Rozdział 2

219 6 0
                                    


Druga zmiana zaczęła się od wyjazdu do niewielkiego karambolu, w którym zderzyły się cztery samochody. Jechaliśmy na sygnałach jadąc z niewiarygodną prędkością. W życiu po mieście nie jechałabym tak szybko.

— Bezwzględnie wykonujesz moje polecenie podczas akcji. Każę ci iść gdzieś indziej, idziesz. Każę ci coś zrobić, robisz. Każę ci się odsunąć, odsuwasz się — powiedział Casey.

— Rozumiem — powiedziałam siedząc między chłopakami.

Kiedy dojechaliśmy na miejsce zauważyłam spore zbiegowisko i kilka radiowozów policyjnych. Dwa auta były szczepione ze sobą. Trzeci wbił się czołowo w latarnię, a czwarty zwisał na moście. Wysiedliśmy z wozu.

— Mouch, Taylor, latarnia — powiedział Casey.

Razem z Mouchem pobiegłam do tamtego samochodu. W środku była jedna osoba, konkretniej mężczyzna. Spróbowałam otworzyć drzwi, ale nic to nie dało. Z drugiej strony to samo.

— Przyniosę nożyce — powiedział Mouch i pobiegł do wozu.

Tymczasem ja wybiłam jedną z tylnych szyb. Siłą otworzyłam drzwi. Weszłam do środka. Sprawdziłam puls kierowcy. Żył. Jedna z ratowniczek podała mi kołnierz ortopedyczny, który ostrożnie założyłam mężczyźnie. Zakryłam go własną kurtką i czekałam aż Mouch skończy z drzwiami. Akcja rozcinania trwała zaledwie chwilę. Reszta pracy należała do ratowników medycznych. Mouch odniósł nożyce, a ja rozejrzałam za Caseyem. Pomagał przy samochodzie, który zwisał. Udałam się tam. Wspólnymi siłami wyciągnęliśmy trójkę ludzi. Następnie ściągnęliśmy samochód. Półgodziny później wróciliśmy do remizy, gdzie większość musiała iść się umyć. W tym czasie zaczęłam przygotowywać posiłek dla wszystkich. Dziś postawiłam na coś, co nie jest zbytnio nie dawało poczucia pełności, ale też nie było zbyt lekkie.

— Gdzie właściwie wcześniej pracowałaś? — Zapytał Severide.

Spojrzałam na niego, a potem przeniosłam swój wzrok z powrotem na deskę do krojenia.

— To przeszłość — odpowiedziałam — której jeszcze nie zamknęłam i nie zamknę.

Severide. Z tego, co zauważyłam i usłyszałam od ratowniczek z remizy, on kocha kobiety, dlatego nie miał chyba problemu, żeby w jakiś sposób mnie zaakceptować.

— Powiedz chociaż, ile zarabiałaś — powiedziała zaciekawiona Gabriela.

— Jakieś cztery tysiące plus dodatki — odpowiedziałam po chwili.

Zaległa cisza. Słyszałam, tylko dźwięk gazu, na którym stał garnek.

— Ile? — Zapytał Severide.

— Około czterech tysięcy plus dodatki— powtórzyłam.

— Dlaczego zrezygnowałaś z takich pieniędzy? — Zapytała Dawson. — Przecież to więcej niż my zarabiamy.

— Pieniądze to nie wszystko — powiedziałam. — Poza tym, nie zrezygnowałam do końca. Ale to nie jest ważne. Mogę bez problemu pracować, gdzie indziej.

— To, gdzie ty jeszcze pracujesz? — Zapytała Shay.

— Za półgodziny będzie gotowe jedzenie — rzuciłam jedynie.

W tym momencie rozbrzmiał alarm.

Wóz osiemdziesiąt jeden. Oddział trzeci. Karetka sześćdziesiąt jeden. Szef batalionu. Pożar przy Kinzie Street — usłyszeliśmy.

Wszyscy zerwali się. Wyłączyłam gaz. Zmieniłam buty i za chłopakami wsiadłam do wozu. Dotarliśmy na miejsce kilka minut później. Dym unosił się nad budynkiem mieszkalnym. Większość mieszkańców wyszła. Nie wiadomo, ilu zostało.

— Mills, Taylor, węże. Cruz, Herrmann, Otis, Vargas, za mną — powiedział Casey.

Zabraliśmy się do roboty. Razem z Millsem rozciągnęłam węże. Z okien buchały płomienie. Panował ogólny chaos wśród mieszkańców, którzy już wyszli. Z budynku wychodzili pierwsi mieszkańcy, którzy zostali wyprowadzeni przez strażaków. Nad budynkiem unosił się dym. Coraz bardziej czarny. Zostało niewiele czasu.

Wszyscy wychodzić — usłyszałam w radiu głos szefa. Dym robi się czarny.

Kilka chwil później wszyscy strażacy i pozostali ludzie wyszli z bloku. Mogliśmy rozpocząć gaszenie. Cała akcja trwała jakieś trzy godziny. Musieliśmy dokładnie sprawdzić, czy gdzieś jeszcze nie ma ognia. Zwykle potrafił się tlić w ścianach działowych. Wróciliśmy do remizy, gdzie skończyłam przygotowywać posiłek, który zostawiłam na kuchence.

— Taylor — usłyszałam, gdy po zakończeniu zmywania naczyń byłam w szatni przy swojej szafce. Spojrzałam na Herrmanna z pytającym wzrokiem. — Trzeba sprzęt po akcji wyczyścić.

— Już idę — powiedziałam i zamknęłam szafkę.

Czyszczenie sprzętu zajęło mi tym razem krócej niż za pierwszym razem.

— Wpadniesz do Molly's? — zapytała Dawson, gdy miałam już wsiadać do swojego samochodu po zakończeniu zmiany. — To taki bar, który założyłam wspólnie z Hermannem i Otisem. Głównie przychodzą tam strażacy, policjanci i ratownicy po zakończonych zmianach.

— Raczej nie — powiedziałam — ale dziękuję za zaproszenie.

— Dlaczego nie? Będzie fajnie — zapytała Gabriella.

— Nie wszyscy byliby zadowoleni — odpowiedziałam. — Nie chcę psuć atmosfery.

— Ale — zaczęła Gabriella.

— Nie, naprawdę dziękuję — powiedziałam. — Do zobaczenia na następnej zmianie.

Wsiadłam do auta i odjechałam. Początkowo chciałam tam pójść, bo już dawno słyszałam o tym barze od kolegi, który jest strażakiem, ale w innej remizie w Chicago. Służy w czterdziestce siódemce. Poznałam go, gdy przyszedł do Akademii, do siostry, która pracuje w administracji szkoły.

Firefighter: Lieutenant Taylor [Chicago Fire]Место, где живут истории. Откройте их для себя