Rozdział 20

2.7K 240 95
                                    

Jake

Nie podobało mi się milczenie Mackenzie, które trwało od kilku dni. Ostatni raz widziałem ją w swoim łóżku, skąd zniknęła, pokrętnie się tłumacząc. Już na przyjęciu – gdy wróciła z toalety – dziwnie się zachowywała, ale po kilku kieliszkach alkoholu wyluzowała. Zamierzałem z nią o tym porozmawiać, jednak nie zdążyłem. W międzyczasie napisała, że przez kilka dni nie da rady się spotkać. Uszanowałem jej decyzję, choć nie było mi to w smak. Polubiłem – nawet bardziej, niż przypuszczałem – spędzanie z nią każdej wolnej chwili. Nie zastanawiałem się, do czego to nas zaprowadzi, mimo że po Charlotte podjąłem decyzję o nieangażowaniu się w stały związek. Po prostu żyłem teraźniejszością, niczego nie planując. Mackenzie powoli kruszyła mur, którym się otoczyłem. A teraz milczała.

Wybrałem jej numer – niestety nie odebrała. Niedługo później uczyniłem to samo, lecz nadal nie uzyskałem satysfakcjonującego mnie rezultatu. W końcu podjąłem decyzję, żeby do niej pojechać. Nie miałem gwarancji, że ją zastanę, jednak co mi szkodziło spróbować? Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Dotarłem pod drzwi Mackenzie i donośnie w nie załomotałem. Żywiłem nadzieję, że żaden z sąsiadów nie wyskoczy z pretensjami, chociaż do ciszy nocnej pozostało jeszcze sporo czasu. Kiedy usłyszałem jakiś szmer, już wiedziałem, że Rudzielec był u siebie, niemniej minęła chwila, a nikt mi nie otworzył. Zapukałem jeszcze raz, tym razem spokojniej. Coś ewidentnie było nie tak. Nie wiedziałem tylko co. Przymierzałem się, żeby zadudnić trzeci raz, ale drzwi w końcu się uchyliły. Kobieta uniosła brwi, gdy mnie spostrzegła.

- Mogę wejść? – zapytałem, pełen złych przeczuć, kiedy przez dłuższy czas nie ruszyła się ani na krok, by przepuścić mnie do środka.

Patrzyła na mnie z dystansem, który mnie zaskoczył.

- Nie mam za dużo czasu – odpowiedziała obojętnym tonem, patrząc mi prosto w oczy.

Co, do jasnej cholery?

- Wejdź. – W końcu przesunęła się na bok.

- Dziwnie się zachowujesz – odezwałem się, ledwo trafiliśmy do salonu. – Od kilku dni milczysz, a ja nie wiem, co się z tobą dzieje.

- Nie przypominam sobie, żebym ci obiecywała meldować się na każdym kroku, Jake. – Chłód w jej głosie przyprawił mnie o ciarki na ciele. Kompletnie nie pojmowałem, co się mogło wydarzyć. To nie była Mackenzie, którą znałem. – W jakim celu tu przyszedłeś?

- Możesz mi wytłumaczyć, o co chodzi? – Uniosłem się, z trudem nad sobą panując.

Intuicja mi podpowiadała, że ta rozmowa nie zakończy się dobrze, a mimo to postanowiłem ją kontynuować. Nie wyszedłbym od Mackenzie, nie wiedząc, dlaczego nagle się zdystansowała.

- Nie domyślasz się? – Spojrzenie Rudzielca aż ociekało ironią. Miałem ochotę podejść i nią potrząsnąć, aby wreszcie wyrzuciła z siebie prawdę, bo czułem się niczym w kiepskiej telenoweli. – Dla mnie to koniec – prychnęła.

- Koniec? – powtórzyłem. – O czym ty...

- Mówisz? – dokończyła. – Jake, dobrze wiesz, na co się umawialiśmy – przypomniała. – Chyba nie sądziłeś, że to przerodzi się w coś więcej? – Jej baczne spojrzenie utknęło na mojej twarzy. – Przecież wiemy, że nie nadajesz się do związku. A ja go nie chcę.

- Słucham? – Wściekłość rozlała się w moim wnętrzu, a jednocześnie odniosłem wrażenie, że to był głupi żart. – Nie nadaję się?

- Bawisz się w katarynkę? – Rudzielec skrzyżował ramiona na piersiach, a gniew zapłonął w jej oczach. – Nie zamierzam ciągnąć tej farsy. Wystarczająco dużo czasu spędziliśmy we własnym towarzystwie. Jestem pewna, że nie będziesz musiał się wysilać, aby znów kogoś zaciągnąć do łóżka.

(Nie)planowana misja (BRACIA RUSSO #2) -ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz