Rozdział 4

9.7K 807 84
                                    

O jedenastej przyszedł Clark. Lilith zwlokła się niechętnie z łóżka słysząc natarczywe dzwonienie do drzwi.

-Wszystko tu w porządku?! Widziałem co się stało na zewnątrz! Zrobił ci coś???

-Kto?- dziewczyna była jeszcze zaspana i nie rozumiała o co chodzi- Aha, Jeff? Nie, nie zrobił mi krzywdy.

Agent zamrugał ze zdziwienia oczami.

-Jak to... On tu jest?!

-Nie...

-Na pewno nic ci nie zrobił? Nie powinienem zostawiać cię pod opieką tych idiotów. Sam dopilnuję żebyś była bezpieczna.

-Już mówiłam- wycedziła przez zaciśnięte zęby- Nic mi się nie stało!

-Ale on POZABIJAŁ wszystkich ochroniarzy, rozumiesz? -Clark wrzasnął będąc już na granicy obłędu- Więc pewnie przyszedł tu i gdzieś siedzi!

-Być może zobaczył kogoś i spanikował. To psychol, wszystkiego można się po nim spodziewać. A ja wyraźnie uprzedzałam, że nie chcę żadnej ochrony. Ci ludzie zginęli niepotrzebnie.

-Posłuchaj- Clark przejechał palcem po jej policzku- Chcę cię przed nim ochronić. Byłoby szkoda, gdyby taka...-zerknął na jej dekolt- Taka ładna dziewczyna umarła.

Lilith gwałtownie odskoczyła.

-Stanowczo nie życzę sobie być przez pana dotykaną! Ma pan mnie zostawić w spokoju, bo jak nie to zacznę wyciągać konsekwencje!

Agent zaśmiał się złowrogo, czym zaczął przypominać Jeffa.

-Myślisz, że się ciebie boję? I tak nikt ci nie uwierzy. Oszalałaś ze strachu i wygadujesz głupoty. Taka jest oficjalna wersja, więc lepiej bądź dla mnie miła gówniaro, bo jesteś na mojej łasce!

Po jego wyjściu Lilith osunęła się na podłogę i wybuchła niekontrolowanym płaczem. Bądź co bądź miał rację. Nikt jej nie uwierzy. Poczuła wtedy, że musi chwycić się ostatniej deski ratunku. Jeff w końcu radził sobie z o wiele silniejszymi ludźmi. Tylko jak ma go przekonać, by obronił JĄ? Gdyby był normalnym facetem po prostu by go w sobie rozkochała. Znała wiele sztuczek, które działały na mężczyzn, a sama nie była brzydka. Jednakże tym razem miała do czynienia z wyrachowanym psychopatą, który raczej nie był zdolny do odczuwania miłości. W pewnej chwili usłyszała krzyk Jeffa. Szybko przekręciła klucz w zamku od swojego pokoju.

Jeff leżał na podłodze, szukając czegoś po omacku. Najprawdopodobniej spadł przed chwilą z łóżka. Był wystraszony, rozwścieczony, albo jedno i drugie. Miotał się na wszystkie strony i co jakiś czas wpadał na meble.

-Wypuśćcie mnie stąd!- wrzasnął- Ja się zmienię!

-Hej!- Lilith delikatnie wzięła go za rękę- Wszystko już dobrze, nie krzycz.

-Gdzie ja jestem?! Dlaczego nic nie widzę?!

Dziewczyna zdjęła mu z oczu opaskę.

-Już lepiej? Jesteś u mnie. Wszystko w porządku, nikt cię nie aresztował, ani nigdzie nie zamknął.

Jeff wyprostował się i usiadł na łóżku. Ruchy nadal miał gwałtowne i ostre.

-Płakałaś- zauważył- Co... się stało?

-Nic, nie przejmuj się. Jest dobrze- było to jak najprawdziwsze kłamstwo, ale wypowiedziała je bez mrugnięcia okiem.

-To przeze mnie? Nie... nie chciałem... zabić twoich rodziców. Ja... czasami nie chcę zabijać, ale muszę. To jest... uzależnienie- Jeff mówiąc to robił długie przerwy podczas których wstrzymywał oddech i zaciskał zęby, tak jakby powstrzymywał się przed czymś. Kosztowało go to wiele wysiłku, toteż Lilith nie rozmawiała z nim długo. Wzięła trochę pieniędzy z szafki w której jej rodzice składowali gotówkę "na czarną godzinę" i poszła kupić coś na śniadanie. Długo zastanawiała się, czy powinna kupować coś Jeffowi, bo w końcu wcześniej zjadł wszystko, co miała. W końcu zdecydowała się kupić mu kiełbaski. Psychopaci zawsze kojarzyli jej się z chorobliwym uwielbieniem produktów mięsnych. Dla siebie wzięła dwie bułki i kilka plasterków żółtego sera.

Jeff siedział przy stole, patrząc jak Lilith je swoje kanapki, ale gdy zaproponowała mu kiełbaskę, odmówił. Był cały czas cicho, jednak sprawiał wrażenie jak gdyby chciał coś powiedzieć. Dziewczyna wiedziała, że niedługo władzę nad jego ciałem przejmie całkiem inna osoba. Jeff nie chciał jeszcze dopuścić jej do głosu i dusił wszystko w sobie. Przypomniała sobie o jego bluzie i poszła po nią do łazienki.

-Proszę- powiedziała - Jest prawie całkowicie biała, tylko rękawy się nie doprały. Jak się wysuszy to ci ją wyprasuję.

Jeff pokręcił głową przecząco i założył bluzę na siebie.

-Pachnie tobą- stwierdził dość spokojnym głosem- Muszę już iść!- gwałtownie poderwał się z miejsca jak ukłuty szpilką i ruszył w stronę drzwi wyjściowych, wcześniej ukradkiem chowając nóż do kieszeni.

-Wpadnij jeszcze kiedyś- rzuciła za nim od niechcenia -Jesteś lepszym towarzystwem niż Clark- dodała ciszej.

Jeff the Killer x Lilith (JxL)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz