Once. Dyktafon, taśma, akcja!

548 26 8
                                    

Poniedziałek; czwarty dzień napadu      Nareszcie nadszedł ten dzień

Oops! Această imagine nu respectă Ghidul de Conținut. Pentru a continua publicarea, te rugăm să înlături imaginea sau să încarci o altă imagine.

Poniedziałek; czwarty dzień napadu
Nareszcie nadszedł ten dzień. Dzień dla większości ludzi beznadziejny, pierwszy dzień po weekendzie. Ale kiedy jesteś w środku napadu, gdzie pływasz w oceanie nieszczęścia i raptem raz na ruski rok trafisz na tratwę zwaną szczęściem i radością, każdy dzień jest dla ciebie beznadziejny. Przebywałam w przedsionku z zakładniczkami, siedząc przy drzwiach do biura, jednocześnie przykładając do nich (drzwi) szklankę oraz podsłuchując rozmowę szefa z Ariadną. "Człowieku, na cholerę ci te informacje? Naprawdę się zakochałeś? Gratuluję, zakochać się po jednym numerze? Też mi coś. Ale spokojnie, mały psotnik rozwali to wszystko jeszcze dziś" pomyślałam. W pewnym momencie do pomieszczenia weszła Tokio.
  — Em... co robisz, młoda? — zapytała zdziwiona.
  — Mam misję — odpowiedziałam tajemniczo.
  — Jaką misję? — dopytała.
  — Ważną i jest to top secret, więc ci nie zdradzę treści zadania, agencie trzysta jeden.
  — No dobra... a, idź na stołówkę. Musisz coś zobaczyć — odparła.
  — Okej... — mruknęłam, po czym wstałam i poszłam tam, gdzie mi wskazała moja "bliźniaczka".
Gdy byłam już na miejscu, odstawiłam szklankę na blat, a następnie podeszłam do reszty bandy, która oglądała telewizję. Przeszłam obok Helsiego i siedzącego na wózku inwalidzkim Oslo, a potem usiadłam na kanapie. Niedługo potem, dołączyli do nas Tokio wraz z Berlinem. W telewizji została pokazana posiadłość w Toledo, w której odbywały się przygotowania do napadu, ale to nie było nasze jedyne zmartwienie. Na ekranie pokazano nikogo innego jak Profesora rozmawiającego z pelikanami. W głowie zapaliła mi się przysłowiowa czerwona lampka. Chwilę potem, na ekranie pojawił się wielki biały napis "BRAK SYGNAŁU".
  — Cholera! — warknął Rio, podchodząc do telewizora, a następnie zaczął przy nim grzebać.
  — Odcięli nas od informacji — stwierdziła Tokio. — Albo będziemy stać z założonymi rękoma, albo powiesz nam o planie Czarnobyl — zwróciła się do dowódcy.
No tak. Plan Czarnobyl. Plan, o którym nie było nam dane dowiedzieć się od Profesora, więc dowiedzieliśmy się od Berlina. Treści nie poznaliśmy.
  — To plan do sytuacji bez wyjścia, a teraz aż tak beznadziejnie nie jest. W planie Czarnobyl utracimy wszystkie nasze pieniądze. Tak bardzo chcesz z nich zrezygnować? — odparł szef. — Nie jestem fanem demokracji, ale zagłosujmy. Kto jest za Profesorem, a kto za ucieczką? — dopytał. — Helsinki?
— Wierzę w Profesora — odpowiedział Helsi.
— Rio? — zwrócił się dowódca do informatyka.
— Wierzę w to co widzę. Jestem z Tokio — powiedział chłopak.
"Wiedziałam, że chłopak spęka jak tylko pojawi się zagrożenie" pomyślałam.
  — Moskwa? — Berlin zwrócił się do kolejnej osoby.
  — Przystąpiłem do tego napadu na warunkach, które nie zostały złamane. Ufam Profesorowi — oznajmił Moskwa.
— Denver?
— Jestem za ucieczką. Życie multimilionera nie jest dla mnie — oświadczył Loczek.
— Kopenhago?
— Ja... jestem za Profesorem. To co pokazali w telewizji nie wyglądało jakby został aresztowany. Przecież by go skuli. A tak, bardziej bym powiedziała, że Profesor wyglądał jak jakiś świadek bądź śledczy. Może... kręci z kimś z policji, a ten ktoś jest jego biletem do odsunięcia od niego wszelkich podejrzeń, że z nami współpracuje. Ufam mu — odpowiedziałam.
— A ty, Nairobi?
— Ufam Profesorowi i będę wierzyć w jego plan do końca. Jestem z Berlinem — oświadczyła, po czym opuściła pomieszczenie.
Spojrzałam na Tokio. Zdecydowanie nie była zadowolona tym, że przegrała głosowanie. Gdyby mogła zabijać wzrokiem, Berlin już dawno leżałby martwy. Potem spojrzałam na dowódcę. Na jego twarzy pojawił się triumfujący uśmieszek. Nie dość, że mógł się nacieszyć swoim zwycięstwem, to mógł jeszcze dogryźć Tokio. Odetchnęłam głęboko, a następnie udałam się do mojego "kółka psychologicznego". Usiadłam jak zwykle na fotelu i przejechałam wzrokiem po zakładniczkach. Wszystkie siedziały spokojnie, nie trzęsły się ani nie bały. Potem moją uwagę przykuła paczka pianek. Opróżniona do połowy. "Dziewczyny musiały być nieźle głodne". Andrea, Mariana i Nikola siedziały wyluzowane, Silvia bawiła się palcami, a Ariadna... właśnie. "Nadeszła pora idealna, aby rozpocząć działanie w słusznej sprawie. Odwrotu już nie będzie" uświadomiłam sobie. Spotkanie przebiegało standardowo. Rozpoczęłam tym razem temat bardzo luźny, czyli temat dotyczący popkultury. Gadałyśmy o różnych filmach, komiksach czy też kreskówkach. Co mnie zaskoczyło, dziewczyny nawet się na tym znały. W pewnym momencie Berlin przyszedł i zabrał Ariadnę "do siebie". Wtedy kontynuowałam temat z dziewczynami, aczkolwiek w myślach powtarzałam plan, który ułożyłam, gdy siedziałam ze szklanką przy drzwiach. "Jeśli Berlin faktycznie się zakochał oraz myśli, że Ariadna to odwzajemnia, a ja dobrze wiem od Silvii, jakie zamiary ma ta zakładniczka, to wystarczy, że wyciągnę od niej info, nagram to na dyktafon i puszczę szefowi. Istnieje również opcja, że on wie, że ona tylko dla przetrwania to robi... ale po tym co usłyszałam przez szklankę to szczerze wątpię. Teraz tylko poczekać, aż będę mogła z nią zostać sam na sam, żeby porozmawiać". Minęło trochę czasu, nim obiekt C wyszedł z gabinetu. Wyglądała tak samo jak wczoraj, gdy siedziałam pod drzwiami. "Jedyną zagwozdkę, jaką mam, to... kiedy nadarzy się idealny moment, żeby z nią pogadać?" zapytałam się w myślach. Odpowiedź spadła mi prosto z nieba.
— K-kopenhago, czy mogłabyś mnie zabrać do łazienki? — spytała niepewnie Ariadna.
"Los się do mnie uśmiechnął" pomyślałam.
— Oczywiście — odpowiedziałam.
Chwilę potem zaprowadziłam dziewczynę do łazienki.
        Weszłam z Ariadną do pomieszczenia. Właśnie w tamtej chwili miałam szansę, aby wyciągnąć od niej potrzebne informacje na temat tego "romansu" z szefem. Wyjęłam za pamięci dyktafon, po czym czekałam, aż podejrzana numero uno wyjdzie z kabiny. Kiedy w końcu to zrobiła, podeszła do umywalki, po czym nieśmiało zapytała:
  — P-po co ci dyktafon?
  — Ach to... noszę go ze sobą na szczęście. Niestety jest zepsuty, więc nie nagrywa dźwięku... — gówno prawda, ta rozmowa już się nagrywała, ale co poradzić, że ta laska była tak głupia, że nie spojrzała dokładnie na sprzęt. — Muszę cię o coś zapytać... co cię łączy z moim szefem? Widziałam jak do niego chodzisz... jesteście razem? — zaczęłam zadawać pytania.
Ona się rozejrzała, po czym powiedziała:
  — Obiecaj, że nikomu nie powiesz.
  — Słowo harcerki — skłamałam.
  — Tak naprawdę, to... nic do niego nie czuję. Obrzydza mnie. Po każdym spotkaniu muszę wychodzić wymiotować, właśnie dlatego cię poprosiłam, abyś zaprowadziła mnie do łazienki. Robię to tylko po to, aby przetrwać. On już planuje przyszłość, chce mieć ze mną dzieci, chce wiedzieć o mnie wszystko... a ja chcę tylko przeżyć. Na szczęście będę mogła wziąć jego pieniądze. A kiedy będzie umierał, wykrzyczę mu całą prawdę — opowiedziała, a tuż po tym jak skończyła, zakończyłam nagrywanie. Beng beng. — Boże, jak ja mogłam być taka głupia... dałam się wykorzystać...
  — Och... przykro mi... wiesz... jakbyś czegoś chciała, na przykład jakiejś porady czy coś, uderzaj do mnie. Chętnie ci pomogę — okłamałam ją. "Ach, bycie mistrzynią kłamstwa jest cudowne".
  — Dziękuję... — odpowiedziała nieśmiało.
W tym samym momencie Tokio weszła do łazienki wraz z krzesłem.
  — Po co ci krzesło? — zapytałam.
  — Em... będę sprzątać — odpowiedziała krótkowłosa.
Postanowiłam więcej nie pytać.
     Potem zaprowadziłam Ariadnę z powrotem do pokoju z zakładniczkami. Następnie poszłam do stołówki, gdzie odsłuchałam nagranie. Wszystko zostało zarejestrowane bez zarzutu. "Jeden zero dla mnie, Ariadno. Muszę przekazać to nagranie Berlinowi i to jak najszybciej. Może serce mu pęknie, ale... robię to dla jego dobra" myślałam. Właśnie wtedy do pomieszczenia wszedł szef. "O wilku mowa" pomyślałam.
  — Musimy pilnie pogadać — wypaliłam prosto z mostu.
Berlin pokiwał twierdząco głową, po czym zaprowadził mnie do "swojego" biura. Usiadłam naprzeciwko niego.
  — Więc o czym chcesz "pilnie" porozmawiać? — zapytał.
  — O tej zakładniczce. Ariadnie — odpowiedziałam.
Już miał otworzyć buzię, aby coś powiedzieć, ale mu przerwałam:
  — Ona cię nie kocha. Brzydzi się tobą. Sama słyszałam. Zresztą, co ja ci będę opowiadać, sam możesz tego wysłuchać — odparłam, po czym dałam mu dyktafon. — Nagranie z numerkiem pięć.
Nasz dowódca bez słowa włączył nagranie. Gdy on wysłuchiwał mojej rozmowy z Ariadną, ja obserwowałam, jak uśmieszek schodzi z jego twarzy, a radosny grymas zmienia się na poważniejszy. "Czy tak to wygląda, kiedy dowiadujesz się okrutnej prawdy?" zastanawiałam się w myślach. Gdy nagranie się skończyło, Berlin odłożył dyktafon i rozkazał:
  — Zaczekaj tu.
Po czym wyszedł. "Pewnie zaraz przyprowadzi tę podłą krowę" zgadywałam w myślach. Jak pomyślałam, tak się stało. Niedługo potem, Ariadna siedziała obok mnie, a naprzeciwko nas usiadł szef. Zaczął rozmowę:
  — Zapewnie zastanawiasz się... kochanie... po co cię tutaj zabrałem... wiesz... naprawdę dobrze wychodziło ci uwodzenie mnie tylko dla pieniędzy. Mogłem się tego spodziewać — powiedział.
Ariadna nerwowo spoglądała to na mnie, to na Berlina. Pomimo tego, że miałam ochotę powiedzieć jej z uśmiechem na ustach, że ją rozgryzłam, i że dostanie karę, zachowałam grobową minę.
  — Nie musisz się tłumaczyć... wszystko już opowiedziała mi ta młoda dama — odparł, wskazując na mnie. — Z chęcią bym cię ukarał... ale po oczach Kopenhagi widzę, że mnie wyręczy — dodał.
To była prawda. "Możesz zachować grobową minę, ale oczy zawsze zdradzą twoje prawdziwe emocje". Tak powtarzał Rodrigo, jeden z moich ojców. Berlin rozkazał mi zabrać z biura Ariadnę, a potem powiedział, że jak już ją ukarzę, mam wrócić, bo chce ze mną porozmawiać. Jak powiedział, tak zrobiłam. Wyprowadziłam dziewczynę z pomieszczenia, po czym zabrałam ją do stołówki. Wzięłam srebrną taśmę, a potem kontynuowałam odprowadzenie zakładniczki na miejsce "zbrodni". Nad karą myślałam nieco dłużej, także wszystko było przygotowane. Odprowadziłam tę nieszczęsną zakładniczkę do sejfu numer trzy, czyli do tego, w którym jest tunel. Minęłam wejście, po czym wcisnęłam kobietę przez szparę pomiędzy ścianą a kantem otwartych drzwi. Następnie sama się przecisnęłam.
  — Myślałam, że mogę ci ufać — powiedziała Ariadna.
Lekko się zaśmiałam, po czym stwierdziłam:
  — Śmieszne.
  — Dlaczego niby ma to być śmieszne? — zapytała.
  — Wiesz... od początku mi się nie podobałaś. Kiedy przyszłam do was, czyli zakładniczek na pierwszą pogadankę... dość dokładnie obserwowałam każdą z was. Gdy wszedł Berlin, zauważyłam w twoich oczach coś niepokojącego. Zaczęłam węszyć. Potem zauważyłam jak szef przyciska cię do stołu. Musiałam dojść do tego, co tak właściwie tam robiłaś. Na naszych babskich pogadankach wzbudziłam wasze zaufanie, dzięki czemu powiedziałaś mi prawdę w łazience. I tak oto trafiłaś na dywanik u Berlina, a potem tutaj. A teraz właź na ten wózek, bo jak nie, to cię podziurawię — odpowiedziałam, wskazując na pistolet, który znajdował się w kaburze na moim prawym udzie.
Ariadna zgodnie z rozkazem, dygocząc się, wlazła na wózek towarowy. Następnie zrobiłam to, na co czekałam od dłuższego czasu. Z uśmiechem od ucha do ucha zaczęłam przyklejać taśmę tak, aby nasza gwiazdeczka była szczelnie przyklejona. Obkleiłam jej kostki, ręce, a na końcu ramiona. Wyglądała jak prezent. Tylko, że ten prezent był brzydki.
  — Czemu mnie po prostu nie zabijesz? — zapytała znienacka.
  — Hm... niech pomyślę... o, wiem. Zabicie cię byłoby zbyt nudne — powiedziałam, po czym wyszczerzyłam swoje białe, bo niedawno umyte, zęby.
  — Jesteś psychopatką... gorszą od Berlina...
  — Ojeju, tylko się nie popłacz. A teraz przepraszam, ale zakleję ci usta, bo wkurza mnie twój głosik — odparłam, po czym zakleiłam jej usteczka. — Do zobaczenia w piekle, brzydulo! — dodałam na pożegnanie, po czym przecisnęłam się z powrotem.
Udałam się na górę, wciąż mając szeroki uśmiech na twarzy. Gdy wychodziłam, wpadłam na Nairobi, która zapytała:
  — A co ty taka cała w skowronkach?
  — A wiesz... właśnie załatwiłam pewną brzydulę. Niedosłownie, ale załatwiłam. Teraz masz szanse u szefa, pamiętaj o tym — wytłumaczyłam, mrugając porozumiewawczo.
  — Aaa, chodzi o ten plan... em... dziękuję?
  — Nie ma sprawy — odpowiedziałam, po czym posłałam jej buziaka i ruszyłam w dalszą wędrówkę na górę.
Przy tej "przeprawie przez mennicę" uśmiechałam się jak nigdy dotąd. Chyba nawet bardziej niż wtedy, kiedy Arturito pomylił imię swojej żony z imieniem swojej kochanki. Wróciłam na stołówkę, gdzie zostawiłam taśmę i trochę spoważniałam, po czym przeszłam przez mini korytarzyk z zakładniczkami, aż weszłam z powrotem do biura dowódcy, zamykając za sobą drzwi. Szef stał przy oknie i cały czas patrzył się na coś na zewnątrz, jakby był zahipnotyzowany. 
  — Przepraszam, że tyle to zajęło, ale zatrzymała mnie gadka-szmatka tej zakładniczki — powiedziałam, podchodząc do Berlina.
Stanęłam obok mężczyzny. Trochę staliśmy w ciszy, może jakieś pół minuty, aż w końcu zapytał:
  — Po co to zrobiłaś? Mogłaś równie dobrze zostawić tę sprawę w spokoju — dodał.
  — Jesteśmy drużyną, a drużyna musi się wspierać — odpowiedziałam, jakby było to oczywiste.
  — Nie, nie, nie. Spójrz na to z innej strony. Jestem zimnym dupkiem, który nie zasługuje na współczucie. A ty jednak... na swój sposób dbasz o mnie, jakbym był dla ciebie ważny. Czy to co mówiła Tokio, czyli to, że jesteś moją "wielbicielką", to prawda? Dlatego tak o mnie dbasz? — dopytywał.
Cholera, myślałam, że zapomni o tym. Spuściłam głowę, po czym odparłam:
  — T-tak... — wyjąkałam.
"Dodajmy do tego to, że jesteś moim wujkiem, a wiem, że rodzina jest najważniejsza. Plus, tę akcję wykonałam dla mojej przyjaciółki" pomyślałam.
  — Dobry gust — powiedział, po czym zrobił krótką pauzę. — Nie sądziłem, że kiedykolwiek ktoś będzie mnie podziwiać.
  — Niespodzianka... — wymamrotałam nieśmiało.
  — Nasza relacja była dziwna od początku. Ty od początku mnie podziwiałaś, uważałaś za wzór do naśladowania. Ja za to miałem cię za dzieciaka, którym trzeba będzie się opiekować podczas napadu, bo sobie nie poradzi. Tymczasem jesteś bardziej ogarnięta od Rio, który jest drugim najmłodszym członkiem naszej drużyny. Nawet cię polubiłem przez ten czas kiedy się przygotowywaliśmy. Zaobserwowałem też, że nasza "więź" pogłębiła się podczas tego napadu. Staliśmy się kimś ála Leonem i Matyldą — stwierdził.
  — Tylko bez wątku miłosnego — wtrąciłam.
  — Bez wątku miłosnego — dodał, po czym przyciągnął mnie do siebie i przytulił.
Odwzajemniłam uścisk. Niedługo potem zabrałam dyktafon, opuściłam pomieszczenie, a gdy miałam już iść na stołówkę, usłyszałam, jak Mariana mnie zapytała:
— Gdzie jest Ariadna?
— Bezpieczna. Nie martwcie się o nią — odpowiedziałam.
Wyszłam z przedsionka z uśmiechem na twarzy, dumna z tego, że mój plan się udał.
Berlin w tajemniczy sposób wyparował. Szukałam go dosłownie wszędzie. W pewnej chwili poszłam do biura, w którym zadzwonił do Profesora w sprawie zabójstwa Mónici. Tam też go nie było. Ale nie było również jeszcze jednej rzeczy. Jego leków. Wtedy przypomniałam sobie o gniewie Tokio, gdy przegrała głosowanie i moment, gdy przyniosła krzesło do łazienki.
— Cholera — wymamrotałam, po czym kopnęłam w biurko. Otworzyłam przy tym szufladę, w której dojrzałam pewien przedmiot, który wyjęłam. — Nóż do otwierania listów? Kto tego używa w dwudziestym pierwszym wieku? — zapytałam samą siebie. — Chwilunia... idziesz ze mną, mały kolego — powiedziałam do noża, którego potem schowałam do kieszeni kombinezonu, a następnie pobiegłam do łazienki.
Na miejscu, postanowiłam zrealizować plan, który składał się tylko z jednego punktu. Uratować tyłek szefowi. W celu rozpoczęcia, spróbowałam otworzyć drzwi. Zamknięte. "Musieli je zabarykadować" pomyślałam.
— Halo? Muszę się wysikać, otwórzcie! — skłamałam.
— Gramy w rosyjską ruletkę, przyjdź później! — odpowiedział Berlin.
"Naćpany. Słychać to w jego głosie".
— Tokio, pogrzało cię?! — zapytałam.
— Robię to dla naszego dobra! — odpowiedziała, a ja usłyszałam jak podchodzi do drzwi.
— Dla naszego dobra?! Gówno robisz i tyle! — zaczęłam ją prowokować. — Myślisz, że jak zastrzelisz Berlina, to będziesz kozakiem?! Tknij go palcem, a nogi z dupy ci powyrywam i powieszę sobie nad łóżkiem! — dodałam.
Tokio zamilkła. Po chwili jednak, powiedziała:
— Nic mi nie zrobisz — odparła pewna siebie. — A wiesz czemu? Bo jesteś tylko czternastoletnią gówniarą! Nie potrafisz nic! Łazisz jak piesek za swoim zasranym idolem! I jedyne co robisz, to się mądrujesz! — pojechała po mnie.
"Miałam jej nic nie robić, ale... mogła mnie nie obrażać. Powinna wiedzieć, że z dzieciakiem się nie zadziera. Zwłaszcza, jeśli ten dzieciak jest małą mendą".
— Mam nagrania — odpowiedziałam.
— Jakie nagrania? — spytała zaintrygowana.
— Ciekawe nagrania. Na przykład kiedy wymknęłaś się z Denverem, Rio i Nairobi na festiwal. Profesor nadal o tym nie wie, lecz myślę, że będzie wniebowzięty, jak sobie tego wysłucha. Albo, jak groziłaś Berlinowi w sprawie poinformowania Profesora o zabójstwie Mónici.
— Kiedy to nagrałaś?!
— Siedziałam pod stołem. Ale najwyraźniej jesteś takim gamoniem, że się nie zorientowałaś.
— Druga próba — wysyczała.
Potem słyszałam strzał. Głuchy strzał. Zrozumiałam, że poszło to o wiele za daleko. Musiałam zainterweniować. Wzięłam karabin, a następnie go odbezpieczyłam. Potem położyłam się na podłodze. Sprawdziłam ręką, jak wysoka jest szpara pod drzwiami. Jak się okazało, lufa karabinu M16 idealnie się tam mieściła. Położyłam karabin bokiem, po czym zaczęłam szukać, które buty należą do Tokio. "Rozłożone nogi, obklejone taśmą. Berlin. Stojące po mojej prawej. Rio bądź Denver. Stojące po lewej. Denver bądź Rio. Stojące mniej więcej po środku. Chude. To musi być Tokio" domyśliłam się.

The little thief || La Casa de PapelUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum