko wybuchnie. Pozostało, tylko czekać, aż będzie koniec. Chwilę później to się stało. Wszystko wybuchło. Teraz mogliśmy zacząć gasić magazyn i szukać ewentualnych ofiar.

Cała akcja trwała jakieś dwie godziny. Niestety, znaleźliśmy jedną ofiarę. Był to prawdopodobnie bezdomny, który szukał schronienia przed zimnem. Zawiodła stara instalacja elektryczna. Doszło do spięcia, a potem poszło już z górki.

Wróciliśmy do remizy. Byłam trochę przygnębiona. To była pierwsza ofiara podczas mojej służby w straży pożarnej.

— Nie myśl o tym — powiedział kapitan pojawiając się tuż obok mnie, gdy paliłam papierosa na zewnątrz.

— Ciężko nie myśleć — oznajmiłam. — To jednak nie to samo, co stracić kogoś w życiu.

— Straciłaś kogoś? — Zapytał Matthew spoglądając na mnie jakby lekko zmartwiony.

— Jak każdy z nas — odpowiedziałam przypominając sobie Felixa.

— Przykro mi — szepnął mężczyzna. — Może wpadniesz dzisiaj do mnie i do Gaby na kolację?

— Dzięki kapitanie za zaproszenie, ale mam już plany na wieczór — odpowiedziałam wymuszając z siebie uśmiech.

Dopaliłam papierosa i wróciłam z kapitanem do budynku. Mieliśmy dzisiaj jeszcze trzy wezwania. Jeden do fałszywego alarmu, drugi do gościa, któremu ręką wkręciła się do wielkiego mieszadła w fabryce, a trzecie do kobiety, której noga ugrzęzła między kratami ogrodzenia. Godzinę później po powrocie do remizy z ostatniego wezwania zakończyłam zmianę i wróciłam do mieszkania. Sprawdziłam pocztę na laptopie i odpisałam na kilka e-maili mojemu zastępcy w firmie odziedziczonej po dziadku. Muszę pojechać do niej w końcu. Ostatni raz byłam tam jakieś cztery dni temu.

Gdy się ściemniło czekałam jedynie na Jeffa, aby pojechać z nim na cmentarz. Będę musiała się wyjątkowo postarać, aby nie rozpłakać się przy grobie przyjaciela. Działo się tak zawsze, gdy tam szłam, ale dziś nie mogę. Nie chcę, by Jeff uznał mnie za słabą. Jeszcze rozniósłby po remizie i wtedy byłoby bardzo ciekawie. Niepotrzebne mi to. Dlaczego ja w ogóle zaproponowałam mu to wyjście? Co ja sobie wtedy myślałam? Jeśli chciał go odwiedzić, to mógł zrobić to w każdej chwili. Usłyszałam lekkie stukanie do drzwi. Spojrzałam przez wizjer, po czym chwyciłam torbę i otworzyłam drzwi. Za nimi stał mój niegdysiejszy przyjaciel, teraz to chyba tylko kolega.

— Twoim, czy moim? — Zapytałam mając na myśli samochód.

— Moim — odpowiedział mężczyzna.

Wyszłam więc, zamknęłam mieszkanie i wsiadłam z Clarkiem do auta. Przez całą drogę nie odzywaliśmy się od siebie. Żadne z nas nie czuło tej potrzeby. Szliśmy między alejkami obok siebie. Kilka chwil później dotarliśmy. Spojrzałam pustym wzrokiem na nagrobek przyjaciela.

Felix Palmer. Żył dwadzieścia siedem lat. Zaledwie.

Na ziemi stały świeże kwiaty, które zapewne zostawiła przyrodnia siostra chłopaka, i zapalony znicz. Westchnęłam. Wyjęłam z reklamówki swój znicz i go zapaliłam, po czym postawiłam go obok tamtego. Jeffrey zostawił kwiaty. Staliśmy obok siebie.

— Brakuje mi go — szepnęłam. — Zrobiłabym wszystko, aby wrócić do tamtej chwili i zmienić bieg wydarzeń.

— Może tak miało być? — Zapytał Clarke.

— Odebrałam mu życie, Jeff — oznajmiłam z wyczuwalną rozpaczą w głosie.

Od roku starałam się przetrawić ten... wypadek.

— Margaret... Marg — zaczął z westchnieniem mężczyzna — zadręczanie nic ci nie da. Zapłaciłaś już za to.

Tak, zapłaciłam, straciłam najlepszego przyjaciela. Postaliśmy jeszcze kilka minut, po czym wróciliśmy do samochodu. Clarke odwiózł mnie do mieszkania. Pożegnaliśmy się krótko. Zobaczymy się jutro na zmianie.

Firefighter: Lieutenant Taylor [Chicago Fire]Where stories live. Discover now