7. Kiedy Przeszłość Cię Dogania

437 41 4
                                    


Magnus siorbał melisę i obserwował chaos, jaki wywołał. Jace krzyczał na niego, żeby nie groził Clary, Alec stojący przed Bane'm krzyczał na Jace'a, żeby nie krzyczał na czarownika, a Clary krzyczała, żeby oboje się uspokoili. Isabelle rozmawiała z Sheldonem na temat wrzeszczących osób; mówiła o swoich braciach, a Szymon o Clary.

Wrzaski wykurzyły z sypialni czarownika jego kota. Prezes Miau usiadł w oddali, pod ścianą. Zaspanymi oczkami patrzył na głośną grupę gości. Magnus spojrzał na kotka i wzruszył ramionami, pijąc ziołową herbatkę. Miau rozdziawił pyszczek, ziewając.

Czarownik dopił melisę w akompaniamencie wrzeszczących Nefilim, zaskakująco pozostając opanowanym. Pstryknął palcami, żeby pozbyć się pustej filiżanki, a potem wykonał krok do przodu i stanął obok Aleca.

Położył mu dłoń na ramieniu, i nie musiał nic więcej dodawać - Lightwood drgnął i przestał drzeć się na swojego parabatai. Jace także ucichł, a po nim Clary.

- Zapomnijcie, że kiedykolwiek mówiłem coś o jakimś chórze - powiedział Magnus. - Lepiej nie dołączajcie do żadnego chóru.

- Czy możesz wziąć tą sprawę na poważnie? - zniecierpliwiona Clary spojrzała na czarownika.

- Nie, bo nie chcę brać ciebie na poważnie.

Bane dolał oliwy do ognia. Znowu zasłonił go Alec, głośno ochrzaniając Jace'a i przypominając mu o manierach, kiedy blondyn skoczył do przodu, ciętymi ripostami broniąc imienia Clary.

Zakochana złotowłosa, stwierdził w myślach Magnus. Nic tutaj nie poradzę.

Czarownikowi jednak wpadł pomysł do głowy. A żeby wypalił, musiał zrealizować go teraz, dopóki Łowcy byli otumanieni własnymi kłótniami i piszczeniem jak wpienione stado psów, kiedy obok ogrodzenia ich domu przechodzi listonosz.

- Uwaga, uwaga! - ryknął Bane, wychodząc na przeciw. - Pomogę wam!

Wszyscy ucichli. Isabell uśmiechnęła się z zadowoleniem, Sherlock kiwnął głową, Jace spojrzał na Magnusa z mniejszą nienawiścią, a Clary ze wdzięcznością. Alec za to zagapił się na swoje buty.

- Ale musicie ze mną iść - polecił Magnus. Przeszedł przez zgromadzenie w swoim salonie i ruszył do drzwi. - Chodźcie, chodźcie. Wszyscy za mną, gęsiego.

- Mamy się ubrać? - spytał Simon, mając na myśli górę kurtek, czapek i szalików leżącą przy drzwiach.

- Nie ma takiej potrzeby - odpowiedział Magnus i wyszedł z mieszkania.

Stanął pod ścianą, czując chłód kamienicy, który przedarł się do niego przez ubranie. Czekał na Łowców. Ci wyszli za nim, ramię w ramię ustawiając się w szeregu przed czarownikiem. Stojący na samym końcu Sheldon uważał, żeby nie spaść ze schodów, chociaż Izzy trzymała go pod rękę.

- Po co stoimy na klatce? - mruknął Jace, lekko marszcząc brwi.

- Shh... - uciszył go Bane, przykładając palec do ust. Po tym się ruszył.

Z powrotem idąc do drzwi, Magnus pociągnął za przód swetra Aleca, by zabrać go ze sobą. Reszta zdezorientowanego towarzystwa po prostu patrzyła, jak Bane z powrotem wchodzi do mieszkania, tylko z Alekiem. Drzwi zostały zamknięte z przeraźliwym hukiem rozchodzącym się po kamienicy.

Magnus zamknął drzwi na klucz, a słysząc zaraz oburzone krzyki pozostawionych na klatce gości, użył zaklęcia. Drzwi oraz część ściany pokryły się migoczącym pyłem magii. Dźwięki się wyciszyły.

Po wszystkim zadowolony z siebie czarownik obrócił się do niebieskookiego Nocnego Łowcy.

- Wytłumacz mi, o co chodzi, skarbie - Magnus uśmiechnął się miło i zmrużył oczy. Przypominał wtedy leniwego kocura. - Bez urazy, ale twoja wataha stałaby w moim salonie do rana, a ja nadal nie wiedziałbym, po co do mnie przyszliście.

𝔾𝕣𝕠𝕨𝕚𝕟𝕘 𝕃𝕠𝕧𝕖Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz