Once. Dyktafon, taśma, akcja!

Comenzar desde el principio
                                    

— Wiesz córuś, co jest najważniejsze w snajperstwie? — zapytał Diego.
— Co takiego, tato? — spytałam zaciekawiona.
— Precyzja — odpowiedział.

Lekcje sprzed kilku lat jak najbardziej się przydały. Ułożyłam się odpowiednio, a następnie wyregulowałam oddech i strzeliłam. Tokio krzyknęła z bólu.
— Cholera jasna!
— Ładnie, młoda! — odparł Berlin, śmiejąc się.
— Pogrzało cię?! — zapytał mnie Rio.
— Dobrze, że kula przeleciała na wylot — oznajmił Denver.
— Zrobię to jeszcze raz, jeśli stamtąd zaraz nie wyjdziecie! — oświadczyłam, przeładowując.
Potem jedynie usłyszałam, jak Tokio zmarnowała dwa strzały. Były to ślepaki.
— Jeszcze jedna kula... — wymamrotała.
"Jeśli to był czwarty strzał... to znaczy, że piąty może będzie śmiertelny".

— Rosyjska ruletka. Lepiej nigdy się w to nie baw — przestrzegł mnie Diego.
— Czemu, tatusiu?
— Łatwo wtedy zginąć.
— A na czym polega ta cała rosyjska ruletka?
— Em... zasad ci nie będę tłumaczył. Są zbyt skomplikowane.
— A co jest potrzebne do tej ruletki?
— Okej, to ci mogę powiedzieć... potrzebny jest pistolet, mianowicie rewolwer, plus... powiedzmy pięć kul. Cztery z nich to ślepaki.
— Ślepaki mi krzywdy nie zrobią.
— Otóż to, ale... piąta kula. Jeśli będziesz miała szczęście, będzie ostatnia. Ale, przypłacisz za to życiem.

"Cholera!". Na szczęście, w tym momencie przyszła Nairobi.
— Co wy tam odwalacie?! — zapytała.
— Grają w rosyjską ruletkę — odparłam.
— Tokio, zwariowałaś?! — spytała Nairobi.
— Ja zwariowałam?! Ta mała hiena przestrzeliła mi stopę! — odpowiedziała Tokio.
— Hieny przynajmniej są ładne w przeciwieństwie do żmij! — zripostowałam, jednocześnie wstając.
— Uspokójcie się! — zarządziła czarnowłosa. — Czy ty chcesz zniszczyć plan?! — dopytała.
  — Ja niszczę plan?! Ja niszczę plan?! — odparła Tokio.
— Tak! Nie możesz się choć raz opanować?! Czy twój mózg składa się z małego orzeszka?! — spytała Nai.
— Może i tak, ale za to twój plan odzyskania synka jest do dupy! Pewnie nawet cię nie pamięta! — stwierdziła moja "bliźniaczka", trafiając w czułą strunę Nairobi.
— Nie pozwalaj sobie — wtrącił dowódca.
Temat dziecka Nairobi był dla niej bardzo delikatny. Miała ogromne wyrzuty sumienia, przez to, że go straciła i robiła wszystko, żeby go odzyskać. Między innymi, starała się, aby nikt nie schrzanił planu napadu.
  — Ma teraz nową rodzinę! — kontynuowała swój wywód Tokio. — Nie jesteś mu już potrzebna!
Czarnowłosa wyjęła pistolet, odbezpieczyła go, zaczęła mierzyć w drzwi, a do tego krzyknęła:
  — Jak taka odważna jesteś, to powiedz mi to prosto w twarz!
Krótkowłosa nie odpowiedziała, jedynie można było usłyszeć, że odeszła od drzwi. W tym samym momencie, przyszedł Moskwa i opuszczając broń mojej towarzyszki, dość cicho oznajmił:
  — Wystarczy. Kto tam jeszcze jest? — dopytał.
  — Denver i Rio — poinformowałam równie cicho.
  — Musimy tam się dostać — stwierdziła Nairobi.
— Chyba mam pomysł — odpowiedział Moskwa.
Chwilę potem przy użyciu czegoś przypominającego skrzynkę, najstarszy z nas wywarzył drzwi. I to w idealnym momencie. Tokio była gotowa, aby oddać śmiertelny strzał w stronę Berlina. Zerknęłam na podłogę, na której leżały kawałki szkła. "Ampułki..." domyśliłam się. Podeszłam do krzesła na którym siedział skrępowany mężczyzna, po czym przy użyciu noża zaczęłam rozcinać taśmę.
— Ile ampułek z lekami zbiła? — spytałam.
  — Około czterech — odparł Berlin.
Westchnęłam i kontynuowałam rozcinanie taśmy. W międzyczasie podeszła do nas Nairobi.
  — Trzymasz się jakoś? — zapytała dowódcę.
— Jeszcze żyję, więc chyba jest dobrze — stwierdził.
— Haha, bardzo śmieszne — odpowiedziała sarkastycznie czarnowłosa.
Niedługo potem, gdy zostałam sam na sam z uwolnionym już szefem, ten mnie zagadał:
  — Tokio należałoby ukarać, nie uważasz? — spytał.
  — Może... — odparłam nieśmiało. — Co zamierzasz zrobić? — dopytałam.
— Zobaczysz — odpowiedział tajemniczo, a następnie opuścił łazienkę.
"Mam co do tego złe przeczucia. Choć z drugiej strony, za to co Tokio powiedziała Nairobi i mnie... zdecydowanie zasłużyła" pomyślałam, ruszając za wujkiem.
Kara, jaką otrzymała moja "bliźniaczka" była... drastyczna, jeśli mogłabym to tak ująć. Dziewczyna została wyrzucona z mennicy i oddana w ręce policji. Obserwowałam to wszystko z boku. Muszę przyznać, że nie było mi zbyt przykro, że pozwoliłam na takie coś. Później odbyło się zebranie na stołówce. Bez Oslo. Helsinki go udusił niedługo przed wyrzuceniem Tokio z mennicy. Wracając, na owym spotkaniu, Rio miał do szefa dość spore pretensje za to, co zrobił jego dziewczynie. Dowódca wyjaśnił swoją decyzję w taki sposób:
— Tokio straciła rozum. Nie miałem zbyt wielkiego wyboru, musiałem ją wydać policji — usprawiedliwił się, po czym urwał na chwilę. — Złapmy się za ręce. Kiedy ktoś ma ranę, komórki łączą się, aby ją zamknąć. Mamy ranę, dlatego musimy się zjednoczyć, aby ją uleczyć.
Jak powiedział, tak zrobiliśmy. Jedynie Rio się nie przyłączył do "spektaklu".
  — Masz się za cholernego kaznodzieję? Lidera sekty? Wszyscy macie odlot trzymając się za ręce? — wypytywał informatyk.
"Stul japiszon" pomyślałam.
  — Rio, musisz się uspokoić — odpowiedział Berlin.
  — Niczego nie muszę. Posłałeś Tokio do więzienia! Ona jest moją dziewczyną. A ty zrujnowałeś jej życie! — stwierdził ten gamoń.
Wszyscy zaczęliśmy puszczać swoje ręce.
  — Spokojnie, to tylko pierwsza miłość. Wraz z końcem lata pożegnasz Suzanne z Lazurowego Wybrzeża. To nie jest koniec świata — powiedział szef.
— Zamknij się, psychopato. Nie masz w ogóle pojęcia o czym mówisz. Czy jest tu ktoś normalny? Moskwa? — zwrócił się chłopak Tokio do Moskwy.
  — Tokio... straciła nad sobą panowanie. Wszyscy widzieli — odpowiedział tata Loczka.
  — Helsinki?
  — Mamy pewne zasady. Zagłosowaliśmy, a ona to całkowicie zlekceważyła — odparł Serb.
— Denver? Proszę powiedz mi, że widzisz, że to stek bzdur.
— Stary, oczywiście. Ale grała w rosyjską ruletkę z Berlinem. Sam widziałeś — odparł Denver.
— Przecież nic się nie stało — stwierdził Rio.
"Nic się nie stało?! Kretynie skończony, prawie straciliśmy kolejnego człowieka! A gdyby ciebie przykleili do krzesła, całkowicie bezbronnego, też byś później mówił, że nic się nie stało? Oczywiście, że nie! Bo jesteś zwykłym mięczakiem, który nie ma jaj, aby wziąć udział w czymś takim jako ofiara!" wykrzyczałam w myślach, jednocześnie nieco żałując, że nie powiedziałam tego na głos.
— Ale było bardzo blisko! — odpowiedziała Nairobi.
— Nie wierzę... wszyscy jesteście z Berlinem! Jesteście po stronie cholernego psychopaty! — wrzasnął informatyk.
— Nie jesteśmy z Berlinem, tylko z Profesorem, ośle — wtrąciłam.
— Odezwała się, mała panna przemądrzalska! Jesteś tak samo rąbnięta jak on! — stwierdził.
— Och, doprawdy? — zapytałam, przechylając lekko głowę w bok.
— Ażebyś wiedziała! — odparł. — Zresztą, o czym my w ogóle rozmawiamy?! Profesora aresztowano, widzieliśmy w telewizji!
Dalej już nie słuchałam tego idioty. Chwilę po tym, jak przestałam słuchać jego monologu, usłyszałam, jak Helsinki szepcze mi na ucho:
— Отдай его командиру (Podaj to dowódcy) — powiedział, po czym podał mi pod stołem jakiś przedmiot.
Bez większego namysłu, podałam to coś szefowi. "Ciekawe o co z tym chodzi..." zaczęłam się zastanawiać. Zaobserwowałam, że ten palant (czytaj: Rio) oddał swój pistolet Berlinowi. Szef powiedział coś o uszanowaniu decyzji Rio, a ten zapytał czy ktoś zamknie za nim drzwi... w końcu załapałam, co pominęłam. Chłopak chciał się poddać. Brawo on.
  — Zaczekaj — zwrócił się do niego dowódca, wstając i podchodząc do chłopaka. — Weź to. Kiedy będziesz wychodził, pomachaj tym nad głową, aby wiedzieli, że masz pokojowe zamiary — powiedział, podając Rio białą szmatkę. — Pozwól, że cię przytulę na pożegnanie — dodał, a niedługo po przytuleniu wbił informatykowi w szyję strzykawkę.
"A więc to jest ta tajemnicza paczka... ciekawe czy w środku była trucizna czy tylko środek usypiający" pomyślałam. Berlin położył Rio na kanapie, a spotkanie się zakończyło. Wyszłam na korytarz, a ze mną Denver.
  — Co się z tobą dzieje? — zapytał.
  — Ze mną? Raczej to ja powinnam się zapytać co się dzieje z tobą — odpowiedziałam.
  — Przepraszam, ale to nie ja przestrzeliłem koleżance stopę.
  — Och, przepraszam, ale to nie ja przykleiłam taśmą do krzesła kogoś z drużyny.
  — Co się z nami stało? Jeszcze niedawno razem spiskowaliśmy jak tu ukryć Mónicę, a teraz czuję, że wkrótce rozszarpiemy się na strzępy.
  — Sprawy się skomplikowały. Nasze zdania się poróżniły, Denver. Możliwe, że to tylko chwilowe szaleństwo, a później wszystko się ułoży — urwałam na chwilę. — Szczery uścisk przyjaciół? — dopytałam, rozkładając ręce na boki.
  — Szczery uścisk przyjaciół — odpowiedział, a następnie mnie przytulił.
Poklepaliśmy się nawzajem po plecach.
      O wiele, wiele później, wraz z Berlinem próbowaliśmy się we dwójkę dodzwonić do Profesora. Profesora, który ciągle nie odbierał telefonu.
  — To już siódma próba... — wymamrotałam. — Myślisz, że w końcu odbierze?
— Miejmy nadzieję... — odpowiedział dowódca.
Usłyszeliśmy wtedy krzyki na korytarzu. Poderwaliśmy się i czym prędzej udaliśmy się sprawdzić, co się dzieje. Sprawcą zamieszania był nie kto inny jak ten gamoń Rio. Krzyczał do zakładników treść planu "pieniądze albo wolność". Niech go jasny szlag trafi. Podeszliśmy do niego z szefem.
— Ale to nieważne, bo tu trzeba się uśmiechać! — wrzasnął informatyk, po czym zaczął celować karabinem w Berlina. — Czyż nie mam racji, Andrésie de Fonollosa?!
"Jego naprawdę powaliło" pomyślałam. Stanęłam bezpośrednio pomiędzy dowódcą a Rio.
— Jak taki odważny jesteś, to strzelaj do mnie! — odparłam, będąc na celowniku. — No dalej!
Chłopak zaczął się wahać. W tym samym momencie Helsinki zaszedł informatyka od tyłu i go obezwładnił. Udaliśmy się we czwórkę do magazynu. Rio zostały związane ręce, a sam klęczał przed Berlinem. Nadeszła chwila, w której Aníbal Cortés (bo tak się zwał ten gamoń) miał zostać zastrzelony. Właśnie. Miał. Berlinowi zaczęła się trząść ręka, w której trzymał pistolet. "Dopisać do listy - przypominać szefowi o lekach" pomyślałam, przewracając oczami. Wtedy do "zabawy" dołączyli: Nairobi trzymająca leki szefa oraz Denver, który mierzył z karabinu w dowódcę. Pomiędzy Nairobi i Berlinem wywiązała się dyskusja, zaś atmosfera stała się napięta.
  — Młoda weź coś zrób! — krzyknął nagle Denver.
"Ale co ja mam niby zrobić? Podejść do Berlina i powiedzieć "Już wystarczy"? Nie. Nie. I nie. Czas, aby wykorzystać psychikę innych. W łazience zadziałało, więc w tej sytuacji też powinno" stwierdziłam w myślach, po czym wzięłam karabin, który odbezpieczyłam i wymierzyłam w pacana o imieniu Rio. Następnym krokiem, jaki wykonałam, było wyjęcie pistoletu z kabury na mojej prawej nodze, odbezpieczenie go i na zwieńczenie - przyłożenie sobie lufy do brody.
  — Zagrajmy w grę! — oznajmiłam, udając radosną i wesołą.
Spojrzałam na zdezorientowanych towarzyszy, westchnęłam i odparłam:
  — Nie znacie jej? Nazywa się "Banda debili próbuje się pozabijać w Mennicy Narodowej Hiszpanii". Zasady są proste. Jeśli ktoś zastrzeli Berlina, automatycznie ja zastrzelę Rio, potem tego co zastrzelił Berlina, a na koniec odstrzelę siebie samą. Proste, nie? — wytłumaczyłam, wciąż udając, że jestem stukniętą wariatką. — Ludzie, obudźcie się! Zachowujecie się jak skończeni idioci, a nie profesjonalni złodzieje! Mieliśmy trzymać się planu, a potem cieszyć fortuną! Ale nieeeeeeeeeeeeee — przedłużyłam ostatnią literkę. — Zakochajmy się w koleżance o jakieś dwanaście lat starszej, zajebisty pomysł! Zabijmy zakładnika, zajebisty pomysł! Nie pilnujmy zakładników, niech uciekną, zajebisty pomysł! Mam wymieniać dalej?! Nie?! No właśnie! To co? Gramy czy nie gramy? — dopytałam.
Zdecydowanie zakłopotałam tym monologiem wszystkich zebranych w pomieszczeniu. Minęła nieco dłuższa chwila, nim dowódca powiedział:
  — Wystarczy już — stwierdził Berlin. — Kopenhago, opuść broń.
  — W takim razie wszyscy mają ją opuścić — odpowiedziałam. — Włącznie z tobą. Dopóki wszyscy nie opuszczą broni, będę trzymała siebie i Rio na muszce.
Spoglądałam to na Denvera, to na Berlina, aby upewnić się, że obaj opuścili pukawki. Kiedy to zrobili, spojrzałam na informatyka, który był cały zapłakany. "Nawet mi nie jest go szkoda" pomyślałam. Opuściłam karabin i pistolet, a kiedy zabezpieczałam M16, niespodziewanie, szef strzelił w worki znajdujące się za Rio. Na odgłos strzałów, podskoczyłam. "Cholera, tego się nie spodziewałam". Chwilę potem zadzwonił telefon, zaś dowódca opuścił nasze skromne towarzystwo. Loczek podszedł do klęczącego i krzyczącego chłopaka, a podczas gdy ja odkładałam zabezpieczoną broń, zagadnęła mnie Nairobi:
— Potrzebujemy twojej pomocy. Uprzedzając twoje pytania - jako iż wszystko wymyka się spod kontroli, przejmuję dowodzenie. Denver, Rio, Helsi i Moskwa mi w tym pomagają. Musimy tylko na jakiś czas wyeliminować Berlina. Wchodzisz w to?
  — Em...
— Młoda, sama widzisz co się dzieje. Jak najbardziej zrozumiem, jeśli nie poprzesz naszego planu, ale przynajmniej pozwól nam go wykonać. Okej?
— Okej... — odpowiedziałam niechętnie.
— Świetnie. Idź za nim i go przypilnuj, zaraz dołączymy — poinformowała czarnowłosa.
Udałam się w tym samym kierunku, w którym poszedł szef. Dotarłam w ten sposób na stołówkę, gdzie dowódca rozmawiał z Profesorem przez telefon. Stanęłam niedaleko za nim i przysłuchiwałam się rozmowie. Berlin mówił bardzo spokojnie, praktycznie jak zawsze. Jeśli zaś chodzi o Profesora, mogłam się jedynie domyślać, że był poddenerwowany. Niedługą chwilę po tym, jak weszłam do pomieszczenia, przyszli Helsinki, Moskwa, Rio, Denver i Nairobi. Czarnowłosa uderzyła kolbą karabinu w tył głowy Berlina, a ten padł nieprzytomny na stół. Wtedy Nai chwyciła słuchawkę.
— Profesorze, tu Nairobi. Berlin jest chwilowo niedysponowany. Przejmuję dowodzenie. To najwyższa pora na matriarchat — oświadczyła Nairobi. — Sytuacja wymknęła się spod kontroli. Po pierwsze, Tokio grała w rosyjską ruletkę z Berlinem, który był przywiązany do krzesła. Niedługo potem, została wydana w ręce policji. Po drugie, Rio prawie został zabity. Po trzecie, Helsinki udusił Oslo. To co się tutaj dzieje, to totalna masakra.
Rozmowa toczyła się dalej, a ja stałam z boku i spoglądałam na moich towarzyszy przebywających w pomieszczeniu. W pewnym momencie zapatrzyłam się na podłogę, całkowicie się wyłączając. Z tego stanu wyrwał mnie Denver, pytając:
  — Kopa, idziesz? Musimy zrobić zebranie — dodał.
  — Hm? A, tak, tak, zaraz przyjdę — odpowiedziałam.
  — Okej. Biura na dole, tam nas szukaj — odparł Loczek, po czym wyszedł ze stołówki.
Rozejrzałam się po pustym pomieszczeniu i oparłam się o stolik. "Co ja tak właściwie robię? Raz jestem w miarę normalną osobą, a raz mi odwala i jestem gotowa zrobić coś totalnie szalonego bez zastanowienia. Jestem całkowicie... właśnie. Jaka jestem? Kim ja się stałam? Czy tak miało być? Wyszłam na osobę w cholerę dwulicową. Nie panuję nad tym co robię. Wydaje mi się, że wszystko mam pod kontrolą, ale nie mam. Muszę się wziąć w garść. Płaczem nic nie zdziałam. Muszę przeprosić Denvera. Muszę przeprosić Nairobi. Muszę przeprosić wszystkich. Może z wyjątkiem Rio. Muszę przemyśleć wszystkie swoje przyszłe poczynania. Staram się być człowiekiem i przestępcą jednocześnie. Tak się nie da. Albo będę przestępcą gotowym zrobić dosłownie wszystko, albo będę człowiekiem, chcącym wspomóc przyjaciół" rozmyślałam. Chwilę potem udałam się na miejsce zebrania.
      Po zebraniu, na którym omówiono szczegóły nowych rządów, jakie miały zapanować w mennicy, wzięłam się za przepraszanie. Postanowiłam, że jako pierwszego przeproszę Helsiego. Poszło szybko i sprawnie. Następny na mojej liście był Moskwa, którego zastałam w sejfie numer trzy.
— Hej Moskwa — przywitałam się, wchodząc do sejfu.
— O, witaj Kopenhago — odparł staruszek. — Co cię tu sprowadza? — dopytał.
— Chciałam cię przeprosić — odpowiedziałam. — Jak zapewne zauważyłeś, ostatnio trochę mi odbija. Odwalam akcje, które są szalone. Choć według mnie to i tak niewystarczające określenie. I... przepraszam jeśli cię skrzywdziłam.
— Ech... posłuchaj. Dałaś się wciągnąć w istne szaleństwo, w którym często nad zdrowym rozsądkiem emocje biorą górę. Wtedy tracisz kontrolę. Nie możesz się opanować. Dlatego musisz robić wszystko, aby tę kontrolę odzyskać. W innym przypadku, ktoś na tym ucierpi. Poza tym, dorastasz. Ciągle się zmieniasz. To też wpływa na twoje emocje i decyzje. Pamiętaj o tym.
Pokiwałam twierdząco głową.
— Dziękuję, Moskwa — powiedziałam.
Tata Denvera uśmiechnął się w odpowiedzi.
A skoro o Denverze mowa, jego chciałam przeprosić jako kolejnego. Loczek stał na warcie przy zakładnikach. Podeszłam do mojego przyjaciela i zagadnęłam go:
— Hej, możemy porozmawiać?
— Jasne — odpowiedział.
Odeszliśmy na bok, a ja zaczęłam rozmowę:
  — Słuchaj, chciałam cię przeprosić. Ostatnio bardzo mi odbija i nie kontroluję swojego zachowania, przez co odwalam różne akcje, przez które ludzie cierpią. Dlatego cię przepraszam.
  — Em... szalejesz, to fakt. Jak przypomnę sobie sytuację z ruletką albo fakt, że Rio miał zostać zabity... a ty przy tym byłaś, do tego byłaś gotowa na wszystko... to przerażające...
— Jeśli chodzi o ruletkę... gdybyś ty był na miejscu Berlina zrobiłabym dokładnie to samo. I żebyś był tego świadomy, że gdyby coś ci groziło, będę gotowa, by zrobić wszystko, żeby cię uratować. Nawet jeśli miałyby przy tym być ofiary.
Denver bez słowa mocno mnie przytulił.
Następna była Nairobi, którą standardowo zastałam w biurach na dole. Przez szybę gabinetu zauważyłam, że czarnowłosa oglądała banknoty. Zapukałam, a gdy usłyszałam "Proszę" weszłam do pomieszczenia.
— Cześć Nairobi... — przywitałam się nieśmiało.
Nai spojrzała na mnie i powiedziała:
— O, hej młoda. Coś się stało? — dopytała.
— Właściwie to tak. Chciałabym cię przeprosić. Jak wiesz, ostatnio mocno mi odbija i robię szalone rzeczy. Jak na przykład postrzelenie Tokio w stopę. Sama też nie wiem, po której stronie mam stać. Czy po stronie ludzi, z którymi się przyjaźnię, czy po stronie ludzi, którzy pozbędą się każdej niedogodności, aby napad poszedł zgodnie z planem. To... muszę jeszcze przemyśleć. Ale pomijając to, przepraszam cię.
Nairobi odpowiedziała:
  — Przeprosiny przyjęte. Sama powoli nie wyrabiam, więc jak najbardziej cię rozumiem.
Po tych słowach uśmiechnęła się lekko, zaś ja to odwzajemniłam.
Ostatni na liście był Berlin. Mężczyznę odnalazłam na stołówce, gdzie siedział przy stole i nic nie robił.
— Hej, wielce poszkodowany hrabio, możemy pogadać? — zagadałam go.
— Nasz szczwany lis. Oczywiście, siadaj — odpowiedział.
— Pewnie cię to nie zdziwi... — zaczęłam, siadając naprzeciw niego — ale chciałam cię przeprosić. Za moje zachowanie. Odbija mi ostatnio. I szaleję. Dzisiaj przestrzeliłam Tokio stopę. Kto wie co się wydarzy dalej. Poza tym, mam problem ze stronnictwem. Nie wiem, która ze stron, które teraz pojawiły się w naszej grupie jest... odpowiedniejsza. Właściwsza. Ale to zostało mi do przemyślenia. Tak czy siak, przepraszam za moje szaleństwo. Ale nie obiecuję, że jeśli dojdzie do buntu czy podobnej sytuacji, a któreś z nas będzie zagrożone, będę taka spokojna.
Eks-szef pokiwał twierdząco głową.

~💶~

Witam Was wszystkich! Dzisiaj został opisany cały poniedziałek. W następnym rozdziale zacznie się wtorek i oj...
Oczywiście, standardowo, jeśli były jakieś błędy możecie dać znać, tak samo czy rozdział Wam się podobał czy też nie, a ja się z Wami żegnam, do następnego, cześć!

The little thief || La Casa de PapelDonde viven las historias. Descúbrelo ahora