Rozdział 5

3.6K 263 189
                                    

Dzisiaj dostajecie kawał historii Jake'a, która jest trzonem mojego opowiadania. Napiszcie po lekturze Wasze spostrzeżenia :)

Jake

Dziewięć miesięcy później

Po raz pierwszy nie czułem przejmującej radości, wysiadając z samolotu, który dostarczył mnie, oraz setki innych żołnierzy, z powrotem na teren Stanów Zjednoczonych. Prawdę mówiąc - żałowałem, że w ogóle udało mi się wrócić. Jeszcze nigdy moje serce nie krwawiło tak bardzo, jak od kilku dni. Nie spodziewałem się, że będę zdolny do tak silnych uczuć. Okazało się, że byłem.

- Chcesz pogadać? - zapytał przyjaciel z oddziału, przyglądając mi się z wyraźnym zaniepokojeniem.

Znaliśmy się z Billym wystarczająco długo, aby zauważył, że działo się coś złego.

- Nie - odparłem, ucinając w zarodku dyskusję.

Nie chciałem rozmawiać ani z Billym, ani z nikim innym. Od trzech dni żyłem w najgorszym koszmarze, jaki tylko mogłem sobie wyobrazić.

- Jake, co tam się stało? Proszę, porozmawiaj ze mną. - W głosie Billy'ego pobrzmiewała troska.

Byliśmy jak bracia - jeden oddałby życie dla drugiego bez chwili wahania. Niestety moje właśnie straciło sens. Pragnąłem zostać sam i pogrążyć się w rozpaczy. Nie widziałem dla siebie żadnej przyszłości, już nie.

- Jadę do mieszkania - wykrztusiłem, ignorując błagania kolegi.

- Jake! - krzyknął za mną, ale go zostawiłem.

Zostawiłem cały oddział, który szczęśliwie powrócił do domu. Wszyscy żyliśmy; nikt z nas nie został przywieziony w trumnie. Niestety wiele osób z kontyngentu nie miało tyle szczęście, co my. Działałem jak robot. Nie potrafiłem jeść, spać, zachowywałem się jak dobrze zaprogramowana maszyna. Nie wiedziałem, jak udało mi się dotrzeć do mieszkania. Zawsze dzwoniłem po Matta, ale tym razem tego nie uczyniłem. Nie chciałem nikogo widzieć.

W barku odnalazłem dwie sztuki whiskey, które czekały na mój powrót. Nie wahałem się ani chwili, od razu po nie sięgnąłem. Tak, jak wróciłem, tak usiadłem na kanapie w salonie i otworzyłem pierwszą butelkę. Pociągnąłem spory łyk, czując przyjemne pieczenie w przełyku. Kolejne wchodziły coraz lepiej, coraz szybciej. Jakiś czas później spojrzałem zamglonym wzrokiem na puste szkło.

Alkohol siał we mnie coraz większe spustoszenie. Im bardziej byłem pijany, tym wyraźniej widziałem jej twarz. Równie piękną, co martwą. Nie zdawałem sobie sprawy, że po moich policzkach potoczyły się łzy. Z frustracji, oraz rozpaczy, kopnąłem w stolik. Chciałem znów chwycić za whiskey, lecz ręka opadła bezwładnie i nie miałem już sił, by ją podnieść do góry. Zasnąłem, sam nie wiedząc kiedy.

Obudziłem się kilka godzin później. W głowie łupało mnie niemiłosiernie, w ustach miałem tak sucho, jakbym całkowicie się odwodnił. Z trudem uniosłem powieki, rejestrując fakt, że przynajmniej nadal znajdowałem się we własnym mieszkaniu. Chociaż w zasadzie było mi obojętne, gdzie trafię. Mogłem nawet wrócić do Afganistanu. Może udałoby się nie przeżyć i nie cierpiałbym tak bardzo, jak cierpiałem.

Ignorując uciążliwy ból głowy, usiadłem. Nawet nie zdjąłem z siebie munduru, w którym przyleciałem. To też mnie nie interesowało. Wtedy usłyszałem dźwięk komórki, która wylądowała na podłodze niedaleko sofy. Syknąwszy pod nosem, sięgnąłem po nią i przeczytałem jedno słowo.

Matt.

Przez chwilę tępo wpatrywałem się w ekran. Tylko przez kilka sekund zastanawiałem się, czy odebrać. W końcu niedbale odrzuciłem telefon, który ponownie trafił na dywan. Wkrótce melodia ucichła, a ja chwyciłem za butelkę Jacka. Skrzywiłem się przy pierwszym łyku, ale to mnie nie zniechęciło; nie sprawiło, że odstawiłem alkohol. Wręcz przeciwnie. Postanowiłem znów doprowadzić się do stanu, w którym kompletnie nic nie będzie mnie obchodziło. I doprowadziłem, zresztą o wiele szybciej niż poprzednim razem.

(Nie)planowana misja (BRACIA RUSSO #2) -ZAKOŃCZONAWo Geschichten leben. Entdecke jetzt