soukoku: zbrukany smutkiem 2/2

455 41 6
                                    

- Dlaczego, gdy coś jest nudne, to mówimy, że jest „nudne jak flaki z olejem"? Dlaczego ktoś kiedyś uznał, że flaki z olejem są nudne? Przecież flaki nie potrafią mówić, a olej to już w ogóle, to ciecz jest. Jakim więc sposobem możemy stwierdzić, że są nużące? To nie ma najmniejszego sensu. Potrawą można się znudzić, ale ona sama w sobie nudzić nie może. To kompletnie nielogiczne i źle skonstruowane powiedzenie. Flaki z olejem nie są żadnym przedstawieniem czy grą, by być nudnymi. A może to ma bardziej metaforyczne przesłanie, którego nie widzę? Mawiało się kiedyś, że niepotrzebnie doszukuję się ukrytych drobiazgów w prostych rzeczach, jako że byłem zdania, iż pozory mogą mylić. To było podwójnie wymowne, bo kiedyś zwano mnie diabłem, a jak wiadomo diabeł tkwi w szczegółach, ale teraz patrzę na to bez głębszego namysłu. Jak sądzisz, czy to błąd?

- Co jeszcze wymyślisz, byleby nie pracować?

Kunikida stał tuż nad nim i słuchał tych bzdur, wpatrując się w swojego leżącego na kanapie niczym pacjent u terapeuty kolegę z taką rezygnacją i zmęczeniem, że ten mógł aż poczuć je we własnych trzewiach. We flakach...

Pytanie okularnika było dość idiotyczne i retoryczne zarazem, gdyż każdy tu obecny wiedział, że Dazai odda się najgłupszym przemyśleniom (ba, na dodatek zaangażuje w nie innych, aby przestali podsuwać mu papiery pod nos), byleby nie musieć wstawać i brać się za swoje obowiązki. Stąd zagwozdka na temat „flaków z olejem". Właściwie nie było trudno wymyślić tego głupkowatego pretekstu do dumania na kanapie niczym filozof dumał nad ciężkim egzystencjalnym zagadnieniem w odgrodzonym od prostaczków kącie. Osamu w gruncie rzeczy jego „zawód" po prostu nudził. Nie zadowalał, nużył, męczył. Nudził. Był nudny jak flaki z olejem. Ot, cała historia. Olśnienie przyszło samo.

- To właśnie praca mnie tak inspiruje, Kunikida-kun.

- A to co miało znaczyć?

- Jestem pewien, że dojdziesz prawdy. W końcu wzorowy z ciebie detektyw.

Powinieneś się cieszyć, że mój mózg jeszcze jakoś tu pracuje. Aż przymknął oczy, uśmiechając się gorzko sam do siebie. Nie, to głupie. To ja powinienem się cieszyć. Doppo był ostatnią osobą w tym miejscu, która powinna, a i byłaby zdolna do odczuwania jakichkolwiek pozytywnych emocji w związku z czymś, co łączyło się z Dazaiem. Zdawało się, że blondyn nawet obawiał się ukłucia zadowolenia czy zainteresowania, gdy widział, że jego partner siadał za biurkiem, zupełnie jakby wiedział, że ten wyczuje ten niewielki ułamek nadziei zupełnie jak drapieżca świeżą krew. Jego radar poświęcony tylko i wyłącznie irytacji kolegi z biura miał to wyłapać w trymiga i w szybkim tempie on sam bezwstydnie oraz okrutnie miał powziąć wszelkie działania, by strzaskać ten pożal się Boże płomyczek, którego knot był przygotowany tylko i wyłącznie na tą wątpliwą okazję. Jak można było się domyślić, knot ten był stosunkowo rzadko używany.

Był złośliwy, to prawda. Lubił denerwować Kunikidę, a w zasadzie lubił denerwować każdego, kto szybko tracił cierpliwość. Zwykle bywało to niewymownie zabawne, a tego właśnie brunet potrzebował. Zabawy. Czegokolwiek, co wyrwie z jego gardła coś podobnego do parsknięcia, co sprawi, że choć to jedno wybicie serca będzie mocniejsze, szybsze. Na swoje nieszczęście doświadczał ich niemal stu tysięcy osiemset na dobę (tak, to też kiedyś policzył, gdy dłużyła mu się zmiana). Był zdania, że ich liczba usprawiedliwiała jego wredne zachowanie, bo nie dość, że nie chciał żadnego z nich, to jeszcze były powolne, bezemocjonalne. Nijakie.

Był kiedyś ktoś, kto sprawiał, że niemalże każde z nich było szybkie, mocne i wyjątkowe w swej prostocie. Prostocie, gdyż cóż było takiego niezwykłego w przyspieszonym pulsie? Występował on za sprawą wysiłku, strachu, zdenerwowania, radości także, pewnie. Był zwykłą reakcją organizmu na odstępstwo od jego standardowego stanu. Ale te? Te, których doznawał przy kimś równie łatwym do zirytowania? O wiele niższym, to fakt, a jednak mieszczącym w sobie o wiele więcej złości niż ten wysoki jak wieża choleryk w okularach? One miały w sobie „to coś", a „to coś" było czymś, co zarówno zadowalało, jak i przerażało Dazaia. Pech chciał, że miał on w zwyczaju odsuwać od siebie rzeczy, zagadnienia i ludzi, których nie rozumiał, przez co z rozmysłem odebrał sobie to, czego teraz tak zawzięcie łaknął i poszukiwał. Idiotyczne. Błazeńskie wręcz. Osamu zbłaźnił się przed samym sobą, acz zgrabnie zasłaniał na to oczy i uszy, odgradzał się od tej świadomości grubym murem. Zdarzało mu się sobie o tym przypomnieć raz na jakiś czas, ale zaraz potem zwykle używał jednego z wielu tłumików, z których korzystał w takich sytuacjach. Równie wyniszczające, acz w jego mniemaniu o wiele wygodniejsze, a, jak wiadomo, był on osobą niemalże niemoralnie wygodnicką.

pragnienia // bsd oneshotsWhere stories live. Discover now