Rozdział X "klatka"

26 3 0
                                    

Dookoła panowała ciemność, a panująca cisza przyprawiała o ciarki. Ben po mimo słabej widoczności, wiedział, że coś się kryje w mroku. Po prostu to wiedział. To coś sprawiało, że chciał uciekać jak najdalej się dało, lecz nie mógł. Szedł wolno przed siebie. Nie wiedział jak zawrócić, ani skręcić, jedynie poruszał się na przód.

Ciemność stała się bardziej niepokojąca. Napięcie było do nie wytrzymania, ale nic się nie działo... Tylko cisza i mrok. Coś go tknęło i odwrócił się. W twarz uderzył go żar, a światło oślepiło, przed nim stała płonąca świątynia. Ogień pożerał każdy skrawek ziemi przed nim.

Chciał zamknąć oczy, nie widzieć zniszczenia, ale nie mógł. Znalazł inne rozwiązanie zaczął biec, jak najdalej od pożaru. Serce mu biło, jakby miało zaraz wyskoczyć. Nogi się wplątywały i potykały o obiekty których nie miał czasu identyfikować. Biegł dalej, pchał go paniczny strach. Był zbyt słaby by się z czymkolwiek zmierzyć.

Nagle się potknął, ale nie znalazł tym razem podpory by się podnieś. Upadł. Leżał tak przez chwilę bojąc się podnieść wzrok, chciał uciec dalej, ale bał się, że jeśli wstanie nie będzie potrafił przejść następnych przeszkód. Kiedy w końcu znalazł w sobie odwagę by zerknąć, gdzie się znajduję. Okazało się, że leżał na trawie. Z jednej strony polany rósł wielki las. Drzewa po mimo swojej zawrotnej wielkości nie ośmielały, wręcz przeciwnie wyglądały zapraszająco. Nic tylko wejść do tego lasu i się przespacerować. Z drugiej strony stał wielki budynek był dziwnie podobny do tego płonącego. Lecz nie zauważył jeszcze tego podobieństwa. Ben poczuł się wreszcie bezpiecznie.

Zamknął oczy się chwilę delektował chwilą. Słońce go grzało, a wiatr bawił się jego włosami. Było tak jak kiedyś... Nagle usłyszał krzyki, co go wyrwało z zadumy. Otworzył szybko oczy i się rozejrzał. Znów wszystko trawiły płomienie. Słońce znikło, więc jedynym źródłem światła był ogień, który nadawał lasowi złowrogiego wyglądu. Ben chciał uciekać, ale otaczały go płomienie nie mógł już dostrzec z której strony znajdował się dom, a z której las. Wszystko się zmieszało w jedno wielkie ognisko.

Najgorsze były krzyki, które docierały nie wiadomo skąd. Nie ważne w którą stronę biegł wszędzie były takie same. Biegnąc nie wiadomo dokąd, nagle zrozumiał, że zna te wrzaski przerażania. To były osoby mordowane: matki osłaniające swoje córki i synów przed pociskami, nie potrafiący uciec starcy, dzieci nierozumiejący co się dzieję, młodzi ludzie próbujący jeszcze coś zrobić. Wszystkie ich lamety, błagania oraz przerażenie zlewało się w jeden zgiełk, który nie dawał spokoju Benowi. To było za dużo nawet dla niego.

Obudził się. Serce mu dalej biło i jeszcze oczami wyobraźni widział płomienie. Potrzebował chwili by się uspokoić.

– Czy wszystko w porządku, sir? – spytał medyczny droid, który miał za zadanie czuwać przy chorych, a że Bena jeszcze nie zdiagnozowano, był tu na wszelki wypadek. Ben co prawda uważał, że pewnie robot ma go szpiegować i sprawdzać czy nie robi nic podejrzanego.

Ben chwilę patrzył na droida, nie wiedząc co ma odpowiedzieć.

– Tak, wszytko jest dobrze – powiedział starając się wyglądać prawdomównie, co było ciężkie, bo był jeszcze cały rozdygotany.

– Twoje słowa są sprzeczne z twoim zachowaniem. Wypij szklankę chłodnej wody – zaproponował i nie czekając na odpowiedź podał napój Benowi, a on nie pewnie go wziął jeszcze rozdygotanymi rękami i powoli zaczął pić. – Sir, jeśli mogę przypomnieć dziś ma pana odwiedzić po porze obiadowej psychoterapeuta.

– Tak, wiem... – mruknął niechętnie Ben. Kolejna osoba, która będzie chciała z nim"rozmawiać".

***

Panowała cisza. Lekarz już przyszedł, przywitał się i oboje usiedli.

– Wiesz, że możesz mi powiedzieć co chcesz, prawda? – spytał w końcu psycholog.

– Serio? – Podniósł brew.

– Tak – potwierdził. – Praktycznie są u ciebie podejrzenia zaburzeń, które powinniśmy zdiagnozować, ale również możemy porozmawiać o tym co się dzieje z tobą. Jestem tu, żeby ci pomóc.

Ben siedział cicho. Nie wiedział co za bardzo odpowiedzieć. Nie chciał nikomu powierzać informacji osobie, ale w tej sytuacji, no cóż, nie miał innego wyjścia.

– I jeszcze jedna sprawa – kontynuował, – jeśli nie chcesz pomocy to ci nie pomogę. Nie potrafiłbym, bez twojej chęci do zmian.

– Od czego mam zacząć wtedy?

– Może opowiedz co się u ciebie teraz dzieje? Jak się czujesz?

– No nie najlepiej – odpowiedział wymijająco. Znów zapanowała cisza. Lekarz jakby czekał na rozwinięcie tej wypowiedzi.

– Jeśli mogę ci zaproponować, byś opisał to jak się czujesz dzięki obrazowi. Często to pomaga. Czy chcesz spróbować?

– Mogę spróbować. – Ben się zastanowił – jakbym znajdował się w potrzasku. Może być tak? – spytał lekko niedbale.

– Oczywiście. Opowiesz coś więcej o tym zamknięciu? Jak wygląda?

– Jest wielką klatką, w której mieści się labirynt. – O dziwo słowa i obrazy same przychodziły do głowy Bena, gdy zaczynał o tym myśleć. – Nie wiem gdzie jest początek, a gdzie koniec. Idę cały czas przed siebie buszując po między ścianami, które zasłaniają jakąkolwiek widoczność, ale i tak wiem, że jestem w potrzasku. Nie mogę się też zawrócić, bo kiedy gdzieś wejdę za mną się zamyka przejście. Nawet jak mi się wydaję, że gdzieś wróciłem wszystko zostało zmienione, najczęściej na gorsze, nie wiem jak wrócić i nawet nie wiem czy chce wrócić. Nigdy nie było dobrze, zawsze coś mi przeszkadzało, dlatego szedłem dalej. Moja ambicja cały czas mi powtarzała, że trzeba iść dalej. Lecz gdzie mam iść jeśli skończyły mi się opcje? – Ben przerwał i wziął kilka oddechów, następnie dokończył, – jestem już tym zmęczony.

Jak znaleźć siebie i nie zgubić się po drodze? (Kylo Ren)Where stories live. Discover now