Rozdział 56

54.8K 2.6K 258
                                    

_______________________________________________________________

_____________________________

(Zayn)

Ściskam mocniej spoconą dłoń mojej dziewczyny i zatrzymuję nas w przedsionku tuż przed wejściem do sali. Wciąż nie mogę nadziwić się, jak duża zmina w niej zaszła. Patrzę na inną osobą, znaczniej odważniejszą. Nie mogę powiedzieć, że silniejszą, ponieważ May zawsze była silna. Nawet jeżeli ani ona, ani nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. Jej życie było tyrańskim chaosem, ale nie zrobiło z niej złego człowieka. Pokaleczyło ją nie odwracalnie, bo nigdy nie będzie taka jak mogłaby być. Bez przeszłości, bez urazów, bez lęku, bez skazy. Może byłaby teraz pewną siebie kokietką, zbuntowaną, łamiącą zasady dwudziestolatką, dziewczyną z college'u z perfekcyjną średnią, czy też osobą, jaką byłaby bez tego bagażu. Byłaby kimś innym.

- Dlaczego nie idziemy ?

- Idziemy.

Podnoszę nasze złączona dłonie do ust i całuje jej kłykcie.

- Nie zostawię cię samej.

Zapewniam ją i ciągnę za sobą na salę.

Trzeba jednak pamiętać, że nikt nie jest niezniszczalny. Nie zniszczyła ją przeszłość, to może zrobić to co innego. Każdy ma swoją piętę Achillesa. Ja znalazłem już swój słaby punkt.

______________________________________________________________

________________________________

Nie wiem gdzie podziać wzrok, bogatość sali balowej razi mnie w oczy. Złote żyrandole zwisają z sufitów i oświetlają pomieszczenie, współgrając ze złotymi ozdobami na okrągłych stołach ustawionych wokół parkietu. Jest tłoczno i duszno. W tle gra cicha melodia, na pewno słyszę fortepian. Wydaje się, że nikt nie zauważył naszego przybycia. Białe obrusy spływają po stołach do ziemi, a kelnerzy w czarno-białych frakach wciąż dostawiają kolejne półmiski przekąsek. Nic nie poradzę, że moje ślinianki podwajają swoją pracę. Jak na zawołanie czuję głód, ale nie jestem pewna, czy przez stres coś przełknę. Zayn prowadzi nas do stolika, gdzie siedzi już całkiem spora grupka ludzi i tylko dwa miejsca pozostały wolne. Wszyscy wstają, gdy podchodzimy i rozpoznaję tylko Scoota.

- Witajcie panowie.

Mój partner ściska dłonie pięciu mężczyzn i Scoota, a piękne kobiety całuje w policzek, uśmiechając się w sposób jaki on tylko potrafi. Zapierający dech. Nic nie poradzę, że ledwo opanowuje się i nie zaciskam dłoni w pięść, nic nie daję po sobie poznać. Nie mogę narobić nikomu wstydu. Prostuję plecy i uśmiecham się, stojąc i czekając, aż Zayn powita ostatnią panią. Wszystkie mają nade mną przewagę wiekową, ale na pewno, niektóre z nich równają się z wiekiem Malika.

- Poznajcie proszę, May.

Zayn układa dłoń w dole moich pleców i staje na tyle blisko, że czuję zapach jego perfum. Mocnych i odurzających, z nutą przypraw korzennych. Uśmiecham się najpiękniejszym uśmiechem na jaki mnie stać i podaję dłoń mężczyzną. Zayn odsuwa mi jedno wolne krzesło obok kobiety i odbiera mój nowy płaszcz, wieszając go na oparciu. Sam zasiada na drugim wolnym. Łapie moją rękę i trzyma ją złączoną ze jego na swoim udzie. Kciukiem pociera opuszki moich palców. Miły gest nie znacznie mnie odpręża. Kelner ze srebrną tacą pochyla się nad Zaynem i wręcza mu kieliszek szampana. Podchodzi też do mnie, ale mężczyzna odmawia mu. Czuję się głupio.

- Spokojnie, Myr. Wypij mój, prowadzę samochód. 

Mruga do mnie zalotnie i podstawia smukły, długi kieliszek z bladożółtą cieczą. Upijam łyk, rozkoszując się wytrawnym smakiem i złotymi bąbelkami pękającymi na języku. Jest schłodzony i pyszny.

NiewiernyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz