CZTERNAŚCIE

81 28 158
                                    

Ten strach przed ciemnością towarzyszy mi, od kiedy pamiętam. Jako dziecko zawsze zasypiałam z zapaloną lampką przy łóżku, a w dorosłości zostawiałam włączone światło w przedpokoju. W mroku jest coś nieokiełznanego, czego za żadne skarby nie umiem pojąć i to chyba dlatego tak bardzo się go boję. Ludzie w końcu zawsze obawiają się tego, czego nie znają, nie widzą i nie rozumieją.

Teraz czołgam się jakimś brudnym, mrocznym szybem i zastanawiam się, czy rzeczywiście miałam rację, że poszukiwana dwójka gdzieś tu jest. Jeśli okaże się, że wlazłam w tę klaustrofobiczną puszkę na darmo, przy okazji ryzykując, że zapocę się na śmierć, to będzie mi jednocześnie bardzo głupio i cholernie źle. Sunę więc do przodu w nadziei, że mój instynkt przetrwania nie różni się zbytnio od tego, który posiada to rodzeństwo.

— Ktoś tu idzie, Philipie. — Słyszę w oddali dziewczęcy głos. Bardzo przerażony, powinnam dodać.

Pełznę nieco szybciej, ale hałasuję przy tym zdecydowanie bardziej. Mój pistolet ociera się o metalowe podłoże, więc wyciągam go spod pazuchy i zaciskam w dłoni. Znacznie lepiej bym się czuła, gdybym umiała się nim posługiwać. Ren co prawda pokazywał mi kilka razy, jak się strzela, ale byłam zbyt zajęta gapieniem się na Walkera, by go słuchać. Cóż, czasu już nie cofnę. Mogę jedynie kolejny raz pogratulować sobie głupoty. Przynajmniej w podejmowaniu złych decyzji bryluję.

— Hej! — krzyczę, gdy w bezgranicznej ciemności dostrzegam blade światło. Gaśnie wraz z kolejnym mrugnięciem. Potrząsam głową, bo nie jestem pewna, czy mi się przypadkiem nie zdawało.

Czyjaś dłoń wyłania się z mroku i łapie za pistolet. Wrzeszczę przerażona, próbując odepchnąć się do tyłu, ale nie mogę. Jest zbyt ciasno. Siłuję się przez chwilę z duchem, gdy ktoś jeszcze chwyta mnie za nogę.

— To kobieta! — Rozlega się męski głos, a ja omal nie wypluwam płuc. Szarpanie niespodziewanie ustaje. Dyszę ciężko i dochodzę do wniosku, że zabawa w bohatera jednak nie jest dla mnie.

Ostry strumień światła z latarki oświetla moją twarz. Mrużę oczy, staram zasłonić się ręką. Młoda dziewczyna podsuwa się bliżej, wlepiając we mnie wzrok. Chłopak zastyga w miejscu. Nie widzę ich dokładnie, ale wiem, że są tak samo przerażeni.

— Amerykanka? — pyta niepewnie. Mrugam skonsternowana.

— Nie, Święty Mikołaj — rzucam oschle. — Zwariowaliście?

Oczy im jaśnieją, wzdychają z ulgą. Dziewczyna odgarnia włosy za ucho i zerka na pistolet w mojej dłoni. Chowam go z pośpiechem.

— Uciekasz przed Japończykami? — upewnia się, znów ze zmartwioną miną. Próbuję się nie denerwować. W końcu jestem... byłam taka sama.

— Przed nikim nie uciekam. Szukam was — oznajmiam chłodno. Dziwna duma zaczyna rozpierać mnie od środka. Wreszcie na coś się przydałam.

— Jak to? — pyta chłopak, podsuwając się nieco. — Jesteś żołnierzem?

— Powiedzmy — odpowiadam szybko. Żaden ze mnie żołnierz, ale jeśli to pomoże, niech tak myślą. — Tu jest niebezpiecznie. Jak chcecie przeżyć, musicie pójść ze mną. — Moje słowa brzmią nad wyraz poważnie. Nie taki był ich zamysł, ale może to i lepiej? Przynajmniej będą wiedzieć, że to żadne żarty.

— Nie ma mowy! — obrusza się chłopak, a ja wzdycham zrezygnowana. Przez chwilę miałam nadzieję, że obędzie się bez większych problemów.

Emily, ty durna optymistko.

— Ale Philipie... — wyjękuje jego siostra tak rozpaczliwie, że ogarnia mnie dreszcz.

— Cassie, nie możemy nikomu ufać! — szepcze do niej przez zaciśnięte zęby.

Invidious FateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz