Rozdział 2

67 6 3
                                    

Według planu mieliśmy, ruszyć następnego dnia o świcie. Jednak jak się okazało wieczorem, przygotowania nie poszły tak sprawnie jak oczekiwał tego generał. Dlatego plany się zmieniły i wyjazd został zaplanowany na popołudnie tego samego dnia.

Ubrałam sukienkę z dnia wcześniejszego i narzuciłam na siebie długą pelerynę mojego brata, która ciągnęła się jeszcze krok za mną, a jej kaptur spadał mi na oczy. Zamierzałam wybrać się do Starego Lasu, więc zrezygnowałam ze swoich butów i wcisnęłam na siebie skórzane kozaki do kolan, które udało mi się znaleźć w szafie Eliany.

- Czy jest tu jeszcze moja klacz? - zapytałam wkraczając bezceremonialnie do sali tronowej.

- Wydra? - zapytał mój brat uśmiechają się pod nosem.

- Tak ta.

- Tak, oczywiście że tu jest. Stoi w stajni. A po co ci ona? - mój brat siedział w pomieszczeniu sam, pochylony nad księgą oprawioną w brązową skórę.

- Będę przecież potrzebować jakiegoś konia, prawda?

- Przygotowano ci już świetnie wyszkolonego wierzchowca. - spojrzał na mnie znad książki.

- Ale chce mojego konia.

- Jaki on jest twój Tatiana, nie siedziałaś na niej od kilku lat.

- W takim razie to zmienię, idę się przejechać. - chciał się wtrącić, ale szybko dodałam. - Nie próbuj mnie zatrzymywać - i ruszyłam w stronę drzwi.

- W lesie nie jest bezpiecznie, zabezpiecz się. - krzyknął zanim zdążyłam wyjść.

- Zawsze to robię. - zaśmiałam się pod nosem.

- Załatw to szybko, chce jeszcze z tobą porozmawiać przed wyjazdem. - wyszłam z pomieszczenie.

Stajni na terenie zamkowym było kilka, ale ja skierowałam się do tej, gdzie trzymano najważniejsze konie, w tym mojego. Dostałam Wydrę na jedenaste urodziny i początkowo była ze mną po ludzkiej stronie bariery. Jednak z roku na rok, mama i ja miałyśmy coraz więcej obowiązków, i coraz mniej czasu dla Płotki. Dlatego też dla dobra wszystkich, a w szczególności klaczy, została przeniesiona tutaj. Miała wspaniałą opiekę, wszystko czego tylko koń może zamarzyć, a ja ją odwiedzałam, kiedy tylko pojawiałam się w Jordzie.

Przed stajnią stało dwóch strażników, spojrzeli na mnie krótko i przepuścili w drzwiach. Cóż, plotki najwyraźniej szybko się rozchodzą, a strażnicy ewidentnie wzięli sobie do serca wczorajsze groźby Oryna.

Wydra stała w tym samym boksie, w którym widziałam ja ostatni raz. Wyprowadziłam ją na korytarz stajni i przywiązałam do drewnianej belki przy boksie. Miała miękką sierść o gniadym zabarwieniu. Pochyliłam się do jej szyi i po prostu chwile wdychałam jej zapach, tak jak to robiłam w dzieciństwie.

- Powiesz mi co robisz? - usłyszałam męski rozbawiony głos.

Uniosłam głowę i zobaczyłam stojącego może metr ode mnie generała. Przekręcił głowę i zaśmiał się widząc moją zdziwioną minę. Po chwili jednak spoważniał, tak jak ja.

- Znaczy, co Wasza Wysokość robi? - wyprostował się sztywno.

- A jak generał myśli? - dopytałam i odwróciłam się od niego i ruszyłam do siodlarni na tyłach stajni.

- Zapewne siodła księżniczka konia, tylko dlaczego go księżniczka wąchała? No chyba, że robiła księżniczka coś innego. - zignorowałam jego wypowiedź i weszłam do siodlarni.

Zdjęłam siodło z jasnego stojaka i przerzuciłam przez przedramię. Jego ciężar pociągnął moją rękę delikatnie w dół, a drewniana postawa wbijała się lekko w moją nagą skórę. Sięgnęłam po jeden z wielu kolorowych koców i położyłam go na siodle.

Szmaragdowe BerłoWhere stories live. Discover now