4. Kochliwe Serce

503 45 4
                                    


Alexander Lightwood chodził w kółko po salonie Magnusa Bane'a. Skrupulatnie uważał na porozwalane na dywanie papiery, chociaż przypominał czołg, który przebiłby się przez ścianę, gdyby zachciałoby mu się skoczyć do kuchni po drugą kawę.

- Po kawie cię tak nosi? - zagadał go Magnus. - No, może miała trochę za dużo cukru, przyznaję.

- Nie mogę wyjechać z tobą na Florydę - oznajmił maszerujący wkoło Łowca. - Nie mogę.

Magnus uniósł brew, dopił swoją kawę i odstawił kubeczek na stolik.

- Ale rozważasz tę opcję - zauważył. - Więc chcesz. Dlaczego nie możesz?

- Ja... - Alec zatrzymał się na krótki moment. Spojrzał na Magnusa, ale za sekundę wrócił do złowrogiego tuptania, próbując wyryć dziurę w podłodze. - Ja nie mogę.

- Bo? - Bane się nie poddawał. - Możemy wziąć Jace'a i Isabelle, jeśli boisz się, że będziesz za nimi za bardzo tęsknił.

- Nie chodzi o nich.

- To o co? - Magnus spojrzał w bok, zauważając wychodzącego z sypialni Prezesa Miau.

- O ciebie. Jak ucieknę z tobą, od tak, i ktoś się o tym dowie, to ty też będziesz miał problemy.

- Wątpię, ale dziękuję za troskę - Magnus patrzył na Łowcę, dopóki ten się nie zatrzymał i nie skierował na niego swoich niebieskich oczu. - Nikt nie zainteresowałby się tym, że Magnus Bane siedzi sobie na Florydzie. Nieważne, z kim. Każdy miałby to głęboko w czterech literach.

Alec nie odpowiedział. Przymknął oczy, westchnął i się zgarbił, gryząc wargę. Zwrócił uwagę dopiero na kota, który miauczał, wskakując na kanapę. Wdrapał się na ramiona czarownika.

- Możemy zagrać w kamień, papier, nożyce - zaproponował Magnus z mruczącym kotem przy szyi. - Jeśli wygram, spieprzamy na Florydę. Jeśli ty wygrasz, możemy zostać w Nowym Jorku. Ale zawsze możesz zmienić zdanie - posłał Alecowi szeroki uśmiech.

Ten uśmiech sprawił, że Łowca widocznie się zawahał. Patrzył na Magnusa przez trzy sekundy, potem przez dwie na Prezesa, a potem znowu na Magnusa. Dumał w milczeniu.

- Co, mój kot jest ładniejszy ode mnie? - spytał w końcu Bane.

- Nie, po prostu... - Alec znowu przyglądał się im obu na raz. - Po prostu twoje oczy. Są kocie.

- Nie zwracaj na to uwagi - czarownik machnął ręką. - Też za tym nie przepadam.

Alexander niespodziewanie obdarzył Magnusa rozeźlonym spojrzeniem. Gorszym, niż te, które kierował na swojego blond parabatai, kiedy się na niego złościł, a Bane był tego świadkiem kilka dni temu.

- Są bardzo ładne - oznajmił poważnie Alec. - To je najlepiej pamiętam z czasu, kiedy się mną opiekowałeś. Masz bardzo ładne oczy, Magnusie.

Kociooki czarownik patrzył na Aleca i był pewien, że Lightwood skrzyczałby go, jeżeli spróbowałby się mu sprzeciwić. Więc tak to jest, kiedy zaczynasz akceptować swoje wady, gdy ktoś, na kim ci zależy, uważa je za piękne cechy?

"Masz bardzo ładne oczy..." Nie był to komplement wyższych lotów, żaden poemat o cudach świata, jednakże... W ustach Aleca pochwała brzmiała jak order, i to brokatowy. Tak jakby Bane zważał tylko na zdanie tego jednego Nefilim...

Magnus na miłą chwilę zapomniał, po kim odziedziczył kocie oczy z wąską źrenicą i że nie darzył ich sympatią właśnie z tego powodu.

- Miło mi... - wyznał błogim głosem Bane, lekko zaskoczony, ale chyba musiał przyzwyczaić się do tego w obecności Aleca. Do przyjemnego szoku rozchodzącego się po kościach oraz dreszczyku ekscytacji. - Bardzo miło - uśmiechnął się ostatni raz. - Dobrze, wracając do tematu Florydy, to zawsze można powiedzieć twoim rodzicom, że wywiało cię tam, bo ścigałeś jakiegoś wielkiego demona czy coś.

𝔾𝕣𝕠𝕨𝕚𝕟𝕘 𝕃𝕠𝕧𝕖Where stories live. Discover now