SIEDEMNAŚCIE

76 26 206
                                    

Zawsze powtarzałam sobie, że nic w życiu nie dzieje się przypadkiem. Byłam gotowa ponosić konsekwencje swoich czynów, błędnie podejmowanych decyzji. Nie bałam się ich, dlaczego więc teraz moje kolana uginają się, a usta próbują wydusić jakieś niepotrzebne słowa żalu, rozczarowania?

Walker ma żonę.

Piękną żonę, która celuje do niego z karabinu.

Całe zajście jest tak odrealnione, tak paranoidalne, że przez chwilę zastanawiam się, czy śnię, czy nie przegrzałam się w tym ukropie, a teraz mam halucynacje. Może obudzę się za chwilę i wszystko zniknie, będzie jak dawniej?

— Zabierz to — odzywa się Aaron, odsuwając lufę spod nosa, a ja pojmuję, że to wciąż ta sama, smutna rzeczywistość.

Anna patrzy to na niego, to na kobietę i stara się coś powiedzieć, ale szok nie pozwala jej wydusić nawet słowa. Nerwowo odgarnia włosy z twarzy i obrzuca brata spojrzeniem, które łamie mi serce. 

Ona nic o nim nie wie — myślę. 

Nikt nie zna jego tajemnic.

— A ty...? — Wojskowa podchodzi do mnie, uśmiechając się perfidnie. Przygląda mi się uważnie, a ja czuję, jak prąd nieznośnie gryzie moją skórę. Zaciskam zęby. — Taka ładna buźka... — Już podnosi dłoń, by mnie dotknąć, gdy Walker chwyta jej nadgarstek i odciąga z impetem.

— Nie dotykaj jej — warczy tak wściekle, że sama się go boję.

Uśmiech, który widzę na pięknej, symetrycznej twarzy jego żony jest jak żyletka tnąca wszystkie kończyny, a ja czuję się jak otwarta rana polana spirytusem. Wdzięcznie odgarnia swoje płowe włosy i wzdycha ciężko.

Już nie wiem, kogo bardziej nienawidzę.

— Jasne — drwi. — Zawsze ten sam cyrk. — Odwraca się do Walkera i lekko przechyla głowę, jakby coś analizowała. — Kochanie, prywatne kwestie omówimy później. Teraz lepiej przygotuj się na spotkanie z generałem Furmanem — mówi z udawanym przejęciem. — Nie będzie zachwycony tym... wszystkim. — Jej usta wywijają się w podkówkę. — A ta słodka owieczka — wskazuje na mnie — pójdzie z nami, bo zdaje się, że jest w niej coś nieprzeciętnego, czyż nie?

Chcę spojrzeć na Aarona, ale obraz traci ostrość. Ziemia drży, rozsypuję się w pył. Dostaję w twarz z każdej strony, a ktoś jeszcze kopie mnie w brzuch. To uczucie najgorsze na świecie, tak obezwładniające, że tracę łączność z rzeczywistością.

Ren zarzuca moje ramię na swoje barki i prowadzi mnie w stronę skrzydła szpitalnego. W międzyczasie wymienia kilka zdań z Walkerem, ale nie jestem w stanie pojąć, czego dotyczą. Niemal sunę kolanami po ziemi, bo nie mam sił trzymać pionu. Liczy się każdy oddech, każda sekunda, w której wciągam powietrze. Klatka piersiowa pęka, płuca płaczą. Po chwili wtapiam się w białą przestrzeń, a coś zimnego otacza moje ciało. Powoli otwieram oczy, z trudem zmuszam się do podniesienia ciężkich powiek. Widzę mamę. Krztuszę się, a ona patrzy na mnie z bólem, cierpieniem, jakby pragnęła oddać za mnie życie. Wyciąga dłoń, chcę ją chwycić, poczuć, przyłożyć sobie do serca, ale nie mogę. Znika gdzieś w tle, rozpływa się, mówi: "Przepraszam cię".

*

Camile siedzi w nogach szpitalnego łóżka, na którym leżę. Przygląda mi się z troską i współczuciem. Drżę. Mózg krzyczy do mnie jakieś niezrozumiałe rzeczy, ale brak mi odwagi, by na nie odpowiedzieć. Posyłam jej chyba najsmutniejszy uśmiech na świecie.

— Em, jesteś — szepcze z ulgą, łapiąc mnie za rękę. Puszcza momentalnie, gdy kopie ją prąd. — Boże! — krzyczy przerażona. 

— Camile, głupia, jeszcze nie! — Znajomy głos rozbrzmiewa w skrzydle. Odbija się od ścian i dociera do mojej świadomości. — Jest naładowana, nie dotykaj jej! — Przygarbiony staruszek zjawia się obok jak magik i przytrzymuje moje ręce wzdłuż ciała. Ma na sobie długie rękawiczki z materiału, który, jak dobrze pamiętam, blokuje energię.

Invidious FateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz