JEDENAŚCIE

78 29 55
                                    

Próbuję zachować spokój.

Zimny pot zalewa moje czoło, a ręce, które trzymają teczkę z tymi mrocznymi dokumentami, drżą przeraźliwie, jakby wiedziały, czuły, że już nic nie będzie takie samo. Świat wiruje, kpiąc sobie ze mnie i mojej niewiedzy, bezsilności. Jestem zabawką, pieprzoną marionetką, którą każdy steruje, jak mu się podoba. Nie potrafię się bronić, nie robię zupełnie nic, by zapobiec temu szaleństwu, temu cholernemu teatrzykowi grozy, który rozgrywa się w moim życiu od tak dawna.

Żal mi siebie i tego, że pozwoliłam sobie wierzyć w te brednie o uczuciach i miłości.

Oni w końcu wiedzieli, od samego początku doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co robią, czym mnie faszerują. Byli świadomi konsekwencji, rozumieli, że to może mnie nawet zabić, a mimo to nie przestali, nie sprzeciwili się. Czy coś takiego można w ogóle nazywać miłością?

Kochałam ich i ufałam im bezgranicznie, a oni tak okrutnie mnie skrzywdzili.

— Em, wszystko dobrze? Co ty tutaj robisz? — Głos Teda rozbrzmiewa w moich uszach. Nie silę się jednak, by na niego spojrzeć. Nie podnoszę wzroku, bo brzydzę się nim tak samo bardzo, jak nimi. 

A może i bardziej.

— Odejdź — mamroczę ponuro. Mogę się założyć, że unosi brwi, że uśmiecha się głupkowato, jak to ma w zwyczaju. Jeszcze nie podejrzewa, że wiem, że znam jeden z wielu sekretów, które od lat tak skrzętnie przede mną ukrywa.

— Em, o co chodzi? — Nie daje za wygraną. Podchodzi bliżej, przygląda mi się z przejęciem. Pochyla głowę, chce zajrzeć w oczy, ale mu nie pozwalam. Zaciskam je najmocniej, jak tylko potrafię. — Boże, dziewczyno, powiedz coś wreszcie!

I nagle czuję, jak jego duże dłonie łapią moje wątłe ramiona i potrząsają nimi kilkukrotnie. Nie oponuję. Ciało faluje, a głowa odchyla się, by sekundę później bezwładnie opaść. Teczka wypada mi z rąk, a szelest kartek rozlatujących się po podłodze zabija tę grobową ciszę panującą między nami. Ted Baker jest przerażony, ale mało mnie to obchodzi.

— Jak mogłeś? — wyduszam wreszcie. Mój głos jest roztrzęsiony, wręcz rozpaczliwy. Chłopak robi niepewny krok w tył, z paniką przyglądając się rozrzuconym dokoła dokumentom, a zwłaszcza zdjęciom. Dziwię się, bo przecież już je widział, a ich trwożącego obrazu nie da się ot tak zapomnieć. — Tyle lat, tyle pieprzonych lat, a ty nie powiedziałeś nawet słowa, litery, która mogłaby mnie ostrzec, naprowadzić na jakiś trop.

Wbijam wzrok w jego twarz. Wydaje się taka blada, przestraszona, jakby nie była jego, jakby zabrał ją jakiemuś małemu chłopcu, który właśnie został przyłapany na podkradaniu drobnych z portfela taty.

— Em, ja nie wiem... nie spodziewałem się... ja naprawdę... — duka, gdy tracę kontrolę. Serce wali mi jak oszalałe i jestem prawie pewna, że zaraz wyskoczy, że wyrwie się z mojej piersi i spadnie, a potem roztrzaska się na milion kawałków. — Em, to nie takie proste...

— Uważałam cię za przyjaciela, ty draniu! P r z y j a c i e l a, rozumiesz?! — Moje słowa są jak igły wbijane w najczulsze miejsca, jak tępe noże krojące aż do krwi. Nie wiedziałam, że potrafię być taka zawistna. — Byliście wszystkim, co miałam. — Mój głos się łamie, a on kuca i ukrywa swoją zdradliwą twarz w dłoniach.

Zegar na ścianie tyka, a ja liczę do stu.

— Zabiliby mnie — wyjękuje. Widzę, jak jego ciało drży trawione przez emocje. — Zabiliby nas wszystkich, Emily.

Prycham złośliwie. Nienawidzę go i nie nienawidzę jednocześnie. Chcę zapomnieć, kim kiedyś był, bo przecież teraz jest zupełnie innym człowiekiem. Próbuję skreślić wszystko, co kiedykolwiek nas łączyło, co ponoć nazywał przyjaźnią. Pragnę wyrzucić to z pamięci albo chociaż zakopać gdzieś na dnie oceanu myśli, ale nie umiem. To irytujące, bo w końcu liczy się wyłącznie to życie, które znam teraz. 

Invidious FateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz