chapter eight(VIII);i won't let u die

915 98 122
                                    

Sekundy dla Jisunga zamieniały się w całe godziny, kiedy w błyskawicznym tempie przemierzał ulice Nowego Jorku. Nie słyszał szumu ulicy, przerażającego ryku policyjnych syren, piania kogutów karetek ani straży pożarnej. Nie zwracał uwagi na uciekających ludzi, których było więcej i więcej wraz z zbliżaniem się do celu. Nikt nie chciał być w pobliżu tych okropnych nieludzkich kreatur, które podobno zabijały jednym kiwnięciem palca.

To Jisung pchał się prosto w paszczę lwa.

Nie, nie Jisung. Han Jisung był zbyt niezdarny, niepewny siebie i przerażony, by w ogóle pomyśleć o wyjściu z bardzo przytulnego apartamentu Felixa i Chrisa. Ten mały brunecik, który sam już nie wiedział, co chciał robić w życiu i z kim, nigdy nie zbliżyłby się do tego banku. Przecież tamten drobny chłopiec dalej bał się wysokości i robiło mu się niedobrze, kiedy zjeżdżał windą na piętro, na którym było mieszkanie Banga. Trząsł się jak galareta, gdy myślał o potworze spod łóżka oraz tym strasznym stworku z oglądanej w dzieciństwie kreskówki.

Jisung nie pchał się prosto w paszczę lwa. Spider-Man to robił.

Po założeniu maski był kimś zupełnie innym. Sam nie wiedział, dlaczego tak się działo. Przecież dalej — niezależnie czy ze swoimi pajęczynie umiejętnościami czy nie — był tym samym Han Jisungiem. A jednak ten głupi element ubioru, który zabierał innym możliwość rozpoznania go, jemu dodawała wszystkich potrzebnych mu cech. Spider-Man był odważny, nieustraszony. Nie bał się wysokości i potwora spod łóżka. Nie plątał mu się język, był pewny siebie. Był superbohaterem, którego potrzebował Nowy Jork.

Spider-Man musiał pokonać te stwory. Uratować przyjaciela, ponieważ wiedział, że z rozkazu jakiegoś gościa, Bang został spisany na straty. Miał obowiązek dostarczyć go Felixowi w jednym kawałku, aby Christopher mógł mu się oświadczyć. Nie chciał nawet myśleć o stracie drugiego tak bliskiego sercu przyjaciela, bo on wiedział, że nie pozwoli mu umrzeć. Dotrze do Felixa, to mu niego obiecał, kiedy blondynek moczył mu łzami koszulę w kameleony. I obietnicę spełni, nawet jeśli miałby ruszyć przy tym słońce.

Spider-Man musiał pomóc swojemu tacie. On też miał tam być, miał nawet dowodzić całym oddziałem! Nie chciał patrzeć na łzy matki, tylko ich miała. Do tego, to był jego ukochany tatuś, z którym chodził co weekend na lody i który zabierał Jisunga oraz Thomasa na różne wycieczki, pikniki i na ryby. To on pokazał mu piękno fotografii i zaszczepił w nim miłość do Spiser-Mana, oglądając z nim wszystkie części po kolei.

Spider-Man musiał obronić całe miasto. Wszystkich, bez wyjątków. A zabijała go dodatkowo świadomość, że na Piątej Alei, w tym wysokim budynku, prawdopodobnie przygotowywał się do snu ten jeden chłopak, który wywoływał w nim zbyt wiele sprzecznych emocji. Na myśl o Lee Minho, o jego uśmiechu oraz tych błyszczących oczach, poczuł jeszcze więcej motywacji do działania. Musiał udowodnić Lee Minho, że był warty poświęconego czasu.

To dla ciebie, Minnie.

Pomyślał, kiedy wypuścił sieć z dwóch nadgarstków, a ta przyczepiła się do ziemi. Wszystko działo się w spowolnionym tempie, a przynajmniej Jisung miał takie wrażenie. Pomiędzy był jakiś typ, którego twarz była zdeformowana i świeciła się na zielono. Bez zwlekania mocno pociągnął białą nitkę, a pięty Jisunga sekundy później boleśnie uderzyły w szczękę niezidentyfikowanego człowieka. Zrobił salto w tył i w powietrzu wypuścił sieć, przyklejając zbira do asfaltu.

Dopiero wtedy czas zaczął płynąć normalnie, a do uszu nastolatka zaczęły dochodzić dźwięki. W końcu zareagował na wszystkie bodźce. Zdezorientowany obrócił się wokół własnej osi, rozglądając się na boki. Szukał tych dwóch, konkretnych osób, których stan zdrowotny najbardziej go obchodził. Nie zdążył jednak zrobić pełnego obrotu, ponieważ ktoś pociągnął go za budynek, gdzie jak na razie nikogo nie było.

the real spider-man||minsungOnde histórias criam vida. Descubra agora