Rozdział 5

201 8 0
                                    


Wieczorem przygotowywałam się do wyjścia do Molly's. Kiedyś i tak musiałabym pójść, a jak Herrmann zaprosił, to żal mi odmówić, szczególnie, że pierwsze picie za darmo. Głupi przepuściłby taką okazję. Gdy ubierałam już buty usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam.

— Czego? — Zapytałam mężczyznę stojącego przede mną.

— Zadzwoniłem, wiesz? — Powiedział Clarke. — Dlaczego nie powiedziałaś od razu?

Pierwsza myśl zawsze najlepsza, mówią, nie? Moja w tej chwili to ta, że się dowiedział. Dowiedział, jak zginął Felix. Otworzyłam szerzej drzwi i wpuściłam go do środka.

— To nie twoja wina — powiedział Clarke. — Nie obwiniaj się.

— Jak mogę się nie obwiniać? — Zapytałam ze łzami w oczach. — Kula była moja. Ja ją wystrzeliłam. Z mojej broni.

— Nie potrafisz wpłynąć na to, że zderzyła się z inną kulą, do cholery — powiedział Jeff.

— Moja! Gdybym stała, gdzie indziej albo gdyby mnie tam nie było, to Felix by żył. Nie musiałabym patrzeć na tych, którzy mnie winili — powiedziałam.

— Margaret — zaczął Jeff.

— Wiesz, że okazało się, że jednak miał rodzinę? — Powiedziałam, co zaskoczyło Clarke'a. — Siostrę. Przyrodnią. Dlatego nikogo nie mogli wcześniej znaleźć. Ma inne nazwisko niż on i mieszkała, gdzie indziej.

— Co?

— Idź już lepiej Jeffrey — powiedziałam do mężczyzny.

Wyszedł, a ja się rozpłakałam. Znowu. Co noc śniła mi się śmierć Felixa. To, jak rykoszet go trafił. Moja kula. Nagle usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. Otarłam łzy i wyciągnęłam telefon. Dawson pytała się, czy przyjdę. Teraz poważnie się nad tym zastanawiałam. Pewnie Clarke też tam będzie, ale alkohol chyba dobrze mi zrobi. I tak widuję Clarke'a w pracy, więc, co to za różnica. Chwyciłam kluczyki do auta i wyszłam z domu. Zaparkowałam niedaleko Molly's. Resztę drogi przeszłam na piechotę. W barze panował gwar i wesoła atmosfera. Cieszyłam się z tego. Przynajmniej im coś wychodzi. Przywitałam się z Dawson i Shay. Poprosiłam o piwo. Na dobry początek.

— Taylor, mam pytanie — powiedział Severide, który podszedł do baru, przy którym siedziałam.

— O co chodzi, kapitanie? — Zapytałam spoglądając na niego.

— Nie jesteśmy w pracy, wystarczy Kelly. Do rzeczy. Nie wiesz, dlaczego Clarke tak się zachowuje? — Zapytał wskazując na Jeffa, który siedział sam przy stoliku i pił.

Westchnęłam. Czyli tak robi, gdy dowie się, że ktoś znajomy mu zabił innego znajomego? Cholera, co ja mówię. Sama jestem w tej chwili nie lepsza.

— Nie chce z nikim rozmawiać. Martwi to nas trochę — powiedział Severide.

— Rozmawialiśmy, zanim każde z nas tutaj przyszło — odpowiedziałam.

— To wiele wyjaśnia — rzucił. — A o czym, że siedzi i pije sam?

Dopiłam resztkę piwa, która została w kuflu i odstawiłam na blat.

— Jeśli można wiedzieć — dodał pospiesznie, gdy zauważył, że nie jestem zbyt skora do odpowiedzi.

— O śmierci przyjaciela — odpowiedziałam. — Zajmę się nim — powiedziałam i ruszyłam w stronę Clarke'a.

Siedział sam przy niewielkim stoliku i popijał wódkę. Niezbyt dobrze przyjął do wiadomości naszą rozmowę. Złapałam za butelkę, którą chciał ponownie przechylić. Mężczyzna spojrzał na mnie.

— Dosyć Clarke — powiedziałam patrząc w jego pijane oczy.

— Może się dosiądziesz? — Zapytał.

— Nie, Jeff — oznajmiłam dobitnie.

— Zawsze, odkąd pamiętam, byłaś uparta — powiedział Jeff uśmiechając się.

Mimo, że był pijany to mówił całkiem składnie. Z naszej byłej paczki, to właśnie on miał, tylko taki talent do alkoholu, że po połowie butelki wódki mówił tak, że dało się go zrozumieć.

— Chodź do domu — powiedziałam odsuwając butelkę.

— Jakiego domu? — Zapytał Jeff.

— Masz żonę — powiedziałam chcąc, aby jakoś dał się przekonać, żeby stąd wyjść.

— Rozstałem się z Lisą — oznajmił nagle. — Zdradziła mnie, gdy byłem z wami.

Cholera.

— Nie wiedziałam — oznajmiłam. — Ale nie możesz tu dłużej siedzieć i pić.

— Dlaczego niby? — Zapytał i spojrzał mi prosto w oczy. — Ty się obwiniasz, ja mogę siedzieć i pić.

Westchnęłam.

— Nie popełniaj moich błędów, Jeffrey — powiedziałam słabo. — Nie ty. Proszę.

Mężczyzna zaśmiał się, ale posłuchał i wstał z siedzenia. Szedł w miarę prosto, więc były jakieś marne plusy dzisiejszej sytuacji. Wzięłam jego kurtkę z wieszaka, bo o niej oczywiście zapomniał. Dogoniłam Clarke'a i zaprowadziłam do swojego samochodu. Całe szczęście, że wypiłam jedno piwo i mogłam prowadzić.

— Gdzie mieszkasz Clarke? — Zapytałam ruszając.

— W mieszkaniu — odpowiedział śmiejąc się.

Westchnęłam. Wiedziałam, że nic od niego się nie dowiem, więc pojechałam do swojego mieszkania. Z niemałą siłą zaciągnęłam go do salonu i położyłam na kanapie, gdzie zasnął. Sama ogarnęłam się i poszłam spać.

Firefighter: Lieutenant Taylor [Chicago Fire]Where stories live. Discover now