Rozdział 1

319 6 0
                                    


Wyszłam z budynku. Chłodne powietrze uderzyło w moje ciepłe poliki. Był koniec września. Od pewnego czasu nienawidziłam tego miesiąca. Starałam się robić wszystko, by jak najszybciej przeżyć ten czas. Z drugiej strony, jesień miała swój urok. Te kolorowe liście, niższa temperatura. Zaśmiałam się gorzko. Co ja wygaduję? Chyba naprawdę już poprzewracało mi się w głowie.

Przed chwilą opuściłam budynek Akademii Pożarnej w Chicago. Również dzisiaj miałam zacząć swoją służbę w jednostce pięćdziesiąt jeden. Z tego, co zdążyłam się dowiedzieć, jestem pierwszą kobietą w ich szeregach, która przystąpiła do czynnej służby w remizie jako strażak. To sprawiało, że musiałam zdać sobie sprawę, że nie będzie mi łatwo wejść do ich "rodziny". W Akademii otrzymałam mundur i tamże też się przebrałam. Wsiadłam do samochodu i pojechałam do swojego, nowego miejsca pracy. Zatrzymałam się niedaleko remizy. Z zewnątrz wyglądała całkiem ładnie, ciekawe, jak wewnątrz.

Weszłam do środka. Od razu wzbudziłam niemałe zainteresowanie. Może gdybym była w cywilu, to nie zainteresowaliby się tak bardzo.

— Cześć, jestem nową kandydatką — powiedziałam.

— Kandydatka? — Zapytała jedna z ratowniczek. — W końcu! Gratulacje!

Ucieszyłam się, że na początek chociaż ratowniczka przyjęła mnie z radością.

— Ale czekaj — zaczął jeden ze strażaków — przecież Akademia teraz nie prowadziła szkoleń dla kandydatów.

— A jednak tu jestem — powiedziałam. — Szukam szefa batalionu, bo to do niego miałam się najpierw zgłosić.

— Tam jest — oznajmił mężczyzna z blond włosami.

Ruszyłam do wskazanego przez niego miejsca. Zapukałam lekko w drzwi do gabinetu, a kiedy usłyszałam proszę, weszłam.

— Margaret Taylor. Miałam zgłosić się do tej remizy — powiedziałam.

— A, tak, dzwonili do mnie — rzekł Boden. Jego nazwisko widniało na jego bluzie. — Z radością witam pierwszą strażaczkę w szeregach straży pożarnej.

— Dziękuję, ale z mężczyzn cieszy to się chyba, tylko pan — odpowiedziałam.

— Przyzwyczają się. To dla nich nowa sytuacja. Dowódcą twojego oddziału, do którego cię przydzielam, będzie kapitan Matthew Casey — oznajmił szef. — Podczas służby wykonujesz moje i jego polecenia. Podczas akcji trzymasz się jego. Słuchaj też rad innych strażaków. Zaraz go zawołam, wyjaśnię, a reszty dowiesz się od niego.

— Rozumiem — odpowiedziałam.

Chwilę później w gabinecie zjawił się ten blond facet, który wskazał mi drogę do szefa batalionu. Boden wszystko wyjaśnił kapitanowi. Ten nie był jakoś specjalnie zadowolony. Nie dziwiłam się. Minie sporo czasu, zanim mnie zaakceptują. O ile w ogóle to nastąpi. Razem z moim nowym kapitanem wyszłam z gabinetu. Blondyn przedstawił mnie całej reszcie naszego oddziału. Tamci też nie byli wniebowzięci.

Obecnie nic się nie działo, więc na początek kazano mi ugotować obiad. Podobno robią to wszyscy kandydaci, więc się nie sprzeczałam, ale zachwycona nie byłam. Po zakończonym obiedzie umyłam wszystkie brudne naczynia. Następnym zadaniem było wyszorowanie łazienki. Wpadłam w lekkie rozgoryczenie, ale trzymałam język za zębami. Wiedziałam, czym się kończy kłótnia z przełożonym i na tą chwilę wolałam tego nie powtarzać. Nie czyściłam tak dużej łazienki pierwszy raz, więc uwinęłam się z nią w godzinę. Jako, że łazienka lśniła, w kuchni nie było nic do roboty, a śmieci były wyniesione, kazano mi wyczyścić i naoliwić cały sprzęt. Z tym poszło trochę dłużej, bo raz, że było tego całkiem dużo, a dwa, że robiłam to pierwszy raz w życiu. Całe szczęście, że ktoś mi pokazał, jak to się robi, bo siedziałabym tu jeszcze po zakończeniu zmiany. Ta nieszczęsna misja przypadła Cruzowi. Przynajmniej obył się on bez komentowania mojej obecności tutaj.

Cały mój pierwszy dzień minął w średnim tempie. Kochałam adrenalinę, lecz musiałam przystopować, bo wiedziałam, że nie zawsze będzie taka, jak w mojej poprzedniej pracy. Lekko zmęczona po pierwszym dniu stanęłam przed remizą i zapaliłam papierosa. Głupi nawyk, ciężki do rzucenia.

Wróciłam do domu. Mieszkałam kilkanaście ulic dalej, więc kawałek miałam do pracy. Weszłam do środka. Rzuciłam torbę na podłogę obok drzwi. Ledwo dotarłam do kuchni, a usłyszałam dzwonek do drzwi. Z radością wręcz wypaloną na twarzy otworzyłam drzwi. Mój sztuczny entuzjazm zniknął, gdy zobaczyłam kto stoi przed moimi drzwiami.

— Ile razy mówiłam, że nie wrócę? — Zapytałam.

— Parę razy było. Wykonuję, tylko polecenia, które mi dano — odpowiedział McStay.

— Przyszedłeś, pogadaliśmy i usłyszałeś to, co zawsze. Do nie widzenia — powiedziałam i zamknęłam drzwi.

Odkąd przeszłam do rezerwy ciągle mnie nachodzą i mówią, abym wróciła do czynnej, ale to niemożliwe. Nie porzucę całkowicie poprzedniej pracy, ale też nie wrócę na stałe. Westchnęłam. Musiałam odpocząć i przygotować się na kolejną zmianę w nowej pracy.

Firefighter: Lieutenant Taylor [Chicago Fire]Where stories live. Discover now