Manna z nieba

75 6 1
                                    

,,Ciesz się małymi rzeczami, bo może któregoś dnia obejrzysz się za siebie i zdasz sobie sprawę, że były to rzeczy wielkie.''

-
Robert Brault

- Oh God! Panno, wszystko w porządku?

Próbowałam jakoś przemówić, ale nie wiedzieć czemu szok zatkał mi krtań. Siedziałam tylko oparta dwoma rękami o ziemię i przyglądałam się temu niezwykłemu blondynowi. Po chwili dotarło do mnie, że prawie nakrzyczałam na jedną z najważniejszych osób w świecie. Poczułam straszny wstyd.

- Emm... Tak, tak. Wszystko jest w porządku... - odpowiedziałam, nieco się jąkając.

- Na pewno? – blondyn zsiadł z konia.

- Tak! Tak! Na pewno! Jestem cała – poczułam, że się czerwienię.

- Uff... Ale szczęście – uśmiechnął się.

Sekundę później Brytyjczyk zbliżył się do mnie i wyciągnął rękę. Ja oczywiście nie zrozumiałam na początku, o co mu chodziło. Dlatego też nie zareagowałam w żaden sposób. Dopiero po około pięciu sekundach moja mózgownica podjęła próbę przetworzenia danych i w ramach odpowiedzi również chwyciłam jego dłoń. Blondyn pomógł mi wstać.

- God! Gdzie ja mam maniery? – złapał się za głowę. – Jestem Arthur Kirkland... Znany również jako... Anglia.

Po tym jakże eleganckim przedstawieniu ów Arthur skłonił się nisko. Całe szczęście, już wtedy byłam w miarę otrząśnięta po tym niespodziewanym wydarzeniu i raczej nie mogłam palnąć żadnej głupoty. Chwyciłam więc krańce mojej sukni i kłaniając się, leciutko je podniosłam.

- Auriela... Auriela Europejska – powiedziałam międzyczasie.

- Miło mi pannę poznać, chociaż z jednej strony przykro, że w takich okolicznościach – spuścił wzrok.

- Ależ nie! Nie ma nawet o czym wspominać! – zaśmiałam się nerwowo i machnęłam ręką.

- Niech mi panna Auriela wybaczy... Jestem dość rozkojarzony, a mój ogier nieposłuszny.

- Nic nie szkodzi. Mój konik też nie należy do lubiących współpracować. Zwierzęta takie są – wyszeptałam cicho, mając oczywiście na myśli zakupionego na lewo zwierzaka z emigracji.

Arthur spojrzał na mnie z zaciekawieniem. Uniósł jedną ze swych ogromnych brew.

- Panna też jeździ konno? – zapytał.

W tym momencie znów ciśnienie uderzyło mi do głowy. Najwyraźniej nie uspokoiłam się jeszcze po niedawnej kolizji. Na nowo zaczęłam się jąkać. Nie chciałam też przyznać się do tego, że jestem polską emigrantką, która zamiast przemierzyć Europę w drogiej karocy, wlokła się do Paryża przez dwa miesiące, jadąc na starym rumaku.

- Ja... jeździć konno... CO?! NIE!.. Ja tylko... Znaczy... TAK! Ja... Emmm.. TAK! Jeżdżę konno... A przynajmniej potrafię, bo zaw.... zawodowcem to ja... nie jestem... - chwyciłam się za tył głowy.

- A to ciekawe... - zaśmiał się serdecznie. – Szczerze muszę przyznać, że dość osobliwe to zjawisko.

Znów nie zrozumiałam. Stałam z głupim wyrazem twarzy jak słup soli i wpatrywałam się w jego zielone oczy.

- Mam na myśli to, że tutaj prawie żadna kobieta nie dosiada konia – zaakcentował, zapewne zobaczywszy moją minę niezrozumienia.

- Aa... ach tak – zaczerwieniłam się jeszcze bardziej.

Przez cztery sekundy trwała cisza... Arthur z zawstydzonym rumieńcem na twarzy spuścił wzrok i lekko się uśmiechnął. Ja natomiast miałam ochotę porządnie walnąć sobie w głowę.

C'est le monde, ma chère Europe [APH]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz