3. DANCING WITH THE DEVIL

Start from the beginning
                                    

Zajmując się dzieckiem przechodzę tak jeszcze kawałek drogi. Kiedy słyszę hałas, który dobiega zza dużego drzewa, okrywam skrzydłami siebie oraz swoją podopieczną. Pogwizdywanie oraz śmiech dziecka stają się coraz głośniejsze.

Przyciskam dziecko mocniej do siebie i wyglądam zza rośliny.

Moim oczom ukazuje się najrozkoszniejszy widok jaki mam przyjemność ujrzeć.

Na polance, nad rzeczką siedzi Anioł, który podobnie jak ja, zajmuje się dzieckiem. Jego skrzydła są czarne i zdają się być większe od moich, natomiast jego biodra okrywa czarna chusta, kolorem podobna do skrzydeł.

Podchodzę bliżej układając skrzydła w prostej pozycji.

Kiedy zbliżam się do nieznajomego odwraca się do mnie przodem. Wtedy po raz pierwszy widzę jego nieziemskie oblicze.

Jego brązowe włosy są rozwiewane we wszystkie strony. Sylwetka jest perfekcyjnie wyrzeźbiona, jak gdyby sam Bóg spędził więcej czasu na jego stworzeniu. Oczy są tak ciemne, że ciężko jest wyróżnić tęczówki od źrenic. Bije od niego nadludzki blask, który niezwykle mnie onieśmiela.

- Witaj. - Odzywa się do mnie a na jego twarzy pojawia się uprzejmy uśmiech.

- Dzień dobry. - Unoszę kąciki ust do góry.

- Nowa dusza? - Spogląda na dziecko, które trzymam w ramionach.

- Tak, nawet nie wybrano jej jeszcze imienia, jestem Harry. A Ty?

- To Lilith a ja jestem Louis. - Wskazuje na dzieciątko.

- Witaj Lilith. - Podchodzę bliżej i kucam przy dziecku. Posyłam mu łagodne spojrzenie i gładzę je po twarzy.

Słyszę boski hejnał, wzywający do powrotu do Nieba.

Ruszam w drogę i oglądam się za siebie.

- Nie wracasz do Domu? - Unoszę pytająco brwi.

- Za chwilę. - Odwraca się do mnie tyłem.

Nie poświęcam nieznajomemu więcej czasu i po upewnieniu się, że nowa dusza jest bezpieczna, odlatuję.

IV.

Przez kilka następnych dni spotykam Louisa w tym samym miejscu, razem ze swoją podopieczną. Jego sposób mówienia, zachowanie, podejście do dzieci zrobiło na mnie ogromne wrażenie.

Dzisiejszego dnia po raz kolejny, początkowo odwiedzając Arya'ę a następnie nową duszyczkę, spotykam Louisa na polanie.

- Dzisiaj jesteś później. - Mówi w pierwszej chwili kiedy słyszy moje kroki.

- Owszem, musiałem poświęcić Arya'i trochę więcej czasu.

- Wyrwijmy się stąd. - Mówi nagle.

Zastygam w miejscu kiedy dociera do mnie co powiedział.

- Co? - Łączę brwi w jedną linię.

- Chodźmy stąd. Zostawmy dzieci i pozwól mi coś Ci pokazać.

- Ale Lou... Ja.. My nie możemy. To nasz obowiązek. Nie mogę zostawić duszy samej.

- Przecież to tylko chwila, zanim się obejrzysz będziemy z powrotem.

- Nie mogę. Co jeśli Bóg się o tym dowie? Będzie zawiedziony.

- Przecież go tu nie ma? - Rozgląda się wokół siebie. - A ja. - Kładzie rękę na sercu. - Nikomu nie pisnę ani słówka.

- Lou...

- To tylko chwila. - Wyciąga w moją stronę dłoń, której przez chwilę się wpatruję. Toczę walkę z samym sobą. Widząc jego wzrok i uśmiech na twarzy łapię za jego chudą dłoń i odlatujemy.

Larry Stylinson - One ShotyWhere stories live. Discover now