Rozdział 11

906 48 4
                                    

Theo

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Gdy się obudziłem, poczułem niemiłe uczucie odrętwienia w karku. Dopiero gdy spojrzałem w górę przypomniało mi się, że przecież nie leżę w ciepłym łóżku, tylko siedzę przy stole operacyjnym w klinice, czuwając nad Liamem. Zwróciłem wzrok  w stronę  nieprzytomnego chłopaka. Jego ciałem nie wstrząsały już dreszcze, jednak maszyna którą Deaton podłączył do blondyna, wyciągnęła z niego piorunujące ilości czarnego płynu. Zastanawiało mnie, co to takiego.  Przejechałem delikatnie dłonią po policzku bety. Drgnął lekko, jakby chciał coś powiedzieć, albo co gorsza wstać. Nagle otworzył szeroko oczy po czym zerwał się do pozycji siedzącej. Zaniósł się okropnym kaszlem. Jeszcze chwila i by się udusił, jednak do akcji wkroczył weterynarz, który nakazał mi położyć Liama z powrotem, po czym wbił mu w klatkę piersiową ogromną strzykawkę.  Odciągnął nią sporą ilość czarnego płynu, a chwilę później, niebieskooki głęboko odetchnął i z powrotem zasnął.  Akcja działa się tak szybko, że do końca nie dotarło do mnie co się właściwie stało. Stałem osłupiały nad Liamem i patrzyłem w jego spokojną już teraz twarz. - W nocy, kiedy spałeś, wziąłem próbkę tej czarnej mazi.- Oświadczył powoli Deaton. Odruchowo wbiłem w niego ciekawy wzrok.- Cóż, ciało naszego przyjaciela wyrzuca ogromne ilości płynu, w którym znajduje się zarówno tojad jak i jarząb.- W jego oczach dostrzegałem głęboki żal. Moje były zapewne wypełnione dziką paniką i strachem. Po dłuższej chwili przerzucania spojrzenia z weterynarza na Liama i na odwrót, wydusiłem w końcu- Ale wyleczysz go prawda?- Dopytywałem, a moje słowa przepełniała nadzieja. Weterynarz westchnął po czym rzekł- Gerard, ojciec Chrisa Argenta, kiedyś po ugryzieniu przez wilkołaka zaczął wydalać taką samą czarną maź. Z tym, że tamta substancja była wyłącznie jarzębem. Uleczył się dzięki bardzo rzadkiemu żółtemu tojadowi. Tutaj sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana. To, co wyrzuca z siebie Liam, jest i jednym i drugim.- Westchnął, po czym spojrzał mi w oczy. Znów ten okropny żal. - Ale chyba jest jakiś sposób, by go wyleczyć prawda?- Moje słowa były przesiąknięte nadzieją, jak i strachem. Deaton spojrzał na mnie i począł się nad czymś zastanawiać. - Właściwie jest jeden sposób.- Odrzekł po chwili namysłu. Jednak już po chwili mina mu zrzedła.- Może mu pomóc wyblin jednolistny. Jest jednak tak rzadki, że ostatnio w Kalifornii był widziany 5 lat temu.- Wytłumaczył smutno weterynarz. Po chwili jednak ruszył żwawo do kuferka z ziołami, po czym wyciągnął z niego słoiczek ze sproszkowanymi żółtym pyłem. Następnie wysypał  całość, której nie było za wiele na dłoń, po czym wsypał proszek do buzi Liama.  Maszyna, która wyciągała czarną maź, zatrzymała się, a owy czarny płyn przestał się wydobywać z chłopaka leżącego na stole. Był jednak na tyle wykończony, że dalej spał. Mój wzrok powędrował w kierunku Deatona. Ten uśmiechnął się do mnie, jednak po chwili spoważniał i powiedział- To mu pomoże na jakieś dwa dni. Potem, wszystko zacznie się od nowa. Musisz za wszelką cenę odnaleźć całą roślinę. Jeśli Liam dostanie całość, pozbędziemy się czarnego problemu na dobre. Jeśli jednak ci się nie uda...- zatrzymał i spuścił wzrok na swoje stopy- nie pozostanie mu wiele czasu.- Byłem zupełnie zdruzgotany i rozbity od środka. To nie jest możliwe, by ten silny chłopak umarł. W moim dotąd nieczułym sercu zapaliła się ogniem determinacja, by odnaleźć roślinkę która jest w stanie uratować jego życie.  - Znajdę tą roślinę- powiedziałem twardo. Po chwili jednak pomyślałem że potrzebuję pomocy. Sam nie przeczeszę tego ogromnego lasu w dwa dni. Tylko jedna osoba wpadła mi na myśl. Scott. - Kiedy Scott wyjeżdża?- miałem cichą nadzieję, że weterynarz wie. Ten spojrzał na mnie swoim przenikliwym wzrokiem jakby czytał mi w myślach po czym rzekł- Za trzy dni.- No więc dużo czasu nie ma. Wypadłem z lecznicy jak oparzony, by następnie wsiasc6 do samochodu i ruszyć z piskiem opon w kierunku domu Scotta. W czasie drogi układałem w głowie odpowiednie słowa, by przekonać alfę do pomocy. Miałem nadzieję, że uwierzy mi, że nie mam złych zamiarów. Że potrzebuję pomocy by ratować JEGO betę. Na której mi okropnie zależy. Zanim dojechałem do celu, pomyślałem, że mama Liama powinna wiedzieć co się dzieje z jej synem. Pamiętam jak dziś, gdy Dunbar chodził po lesie jakby nie miał domu że spuszczoną głową. Powiedział swoim rodzicom już jakiś czas temu, a oni zareagowali podobnie do mamy Scotta. Nie potrafili spojrzeć mu w oczy. Bali się go. Jednak po kilkunastu dniach przeszło im i zaakceptowali fakt, że ich syn nie jest zwykłym nastolatkiem. Zjechałem na pobocze i wybrałem numer pani Geyer.  Odebrała po kilku sygnałach.- Cześć Theo, jak się macie? Jak sytuacja z twoją ręką? Zrosła się już?- ta kobieta wciąż mnie zaskakiwała. Mimo, że nie zna mnie wcale dobrze, by traktować mnie jak drugie dziecko wystarczył jej fakt, że przyjaźnie się z jej jedynym synem. Dlatego też okropnie trudno było mi powiedzieć jej o aktualnym stanie Liama. Westchnąłem po czym powiedziałem starając się utrzymać emocje na wodzy- Że mną wszystko w porządku. Z Liamem niestety gorzej. - Nawet przez słuchawkę usłyszałem jej przyśpieszone bicie serca.- Mie będę owijał w bawełnę, źle z nim. Zawiozłem go wczoraj do kliniki. Deaton wyciągnął z niego hektolitry czarnego płynu, który z siebie wyrzuca. To jarząb i tojad. - Znów westchnąłem i czułem, że robię wielką krzywdę pani Geyer mówiąc jej o tym. Jednak świadomości, że wyrządził bym wiele większą szkodę nie mówiąc jej o tym wcale stawiała mnie na nogi. - Dlaczego?- Tylko tyle była w stanie z siebie wydusić. Zrobiło mi się tak okropnie żal. Nie dosyć, że nie znam tej emocji to gdy nadszedł czas by ją poznać i się do niej przyzwyczaić, przytłacza mnie z każdej strony. - Jest jedno lekarstwo. Wyblin jednolistny. Dostał go już trochę i jest lepiej. Na dwa dni. Potem to wszystko wróci. Niestety to bardzo rzadka roślina.  Ale dziś zaczynam jej szukać. Właśnie jadę do Scotta żeby pomógł w poszukiwaniach dopóki jest. Sądzę że Stiles, Malia, Lydia i reszta też pomogą. I...- Słowa zaczęły wypływać z moich ust jak potok, którego nie mogłem zatrzymać. Zrobiła to mama Liama- Theo, spokojnie, uspokój się. Wiem, że martwisz się o Liama i jestem pewna że wasi przyjaciele pomogą ci szukać tego kwiatka. My wracamy. Będziemy jutro wieczorem najpóźniej. Uściskaj mojego syna i trzymaj się. Do jutra.- powiedziała po czym się rozłączyła. Potraktowała mnie dosłownie jakbym był jej dzieckiem i uspokajała mnie dokładnie tak, jak nieraz zdarzało mi się widzieć jak robi to z Liamem. Dziwne uczucie przejechało po moim brzuchu. Potem na chwilę się zawiesiłem, jednak trwało to tylko kilka sekund. Wróciwszy do normalnego stanu, ruszyłem do domu Scotta z nadzieją że go tam zastanę.
Zapracowałem naprzeciwko domu bruneta po czym ruszyłem w kierunku drzwi. Zadzwoniłem kilkukrotnie dzwonkiem. Po chwili drzwi otworzyła mi dość niska, podobna do Scotta kobieta- Melissa, jago matka. Nie znosi mnie, toteż gdy tylko mnie zobaczyła zrzedła jej mina. - Dzień dobry, jest może Scott? To bardzo ważne, chodzi o Liama.- Moje oczy wyrażały smutek jak i potrzebę pomocy. W chwili gdy pielęgniarka usłyszała że chodzi o Liama, odwróciła się powoli na pięcie i krzyknęłam w głąb domu, by za chwilę ze schodów zbiegł jej syn. Scott spojrzał na mnie podejrzliwie a ja błagalnym głosem, choć starałem się to opanować poprosiłem- Scott, proszę pomóż mi szukać lekarstwa dla Liama. Deaton mówi, że jest jeden taki kwiatek, który może uratować mu życie. Dał mu trochę proszku z tego kwiatka i naprawdę jest lepiej. Ale tylko na dwa dni. Potem to wszystko wróci.- Znów to samo, znów straciłem kontrolę nad emocjami- Nie jestem w stanie przeczesać całego lasu w dwa dni. - Moje oczy okazywały błaganie o pomoc. Spuściłem głowę i bardziej do siebie niż do niego powiedziałem- Nie chcę go stracić. On jest moim najlepszym przyjacielem. Jedyną osobą która mi ufa i nawet lubi. Nie mogę go stracić.- To ostatnie zdanie było w pełni skierowane do alfy. Teraz już patrzyłem na niego z determinacja w oczach. Powtórzyłem- Nie mogę go stracić.  Scott patrzył na mnie pełen podziwu, a w jego oczach błysnęła iskra dumy? Następnie jego spojrzenie wypełniło się tak samo wielką determinacją jak i moje. Wtedy już wiedziałem że pomoże. Tak czy inaczej by to zrobił. Liam jest dla niego bardzo ważny.
- Zadzwonię, do reszty, podzielimy się na grupy i od razu ruszamy do lasu. A i jeszcze jedno, co to za roślina?- Dopytywał Scott z telefonem w ręku. - Wyblin jednolistny- usłyszawszy to Melissa po chwili wahania odezwała się- Widziałam go ostatnio. Rósł na skraju lasu, mniej więcej w połowie drogi.- Spojrzenie jej syna i moje skierowały się momentalnie na pielęgniarkę, po czym Scott powiedział bardzo szybko- Mamo musisz jechać z nami i pokazać gdzie go widziałaś.- Kobieta bez zastanowienia kiwnęła głową, po czym pobiegła na górę się przebrać z służbowego stroju. Gdy zeszła na dół, czekaliśmy na nią że Scottem przed moim pick-up'em. Reszta stada miała czekać na nas na początku drogi  w lesie. Gdy Melissa wsiadła do samochodu, nie czekając aż zapnie pasy, z piskiem opon ruszyłem przed siebie.

Co się z nami stało? ThiamWhere stories live. Discover now