25.

729 53 35
                                    

Dylan:

- Dylan - pstryknął mi palcami przed nosem Theo, ocknąłem się nagle, dopiero dotarło do mnie że siedziałem nad talerzem z obiadem przez kilka minut nieruchomo i odpłynąłem myślami.

- Tak? - spytałem.

- Modlisz się nad tym talerzem? - wskazał na talerz, na którym jedzenie było praktycznie nie tknięte.

- Nie, ja... Ja po prostu...

- Po prostu się zakochałeś? - wszedł do kuchni Brett i usiadł obok. Patrzyli na mnie wyczekująco z Theo aż im coś powiem.

- Nie... Nie zakochałem - powiedziałem pełen wątpliwości. 

Czułem ostatnio co do Thomasa coraz mocniejsze uczucie, martwiłem się o niego, miałem wrażenie nie wiem czemu, ale że to na mnie spoczywa odpowiedzialność za niego zważając na to że to ja się nim zajmowałem najbardziej. Często łapałem się na myśleniu o nim, a chłopaki mnie coraz częściej na tym przyłapywali.

- Brzmisz średnio przekonująco - wytknął mi Theo.

- W jakimś stopniu się do niego przywiązałem. Już nie jest taki nieznośny jak na początku, mam wrażenie że przez przebywanie ze mną i to, że go często upominałem czego nie wypada, to trochę się zmienił. Nadal jest dość specyficzny, ale to nie to samo...

- I już nie tak samo go nienawidzisz jak kiedyś - klasnął w dłonie Brett.

- Weźcie, czuję się przez was osaczony, w ogniu pytań. To delikatna sfera. Nie chcę o tym gadać - wstałem, zasunąłem za sobą krzesło i poszedłem do pokoju.

Włączyłem ulubioną muzykę i tak leżałem, najgorzej gdy człowiek sam nie wie co czuje i bije się z myślami. Miałem wrażenie, że pogrążony w myślach byłem przez kilka dobrych minut. Moje rozmyślania przerwał telefon od Thomasa.

- Tak? - odebrałem.

- Mógłbyś przyjechać? Jestem sam w domu, ale potrzebuję... Potrzebuję z kimś pogadać, nie uwierzysz co się stało.

- Jezu, Thomas, co się stało? - spytałem i zacząłem już zgarniać z biurka portfel i rzeczy do zabrania.

- Nikt nie umarł. Przyjedź, czekam - rozłączył się.

Thomas przez telefon brzmiał nieciekawie, znałem go na tyle by oszacować, że coś się musiało stać. Kilka minut później znalazłem się już u niego, poszliśmy do niego do pokoju.

- Co to za dziwny zapach? - spytałem, aż zacząłem kaszleć przez kłęby dymu unoszące się w powietrzu. Na podłodze leżała mata, książka, były zapalone świece.

- Zapomniałem wywietrzyć. Medytowałem - oznajmił po czym pootwierał okna i pogasił świece. Było tu naprawdę dziwnie, jak w jakimś pomieszczeniu gdzie przyjmuje wróżka.

- Musiałem się uspokoić, ale w sumie nic mi to nie dało - powiedział i usiadł na przeciw mnie na łóżku - Ojciec i szmata biorą ślub. Pojechali właśnie na targi ślubne.

Jak na niego i tak był bardzo spokojny, chyba trochę mu ta medytacja pomogła, bo normalnie to ciskałby tu wszystkim czym popadnie i darł się na cały dom.

- Już? To ile oni się znają? - spytałem, nawet ja uważałem że to bardzo szybko by brać ślub.

- Nie wiem. Ojciec twierdzi że trochę to trwa. Oni naprawdę chcą wziąć ślub, już całkiem zostanę... Sam... - powiedział załamującym się głosem.

- Thomas, nie jesteś sam. Spokojnie, masz mnie.

Chłopak uniósł na mnie swój wzrok i się lekko uśmiechnął.

Mój drogi królewicz [DYLMAS]Where stories live. Discover now