Obiady w szkole jak to obiady w szkole, niedoprawione jakieś takie mdłe, czasem rzyg, czasem zjadliwe a rzadko kiedy pychota. No pychota to były akurat racuchy z drzemem, mniam mniam, ale to było jedyne danie z którego nie wolno było brać dokładek a na inne obrzydliwe obiady(np. jakaś skiśnięta sałata z pulpą ziemniaków oraz gulaszem z ulicznego wróbla) to wręcz nalegali żeby brać. A co jedli nauczyciele? A to ciasteczka na stole, a to pieczeń z barzanta albo jakieś inne wykwintne trufle a obiady dla uczniów wynosili potem w wiadrach dla swoich psów lub innych zwierząt hodowlanych. Generalnie w tej szkole był specjalny system, ja to nazywam systemem zmuszania do połykania. Przy wyjściu na stołówkę stał jakiś nauczyciel i nie wypuściłby Cię choćbyś nie zjadł najmniejszego ziemniaczka bo to ZDROWE nawet gdy już chciało Ci się rzygać czy miałeś alergię pokarmową to i tak miałeś to zeżreć, nie wiem czy oni mieli jakiś chory fetysz znęcania się nad uczniami czy coś. W każdym razie w menu były pewne tajemnicze kotleciki żu żu. Dziwna nazwa i jeszcze dziwniejsza konsystencja, prawdopodobnie były to kawałki mięsa w cieście, zmieszane z jakąś galeretką i gównem no ogólnie nie rzyg. Zdarzyła się z tym kotlecikiem historia. Dziecko z 1 klasy nie chciało go zjeść, po prostu nie mogło przełknąć i się tym czymś krztusiło. Ale nauczycielka strażniczka powiedziała:
- a co z kotlecikiem? Już siadaj dziecko i zjadaj
- plose pani ale ja jus nie mogę tego psełknąć - powiedział 7 latek
- nie interesuje mnie to, jakieś zwierzątko musiało zginąć by trafić na twój talerzyk, mamusia będzie zła że nie zjadłeś - groziła baba
- ale ja jus nie mogę - powiedział ze łzami w oczach.
To babsko go chwyciło za ramię i posadzili przy stoliku
- przecież nie będę cię karmić jak niemowlaka - rzekła i musiała szybko znowu stanąć na straży, bo pod jej nieuwagę zwiało już pół stołówki.
Chłopaczek nie miał wyboru, zjadł parę kęsów i się zakrztusił, ale zdąrzył zanieść talerz to okienka, i poszedł w stronę swojej klasy kaszląc
- no widzisz dało się? Dało się, jedzonko nie poszło na marne.
Tuż przed wejściem do swojej klasy dziecko wywróciło się z niedotlenienia, konieczna była reanimacja, jego wychowawczyni która nie stała na straży użyła chwytu Heimlicha(stajesz za kimś kto się krztusi i sciskasz go mocno pod mostkiem wtedy to czym się zadławił wylatuje na zewnątrz,
bardzo przydatny chwyt teraz mówię poważnie)I kawałek kotlecika żu żu wyleciał, nie obeszło się także bez reanimacji, ale dzieciak przeżył. Cdn
YOU ARE READING
Szkolne perypetie
HumorSzkoła gorsza niż inne. Na szczęście już tam nie uczęszczam. Niektóre historie oparte na faktach, lekko podkoloryzowane a inne to fanfiki. Zapraszam do czytania i komentowania XD