Doce. Smok

505 19 16
                                    

Wtorek; piąty dzień napadu      Wtorek rozpoczęliśmy od spotkania na stołówce, na którym Nairobi chciała nam przedstawić pewien pomysł

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Wtorek; piąty dzień napadu
Wtorek rozpoczęliśmy od spotkania na stołówce, na którym Nairobi chciała nam przedstawić pewien pomysł.
  — Wprowadzimy w życie plan Kamerun — zaczęła. — Tych zakładników, którzy wybrali wolność, faktycznie wypuścimy. I zrobimy to na oczach wszystkich. Obgadałam to już z Profesorem. Zaprosimy tutaj telewizję, a do tego oprócz uwolnienia przy jej obecności zakładników, jedno z nas udzieli wywiadu. Myślałam, żebyś ty to zrobił, Rio — zwróciła się do informatyka.
  — Nie jestem już jednym z was. Zapomnij o tym — odpowiedział niemiłym tonem chłopak.
Wywróciłam oczami.
  — Dobra... Helsi? — spytała Nairobi.
  — Nie ma mowy. Nie nadaję się do tego — stwierdził Serb.
  — To może ty, Denver? — czarnowłosa zwróciła się do mojego przyjaciela.
  — Odpadam — wypalił Loczek.
  — Moskwa?
Tata Loczka pokiwał głową na nie.
  — Ja bym mogła — wtrąciłam i chciałam się wypowiedzieć "obszerniej", lecz przerwała mi szefowa.
  — Nie ma mowy — odpowiedziała Nai. — Okej, więc ja to zrobię, w masce na twarzy.
Berlin zaśmiał się.
— Wywiad powinien być zrobiony twarzą w twarz. Tak, aby ludzie ujrzeli nasz ból, cierpienie i rozpacz. Nasze zmęczenie całą sytuacją — wyjaśnił.
— Eks-szef ma rację — odparłam.
  — I niech zgadnę, ty niby miałbyś to zrobić? — spytała Nairobi.
  — Naturalnie — odpowiedział Berlin.
  — Ja tak jeszcze się wtrącę — zaczęłam. — Spójrz Nai, Berlin spełnia wszystkie warunki. Znają jego tożsamość? Znają. Będzie mógł wystąpić bez problemu. Umie odstawiać szopki? Umie. Jest do tej roboty idealny — dodałam.
Nairobi nieco się wahała, aczkolwiek ostatecznie zadecydowała:
— Niech wam będzie.
Ucieszona z obrotu spraw, klasnęłam.
Nim show miało się zacząć, zaczepiłam na korytarzu Denvera:
— Hej, jak tam ty i twoja Pastereczka? — spytałam.
— O, em... wszystko na razie dobrze i mam nadzieję, że tak zostanie... naprawdę się o nią martwię — odpowiedział.
— Chcesz mi powiedzieć, że wszystkie panny, które wyrywałeś na salonach to były tylko szybkie numerki? — zadałam kolejne pytanie.
  — Co? Nie, oczywiście, że nie! Były może ze dwie lub trzy... no dobra, to mój pierwszy poważny związek — odparł zmieszany.
  — Ech... posłuchaj mnie, zasada najważniejsza brzmi - nie schrzań tego! Słyszysz?! Nie schrzań tego! I pilnuj, żeby ten debil Ziemniakito nie próbował namieszać w waszych relacjach. Znając tego dekla, będzie próbował — powiedziałam.
— Będę uważał, spokojnie — stwierdził, lekko się śmiejąc.
Zaczęłam się śmiać razem z nim.
Cała akcja z płaczem w telewizji poszła tak jak powinna. Choć dowiedziałam się tego od szefowej, bo nie widziałam, ani nie słyszałam za dużo. Dostałam rozkaz siedzenia w biurach, "żeby nic mi się nie stało". Gadanie. Po przedstawieniu oraz wypuszczeniu zakładników, udałam się do nikogo innego jak do Nairobi, aby z nią porozmawiać. Ale nie w sprawach napadowych.
— Cześć Nairobi — przywitałam się radośnie. — Jak się miewasz?
— Dobrze, dziękuję, że pytasz — odpowiedziała z uśmiechem.
— To supcio... a teraz powiedz mi jak tam ty i eks-szef. Coś się poprawiło?
— Och, em... zaczęliśmy rozmawiać więcej niż wcześniej, zupełnie jak w Toledo, więc to przynajmniej wyszło na plus.
— Odbudowanie waszego związku nie będzie takie szybkie, prawda? Ech.
— Zgadza się. Ale jest cień szansy, że się uda.
  — I bardzo dobrze. O to chodziło...
Czarnowłosa uśmiechnęła się. "Niech będzie szczęśliwa" pomyślałam. "Przy tym całym napadzie i tej nieszczęsnej sytuacji z jej synkiem powinno jej to pomóc... chociaż nie znam się na tym".
Jakiś czas później wraz z Loczkiem pilnowaliśmy grupki zakładników w holu. Nie była to wielka grupka. Ostali się tylko ci, co wybrali pieniądze, w tym Mónica, kilkoro uczniów, Mercedes, dziewczyny z mojego "kółka" oraz Arturito, plus Alison Parker, która wyboru akurat nie miała. Co jakiś czas spoglądałam na mojego przyjaciela, który ewidentnie był zakłopotany, dlatego postanowiłam dowiedzieć się, o co chodzi.
  — Chodź na słówko — zagadnęłam go. — Jak ktoś spróbuje się ruszyć, to skończy z dziurą we łbie — zwróciłam się do zakładników siedzących na schodach. — Co się stało? — zapytałam przyjaciela.
— Nic... — odpowiedział.
— Widzę, że kłamiesz — stwierdziłam. — Mów prawdę, wiesz, że możesz mi ufać.
— Okej, więc... Mónica i ja się rozstaliśmy.
— Że co?! — wydarłam się szeptem. — Przecież dogadywaliście się! Co się wydarzyło?
— To wszystko to był syndrom sztokholmski. Ona mnie szczerze nie kochała.
Walnęłam się w dłonią w czoło.
  — To co niby robiła? Udawała? Słuchaj, według mnie to w ogóle nie był syndrom sztokholmski. Moim zdaniem, jak was nieco zaobserwowałam, to wasza relacja jak najbardziej była zdrowa. Wasz związek nie był toksyczny, ani nie podchodził pod ten syndrom. Niepotrzebnie z nią zerwałeś.
  — Ta... możesz mieć rację.
  — No widzisz? A teraz powinieneś to naprawić, bo dziewczyna może się zniechęcić. Będę trzymać kciuki.
W tym momencie zauważyliśmy jak Arturito wstaje i idzie w stronę wyjścia. A za nim reszta zakładników. Próbowaliśmy ich powstrzymać, ale nie udało się nam. W końcu Denver wymierzył w dyrektora mennicy z pistoletu, a ten zrobił to samo. Wtedy okazało się, że Loczek padł ofiarą podstępu, bo wcześniej ktoś podmienił jego spluwę na atrapę. Kiedy Roman złapał syna Moskwy i trzymał go na muszce, wzięłam karabin, odbezpieczyłam go i zaczęłam celować w głowę tego dupka. Cała grupka zakładników doszła do drzwi, a ja z nimi. Arturo rozkazał Mónice otworzyć drzwi. Gaztambide podeszła do panelu przy drzwiach i nacisnęła czerwony przycisk (pomimo, że Denver próbował ją przekonać, żeby tego nie robiła). Wejście jednakże się nie otworzyło. W tej chwili do "zabawy" dołączyła reszta bandy.
  — To ja je zablokowałem — oświadczył Rio.
  — Szlag by to trafił! — krzyknął ziemniak. — Macie otworzyć te drzwi, albo zabiję waszego przyjaciela!
— Nie zesraj się! Prędzej to my cię zabijemy niż tkniesz Denvera! — odparłam.
  — Wszyscy się uspokójmy — wtrącił Moskwa.
— Uspokoimy się jak otworzycie te cholerne drzwi! — powiedział Arturo.
— Nikt stąd nie wyjdzie — powiedziała chłodno Nairobi.
— W takim razie wasz przyjaciel zginie. Raz... dwa...
Miałam już palec na spuście, gdy nastąpił niespodziewany zwrot akcji. Mónica uderzyła pewnym przedmiotem Arturita w głowę, przez co ten upadł na podłogę. Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia. Byłam totalnie zaskoczona. Korzystając z okazji, Denver odzyskał swoją broń, a Roman zaczął coś mamrotać, że Mónica z nami współpracuje. W pewnym momencie Loczek i blondynka odsunęli się od leżącego zakładnika. Postanowiłam go ukarać. "Nikt nie będzie mi zabijał przyjaciół. Obiecałam, że nikt nie zginie i dotrzymam słowa".
— Na kolana — rozkazałam leżącemu zakładnikowi, celując w niego z M16. — Na kolana! No już! — wydarłam się.
Arturito podniósł się do pozycji klęczącej.
— Dobrze, dobrze... — wymamrotałam. — Wiesz kim jesteś, Arturito? Śmieciem. Kanalią. Nie zasługujesz na szacunek — zwróciłam się do dyrektora mennicy i kopnęłam go w krocze, a ten znów leżał na podłodze. — Chciałeś zabić mojego przyjaciela i myślałeś, że ujdzie ci to na sucho? Oj, to grubo się pomyliłeś. Bo kiedy ktoś krzywdzi moich bliskich... to ja krzywdzę tego kogoś — mówiłam dalej, po czym z całej siły kopnęłam mężczyznę w brzuch.
Korzystając z okazji, że położył się tak, że wysunął prawą rękę, prawą nogą nadepnęłam mu na palce.
— Tą dłonią trzymałeś pistolet, którym chciałeś zabić Denvera... ciekawe, jak sobie poradzisz, kiedy będzie dziurawa — odparłam, a następnie korzystając z karabinu, przestrzeliłam mu dłoń sześć razy tak, że dziury układały się w kwiatek.
Gdy ziemniak krzyczał z bólu, przypomniałam sobie, że nadal mam nóż do otwierania listów w kieszeni. "Cud, że mi kombinezonu nie przedziurawił... ale używać go nie będę. Bez przesady" pomyślałam, a potem zabrałam nogę z ręki tego dupka.
Spojrzałam na towarzyszy. Większość była zdziwiona, zaś Berlin jako jedyny zachował swój typowy wyraz twarzy. "W sumie jemu jako jedynemu powiedziałam, że w razie niebezpieczeństwa nie będę spokojna, więc rozumiem zdziwienie reszty" pomyślałam. Zaskoczona jednak też byłam tym, że nikt nie skomentował mojego czynu. "Może przyzwyczaili się do mojego szaleństwa? Chociaż nie... do szaleństwa innych ludzi nigdy się nie przyzwyczaisz. Po prostu zaniemówili".
      Minęła już godzina, a ja siedziałam i "pastwiłam się" nad Berlinem. Wolałabym pomóc Denverowi lub Nairobi, ale skoro takie zadanie dostałam, to musiałam je wykonać. Mus to mus. Wtedy zastanawiałam się, czy nie powinnam pogadać z naszym eks-dowódcą, że jest moim wujkiem. Odrzuciłam jednak ten pomysł. "E tam, jest zmęczony, nie będę mu zawracać głowy" pomyślałam. Równo po półgodzinnym okresie, obudziłam w końcu eks-szefa:
  — Halo, halo, Ziemia do Berlina, budzimy się.
Berlin leniwie otworzył oczy, po czym oznajmił:
  — Już? A tak wygodnie mi się spało... mógłbym tak leżeć i leżeć, i leżeć... — odparł sarkastycznie, podnosząc się do pozycji siedzącej.
"Tia, on miałby wygodnie, podczas, gdy ja byłabym uziemiona. Haha". Walnęłam go lekko w ramię i żartobliwie odpowiedziałam:
  — Zamknij się, Malfoy.
  — Nie tak prędko, Potter — powiedział, po czym głęboko westchnął.
  — Co cię dręczy eks-szefie? — spytałam.
  — Wiesz... ostatnio zdałem sobie sprawę, że... — urwał na chwilę.
  — Że nadal coś czujesz do Nairobi? — dokończyłam.
  — Skąd wiedziałaś? — zapytał.
  — Dużo wiem — odparłam.
"Mój genialny plan jednak jest łatwiejszy do zrealizowania niż się spodziewałam" stwierdziłam w myślach.
  — Na co czekasz? — kontynuowałam. — Leć do niej i miłość jej wyznawaj! Raz, raz! Jeśli skończysz w trumnie, to jej tego nie powiesz.
  — Może i masz rację...
  — Zawsze ją mam — odpowiedziałam, po czym zaczęłam się śmiać.
Berlin zaczął się śmiać ze mną. Gdy się uspokoiliśmy, postanowiliśmy, że sprawdzimy co się dzieje w głównym holu. Wyszliśmy zatem ze stołówki i to, co zobaczyliśmy, nie było zbyt przyjemne. Mowa tu o skulonej i załamanej Nairobi, która siedziała przy skrępowanych zakładnikach. Berlin do niej podszedł, podczas gdy ja obserwowałam wszystko z góry.
  — To był dobry pomysł Nairobi — zwrócił się do kobiety, na co ta wstała. — Ale trzeba być praktycznym. Dziękuję, że pozwoliłaś mi odpocząć, ale czas, abym wrócił na swoje stanowisko — dodał.
Czarnowłosa pokiwała twierdząco głową, a następnie, z tego co zauważyłam, udała się w kierunku biur. Eks-szef, który znów był szefem, wymamrotał "Nareszcie", po czym zdjął z głowy opatrunek w postaci bandażu.
  — Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, zapewniałem was, że będziecie bezpieczni i nic wam się nie stanie. Ale zmieniłem zdanie — mówił do zakładników. — Praktyczniejszą metodą byłoby torturowanie was. W obozach pracy więźniowie szanowali strażników. A to dlatego, że nie mieli innego wyjścia, tak samo będzie z wami. Będziecie kopać tunel tak długo, aż ręce zaczną krwawić. Będziecie płakać, prosić o łaskę, ale nic to nie zmieni, bo dalej będziecie pracować! W innym przypadku spotka was kara. Tak jak waszego dowódcę.
W tym momencie Helsinki przyprowadził obklejonego ładunkami wybuchowymi dyrektora mennicy. "Znów brzydki prezent w ładnym opakowaniu" pomyślałam, jak go zobaczyłam.
   — Człowiek ten umrze, jeśli znów zechce uciec — powiedział dowódca, wskazując na Arturito. — Jeśli znów zapragnie wolności... bum! Jeśli się spoci... bum! Ale przynajmniej będziemy mogli o nim mówić, że jest wybuchowy.
Zakryłam usta dłonią, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Niedługo po tym zakładników zabrano do pracy.
         Nadeszła pora obiadu. Rozdawaliśmy więźniom jedzenie, gdy zaczęła się seria niefortunnych zdarzeń, które wydarzyły się bardzo, ale to bardzo szybko.
  — Tokio! Tokio wróciła! — oznajmił Rio. — Szybko, trzeba otworzyć drzwi! — dodał.
Bez zastanowienia pobiegłam za nim do wejścia. "Tokio wróciła?" nie dowierzałam w myślach. Akurat kiedy Rio otworzył drzwi, dobiegł do nas Denver. To co zobaczyliśmy po drugiej stronie, przeszło najśmielsze oczekiwania. Tokio jechała na motocyklu, a policja do niej strzelała. "Chce zrobić wejście smoka, co?" pomyślałam.
  — Musimy ją osłaniać! — odparł Rio, zakładając maskę, a następnie wybiegł na zewnątrz.
Zrobiłam to samo. Założyłam maskę, wybiegłam i zaczęłam osłaniać Tokio, a jedyne co usłyszałam przed wyjściem, to "Młoda, uważaj!" z ust Denvera. Strzelaliśmy z Rio do policjantów, podczas gdy moja "bliźniaczka" była coraz bliżej. Finał jej wycieczki był... dość widowiskowy. Wjechała na motocyklu do mennicy. Wejście smoka jak się patrzy. Popędziłam Rio, żeby wlazł do środka, przez co w gruncie rzeczy sama oberwałam. Poczułam przeszywający ból pod prawą częścią obręczy barkowej. "Chyba oberwałam w to samo miejsce co ten debilito..." uświadomiłam sobie, wchodząc z powrotem do środka. Zdjęłam maskę i odwróciłam się w stronę pozostałych. Potem poczułam jak zasłabłam.

~💶~

*muzyczka z Polsatu*
Także zakończyliśmy dzisiaj z wielkim hukiem *ba pum pum pumps*.
Możecie dać znać co sądzicie o tym rozdziale (który wyszedł według mnie tak 5/10), powiedzieć, czy są jakieś błędy, a ja się z Wami żegnam i cześć!

The little thief || La Casa de PapelWhere stories live. Discover now