Epilog cz. 1

3.7K 278 86
                                    

Znajcie moje dobre serce xD


EPILOG

Jake

I oto nadszedł ten dzień. Dzień, w którym zamierzałem poślubić przeznaczoną mi przez los dziewczynę. Mackenzie Harper. Już wkrótce Russo. Uśmiechnąłem się do swojego odbicia, stojąc przed lustrem w pokoju przygotowanym dla mnie przez Rose.

Ślub – a jakże by inaczej – został zaplanowany na farmie. Gdy tylko razem z moją narzeczoną poinformowaliśmy o tym babcię, ta postawiła swój warunek. Udzieli nam błogosławieństwa, jeśli pobierzemy się tutaj, w Lithii. To zacięcie na jej twarzy, połączone z niemą prośbą, rozczuliły mnie, ale w życiu nie przyznałbym się do tego. Aby tak łatwo nie ulec, postanowiłem odrobinę poudawać, że to nie był najlepszy pomysł. W głębi duszy bardzo mi się spodobał, jednak gdyby Rose od razu się o tym dowiedziała, zyskałaby władzę absolutną. Chociaż czasami się zastanawiałem, czy czasami takiej nie miała – w końcu dyrygowała każdym wedle własnego uznania. Każdym, oprócz mnie.

Po wydarzeniach sprzed roku – gdy Mackenzie omal nie zginęła w pożarze, a ja razem z nią – przestaliśmy zachowywać się jak dzieci i daliśmy sobie szansę. Różnie między nami bywało. Potrafiliśmy kłócić się o błahostki, wyzywać i wygrażać, że to koniec, ale nasze wydumane problemy nigdy nie trwały długo. Nie lubiłem zasypiać, nie mając przy sobie ukochanej. Nawet kiedy byłem na nią za coś wściekły, przytulałem się do niej w łóżku i dopiero pozwalałem sobie na odpoczynek. Z czasem stało się to naszym rytuałem.

Nie było też tak, że tylko się kłóciliśmy. Uczyliśmy się żyć ze sobą, rozmawiać o naszych problemach, smutkach i radościach. Przede wszystkim uczyliśmy się siebie nawzajem. Mackenzie była kobietą, którą pokochałem całym sercem, za którą poszedłbym w ogień – co dosłownie uczyniłem – i z którą pragnąłem spędzić resztę swojego życia. Wiele sytuacji w moim własnym, jak i w życiu bliskich mi osób, pokazywało, że czas bardzo szybko przemijał, nie dało się go cofnąć. A ja nie zamierzałem tracić ani sekundy więcej.

Dlatego pół roku temu postanowiłem kupić pierścionek i się oświadczyłem. Praktycznie mieszkaliśmy ze sobą: raz spaliśmy u mnie, raz u niej. Ślub pod tym względem nie miał niczego zmienić w naszym życiu. Niemniej zależało mi na tym, aby Mackenzie nosiła na swoim palcu obrączkę, którą zamierzałem jej podarować; aby w świetle prawa była moja i tylko moja. Chciałem z nią przeżyć resztę swoich dni, założyć rodzinę, której zacząłem zazdrościć własnemu bratu.

Dzisiaj nadszedł dzień, w którym rozpoczynałem kolejny etap w swoim życiu: małżeństwo z najcudowniejszą kobietą, na jaką trafiłem. Potrząsnąłem głową, wyrywając się z zamyślenia. Powspominać przyjdzie czas później, teraz już go nie było. Poza tym nie mogłem się doczekać, aż ujrzę Mackenzie w sukni ślubnej. Ta ruda zołza nie chciała mi pokazać swojej kreacji nawet na zdjęciu. Isabel jej wmówiła, że taki proceder mógłby przynieść nam pecha, a Mackenzie – ku mojemu utrapieniu – w to uwierzyła i wręcz zagroziła, że jeśli tylko zacznę myszkować, to wszystko odwoła. Ponieważ płynęła w niej krew Harperów – a mówiąc krew Harperów, miałem na myśli głównie Rose – dobrze wiedziałem, że byłaby do tego zdolna. Nie zamierzałem ryzykować, więc dałem sobie spokój.

- Stary, jeszcze nie jesteś gotowy? – Drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł Matt. Odwróciłem się w jego stronę, po czym parsknąłem śmiechem, widząc zmizerowaną twarz brata. – Kurwa, nie śmiej się tak głośno. Nie zdążyłem zażyć tabletki.

- Tabletki? – Podszedłem do szafki nocnej i otworzyłem drewniane drzwiczki. Ze środka wyjąłem butelkę whiskey i dwie szklaneczki. – Napijesz się, a wszystko zaraz ci minie.

(Nie)planowana misja (BRACIA RUSSO #2) -ZAKOŃCZONAWhere stories live. Discover now