Rozdział 24

2.6K 241 102
                                    

Jake

Na farmę wróciliśmy dwie godziny później. Gdy lekarz pojawił się z wypisem, wysłuchaliśmy wszystkich zaleceń, chociaż Rose tylko kręciła głową i mamrotała, że prędzej zje żabę, niż je wypełni. Mackenzie próbowała ją strofować, ale seniorka była upartą kobietą. Ich słowne przepychanki brzmiały komicznie i w normalnych warunkach śmiałbym się z nich do rozpuku, lecz ostatnio mało co mnie bawiło.

Gdy Rose do mnie zadzwoniła, z początku uznałem to za tani chwyt, aby sprowadzić mnie do Lithii i skonfrontować z Mackenzie. Ostatecznie zdecydowałem się pojechać i na własne oczy przekonałem, że starsza kobieta faktycznie potrzebowała mojej pomocy. Powinienem załatwić kogoś innego, kto zająłby się tym za mnie, ale byłem człowiekiem honoru; skoro Rose mnie poprosiła, to musiałem zostać.

Sprawa okazała się poważna. Dowiedziałem się od lokalnego szeryfa, że w okolicy grasował podpalacz. W ostatnim czasie spłonęły dwa budynki znajdujące się na innych farmach. Nikogo nie złapano, ani nie znaleziono żadnych śladów, które mogłyby doprowadzić do sprawcy. Motyw nie był znany, więc nikt nie wiedział, czy to przypadkowy szaleniec, czy ktoś próbował coś na tym ugrać. Dopóki sprawa nie zostanie rozwiązana, Rose potrzebowała opieki i ochrony. Już i tak ucierpiała w starciu z nieznanym bandytą. Między mną a Mackenzie doszło do rozstania, ale polubiłem starszą panią i nie śmiałbym odmówić jej pomocy.

Pani Harper powiedziała, że wspomniała swojej wnuczce o moim przyjeździe, i że ta nie miała nic przeciwko. Jak się można było domyślić – okłamała mnie. Doskonale wiedziałem, o co chodziło seniorce rodu Harperów. Z pewnością planowała moje zejście się z Mackenzie, chociaż otwarcie tego nie przyznała, jednak swoje wiedziałem. Nie wyprowadziłem Rose z błędnego myślenia. Ja i Mackenzie nie mieliśmy razem racji bytu; o czym świetnie się przekonałem. Nie popełniałem dwa razy tych samych błędów, nie potrafiłem zachować się jak Matt, który wybaczył Isabel. Zresztą moja przyszła bratowa dowiodła, że wartała kolejnej szansy, zaś Mackenzie traktowała mnie jak zło konieczne.

- Jake? Potowarzyszysz mi w salonie? – Usłyszałem głos Rose, ledwo weszliśmy do domu. Mackenzie właśnie wjechała swoim samochodem na podjazd i zaparkowała za moim autem. – Poproszę Mackenzie, żeby przyrządziła dla nas lemoniadę. Jest cholernie gorąco.

- Sam mogę ją przyrządzić – zaproponowałem, ale natychmiast zostałem skarcony wzrokiem.

- Jesteś tutaj gościem, Jake. Mackenzie? – Rose obróciła się, gdy tylko usłyszeliśmy za sobą kroki. – Napilibyśmy się lemoniady. Tylko się pospiesz, bo odnoszę wrażenie, że lada moment się roztopię.

Bystry wzrok Rudzielca spoczął na jej babci, a zaraz po tym na mnie, jednak udałem, że nie zrobiło to na mnie wrażenia. Starałem się ją ignorować, chociaż widziałem, że tylko szukała okazji, by ze mną porozmawiać. Nie obchodziło mnie to. Nie zamierzałem jej niczego ułatwiać, nie chciałem, aby wiedziała, jak naprawdę się czułem. Na szczęście byłem już wystarczająco silny, żeby drugi raz nie dopuścić jej do siebie.

- Wszystko w porządku, Jake? – padło z ust Rose, gdy ulokowaliśmy się w salonie, a Mackenzie zniknęła w kuchni.

- Tak. Jak się czujesz? – Czujnie obserwowałem starszą panią, która wyglądała o wiele lepiej niż w dniu, w którym przyjechałem do szpitala.

- Jeśli myślisz, że byle wstrząśnienie mózgu mnie wykończy... – Seniorka zawiesiła głos, zaś ja nieoczekiwanie parsknąłem śmiechem.

- Przecież wiem, że nie. Zostałaś ulepiona z twardej gliny. – Na ile poznałem Rose, na tyle wiedziałem, że to kobieta, która wiele przeszła i nie tak łatwo można było ją wystraszyć. Dlatego zamierzałem jej pomóc; ona po prostu na to zasłużyła. – Nikt więcej cię nie skrzywdzi – obiecałem i zamilkłem, gdyż do salonu weszła z tacą Mackenzie.

(Nie)planowana misja (BRACIA RUSSO #2) -ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz