Rozdział 53

53.2K 2.5K 485
                                    

Zakładam luźny kosmyk włosów za ucho i ściągając brwi zaczynam czytać dokument. Wynika z niego, że ktoś, dokładanie Zayn, pozywa gazetę Forbes za moją sprawą. Naruszyli moje wszelkie prywatności, kierując na publiczne upokorzenie. Nic z tego nie rozumiem. A to wszystko źle wygląda. Nie wiem co o tym myśleć. Chowam kartkę pod stertę innych i obracam się w fotelu z powrotem do wielkiego okna. Manhattan zapiera dech w piersiach. Jest potężny i tchnący życiem. Bilbordy i wielkie ekrany cyfrowe z każdej strony przyciągają wzrok, reklamując produkty i firmy. Gwar głosów i chodzących silników samochodowych nie dociera tutaj, ale mogę go sobie wyobrazić. Istne szaleństwo. Strzeliste wysokościowce jeden za drugim wzbijają się w górę, imponując kształtami i ogólnym pięknem. Niektóre są na tyle wysokie i objętościowe, że zasłaniają cały widok za nimi. Jeny... co za bogactwo. Przymykam na chwilę oczy, z tyłu głowy słyszę głos kobiety, która dzwoniła. Zachowywała się co najmniej podejrzliwie, ale co ważniejsze to kim ona jest ? Wzdycham głośno i zdejmuję obcasy, pozostawiając je pod biurkiem. Podkulam nogi pod siebie i odchylam się na krześle. Jest takie wygodne i wielkie. Spoglądam na zegarek z zadowoleniem odkrywając, że została tylko godzina i Zayn do mnie wróci. Nie mam c.. Po pomieszczeniu rozchodzi się pukanie, a po chwili do środka zagląda kobieta z niemal lśniącymi blond włosami, prostymi jak struny gitary.

- Dzień dobry, pani May. Pan Malik wydał polecenie, bym sprawdziła czy wszystko z panią w porządku.

Wchodzi do środka i zamyka za sobą drzwi. Nie mogę nie zwrócić uwagi na jej niezwykle smukłe łydki.

- Jestem La Conie, potrzebuje pani czegoś ?

- Nie, dziękuję. Jestem May.

- Oczywiście, gdybyś czegoś potrzebowała wezwij mnie.

La Conie wydaje się być bardzo miła. Jej głos jest delikatny, a uśmiech przyjazny i chyba szczery. Wychodzi pełnym wdzięku krokiem i cicho domyka drzwi.

***

Obracam się w fotelu natychmiast, gdy drzwi się otwierają. Zayn dumnym i pewnym krokiem wchodzi do środka, przeczesując włosy. Pokazowo oblizuje usta i uśmiecha się leniwie, wbijając we mnie spojrzenie. Prawdziwy samiec alfa. Nie odrywając ode mnie wzroku, podchodzi powoli i obchodzi biurko. Odkłada dokumenty trzymane w ręce na mebel i obraca prezesowskie krzesło w swoim kierunku. Zadzieram głowę do góry, by spojrzeć w jego oczy. Piękne i bystre. 

- Dzień dobry, piękna pani.

Mruczy uwodzicielsko i pochyla się nade mną, wciskając drapieżny pocałunek na moje usta.

- Stęskniłem się za panią.

Uśmiecham się i żartobliwie przyciągam go za krawat, ale odsuwam się, kiedy próbuje mnie pocałować. Próbuje jeszcze raz, ale ponosi sromotną klęskę. 

- No dobra, koniec tego.

Podnosi mnie z siedzenia i nie puszczając ani na moment sam na nim zasiada, usadzając mnie na swoich kolanach. Ramieniem oplata mnie ciasno w tali, a drugą dłoń układa na moim udzie. Czuję ciepło rozprzestrzeniające się pod jego dotykiem. Przyjemne odczucie.

- Pocałuj mnie, May.

Robię to z radością. Kąsam jego wargę raz po raz, aż robi się opuchnięta. Przesuwam po niej językiem i dmucham na nią. Z apetytem całuję go, a gdy rozchyla usta, wsuwam swój język muskając jego podniebienie i drażniąc się.

- Nie igraj ze mną.

Mruczy i wbija palce w moje biodra. Uśmiecham się i pociągam jego przydługie włosy na karku.

NiewiernyWhere stories live. Discover now