3. Wyjście Z Szafy

551 50 8
                                    


Wtorek był bardzo nudnym dniem jak na standardy życia Wysokiego Czarownika Brooklynu. Do czasu...

Magnus siedział po turecku na środku salonu, czarując. Wokół niego latały różnorodne listy i karteczki. Zaproszenia na przyjęcia albo nakazy stawienia się przed sądem, propozycje pracy jako odganiacz demonów czy łowcy piratów. Albo też te zwyczajne, dotyczące wykorzystania małej ilości magii na jakiś eliksir.

Czarownik podgryzał ciastka, przeglądając wysłane do niego kartki i licząc tylko na jedną, z tego konkretnego Instytutu Nowojorskiego... Magnus wzdychał.

W kółko myślał o spotkanym kilka dni temu Alecu, zamiast skupić się na pracy oraz zleceniach tu i teraz. Czasami aż się zastanawiał, czy aby się nie obrazić na nowojorskich Łowców i nie wyfrunąć na Florydę. Przypomniał sobie, że tam się wybierał, gdy tylko wyszedł z domu na spotkanie i wywrócił się na oblodzonym chodniku.

A jednak - nadal siedział na Brooklynie. I czekał, nie wiadomo na co.

Magnus przełknął ciastko i wyciągnął rękę do jednego z listów o demonie, który rozbił szyby w drukarni, a potem udawał tusz w maszynach, ale azjata nie dosięgnął kartki. Przekręcił głowę w kierunku drzwi, kiedy usłyszał domofon.

Bane wstał, rozprostowując kości. Papiery opadły na podłogę, a on żwawym krokiem pomaszerował do drzwi. Może coś ciekawego? Nagły wypadek? Nagły brokatowy wypadek? Modowy wypadek?

- Kto szczyci Magnusa Bane'a swoją obecnością? - zamruczał do interkomu.

Usłyszał, jak ktoś wstrzymuje oddech, a potem powoli wypuszcza z siebie powietrze. Oddech świszczał mu jak spuszczany balon. Był po biegu?

- Bez stresu - rzucił na pocieszenie Bane, uprzejmie czekając.

- Um... - zaczął przybysz. - Hej, tu ja. Alec. Alec Lightwood.

Magnus Bane zaczął klikać w guzik jak szaleniec.

- Wchodź natychmiast.

- Nie jesteś... - Łowca wciąż stał przed drzwiami kamienicy. - Zajęty...? Nie chcę ci przeszkadzać.

Magnus poczuł narastającą w nim wściekłość, która mieszała się z czułością.

- Właź na górę, Lightwood - rozkazał i znowu wciskał guzik.

- Ee... Okej.

Tym razem Magnus nie czekał, aż gość zapuka do drzwi. Zamaszyście je otworzył, wysunął na klatkę swoją brokatową głowę, a potem z głupkowatym uśmiechem patrzył, jak sylwetka Dziecka Anioła mknie w górę jego schodów, wprost przed próg jego drzwi. Alec zauważył wypatrującego go czarownika w połowie drogi i zarumienił się.

Kiedy stanął już przed Bane'm, poprawił kurtkę i zacisnął usta, po czym odezwał się dumnie:

- Cześć.

Magnus zwrócił uwagę na łuk przewieszony przez jego plecy. Duży, dębowy, ładnie wypolerowany.

- Jesteś na służbie? - spytał Bane.

- Ee... - Alec zamrugał oczami. - Tak. Tak jakby... - zaciął się na moment. - Znaczy... Tak, mam misję, ale specjalnie wyszedłem wcześniej, żeby się z tobą spotkać.

Magnus Bane poczuł się mile wyróżniony, jednak to nie zrekompensowało zgromadzonej latami irytacji na tego jednego Lightwooda, który bezczelnie go opuścił.

- Ach tak... - zamruczał czarownik, mrużąc pomalowane na brokatowo powieki. - Jakiś ty uczynny. Po czternastu latach łaskawie pukasz do moich drzwi, zanim wybierzesz się na zarzynanie demonów. Prawdziwy z ciebie dżentelmen - Magnus nie mógł powstrzymać się przed królewsko obrażonym prychnięciem. - Już nie wspomnę o tym, że gdy kilka dni temu do mnie wpadłeś, i tak nie z własnej woli... - zastrzegł, celując w Aleca palcem. - To zachowałeś się jak świnia. Wziąłeś brata pod pachę i wyszedłeś. Nie, nawet tamten uroczy przytulas tego nie wynagrodzi. Dalej jestem na ciebie zły.

𝔾𝕣𝕠𝕨𝕚𝕟𝕘 𝕃𝕠𝕧𝕖Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz