Rozdział 6

3.5K 253 90
                                    

Mackenzie

Zdecydowanie zasłużyłam na tytuł najbardziej pechowego kierowcy świata. Odkąd zdałam egzamin na prawo jazdy, w ciągu tych wszystkich lat miałam już kilka stłuczek. Dwa razy, jadąc do babci Rose w odwiedziny, skasowałam cały przód. Drobniejszych kraks też by się kilka nazbierało. Ubezpieczyciel mnie nienawidził, byłam o tym przekonana.

Niestety, chociaż starałam się zachować najwyższą ostrożność, czasami coś odrywało moją uwagę od tego, co działo się na drodze. Tak, wiem. Nic nie powinno mnie rozpraszać, powinnam maksymalnie skupić się na prowadzeniu samochodu, na reakcjach pozostałych kierowców, aby móc jak najszybciej zareagować. A tu znowu pokazałam się z najgorszej strony.

Jake zaskoczył mnie z kilku powodów. Po pierwsze – samym faktem, że na niego trafiłam. Nie spodziewałam się go jeszcze kiedykolwiek ujrzeć, zapomniałam o jego istnieniu. On o mnie najwyraźniej też – z początku mnie nie rozpoznał, co ewidentnie było po nim widać. Ale w końcu sobie mnie przypomniał.

Nie chciałam być nic dłużna i zastanawiałam się, co powinnam zrobić w tej niezwykłej sytuacji. Jake nie zgodził się na pokrycie przeze mnie kosztów naprawy. Dlaczego? To było niepojęte, nikt tak nie robił. Każdy próbował wyciągnąć od winowajcy jak największą kwotę odszkodowania, a Jake stwierdził, że niczego nie chce. Nie mogłam tego zrozumieć i to było dla mnie zdecydowanie podejrzane. Musiałam się nad tym zastanowić i poczynić odpowiednie kroki. Niestety w dalszym rozmyślaniu przeszkodził mi telefon od Rose, a później kolejny – od osoby, z którą nigdy więcej nie chciałam mieć nic wspólnego.

Do tematu Jake'a powróciłam kolejnego dnia, kiedy wyszłam z pracy, a mechanik – do którego zawiozłam swojego Forda – skontaktował się ze mną i powiedział, ile wyniesie mnie naprawa. Jęknęłam w duchu, na głos się nie odważyłam. I tak powinnam się cieszyć, że Dave wcisnął mnie w swój napięty grafik, a wszystko przez to, że był dobrym znajomym Jonathana. Za kilka dni miałam odzyskać samochód, a do tego czasu pozostało mi tłuczenie się po mieście taksówkami. Do pracy i tak chodziłam spacerem. Babci ani braciom nie wspomniałam na ten temat ani słowa – jeszcze postaraliby się o moje ubezwłasnowolnienie, żebym przestała przemieszczać się sama pojazdami mechanicznymi. Dobrze wiedziałam, że cała trójka uważała mnie za jeżdżącą katastrofę, przed którą należało ostrzec innych kierowców, aby nie wchodzili mi w drogę. A raczej nie wjeżdżali.

Zastanawiałam się, co zrobić w sprawie Jake'a. W porządku, odpuścił mi zapłacenie za naprawę swojego auta, która – nawiasem mówiąc – musiała być kosztowna. Jego wóz z wyglądał na dużo droższy i zdecydowanie młodszy od mojego. A ja zbiłam mu lewą tylną lampę i zdarłam nieco lakieru z paki. Nikt normalny nie podarowałby przypadkowej kobiecie takich szkód. No dobrze, nie byliśmy nieznajomymi, ale też nasza znajomość nie wykroczyła nigdy poza jeden głupi pocałunek.

Nie taki głupi, pomyślałam po chwili, przypominając sobie mgliście, że Jake z pewnością wiedział, jak całować kobietę. Nic dziwnego, zapewne posiadał bogate doświadczenie z płcią piękną. Zresztą, co mnie to, do jasnej cholery, obchodziło? To była jego sprawa, nie moja. Ja musiałam załatwić sprawę ze stłuczką do końca, bo nie uważałam jej za zakończoną. Niby Jake obiecał nie rościć pretensji, ale wolałabym dostać to na piśmie. Nie znałam go aż tak dobrze, więc skąd mogłam mieć pewność, że nagle nie dojdzie do wniosku, iż nabawił się przeze mnie jakiegoś urazu? Mało to takich chodziło po świecie?

Dlatego spisałam oświadczenie, które Russo musiał podpisać. Dopiero, kiedy to zrobi, odetchnę z ulgą. Nie było mnie stać na wypłacenie mu kosmicznego odszkodowania, gdyby podał mnie do sądu.

Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Dopiero wtedy podjęłam próbę kontaktu z mężczyzną. Jeden niewielki podpis i oboje zyskamy spokój. No dobrze, ja go uzyskam. A Jake pozbędzie się mnie ze swojego życia raz na zawsze.

(Nie)planowana misja (BRACIA RUSSO #2) -ZAKOŃCZONAWhere stories live. Discover now