6. Zgubiłeś mamusię?

546 56 5
                                    

Najpierw Midoryia siedział na kanapie szczęśliwy, bo w końcu spotkał się z kimś, kto był na niego jak rodzina. Państwo Bakugo mieli całkowicie inne charaktery. Ich małżeństwo zawsze wydawało się Izuku niesamowite. Mimo tylu lat wciąż patrzyli na siebie z miłością. Za to Katsuki całkowicie wdał się w matkę. Zabawne, że i on i jego matka są całkowicie posłuszni wobec jego Pana Bakugo. Wydaje się taki... delikatny i spokojny w porównaniu do nich, a wystarczy jedno słowo, żeby na jego życzenie się uciszyli. 

Jednak po dłuższym czasie patrzenia na całą trójkę pojawiła się zazdrość. Wiedział, że to złe, ale nie mógł nic na to poradzić. On nawet nie pamiętał czasów, kiedy jego rodzina była kompletna i szczęśliwa. Jego nikt nigdy nie kochał na zawsze i mimo wszystko. Zacisnął pięści, ale na jego twarzy wciąż gościł beztroski uśmiech. Musiał wyjść. 

-Byłeś tak blisko, a ja nie miałam pojęcia!- machała rękami tak, że Pan Bakugo prawie stracił oko, ale wyglądał jakby był do tego przyzwyczajony. - Musisz częściej do nas wpadać! 

-Z przyjemnością. - zaserwował jej swój nieśmiały uśmiech z zamkniętymi oczami, na którego widok nawet twardziel jak Kacchan potrafił się kiedyś zarumienić. Teraz, widząc go pierwszy raz od tak dawna, serce zabiło mu mocniej. 

-Wciąż jesteś taki uprzejmy i uroczy jak kiedyś! Twoja mama też taka była w twoim wieku. Wiecznie uśmiechnięta... - Izuku spojrzał jej w oczy.- Przepraszam może nie powinnam.

-Nic się nie stało.- machnął rękami jakby wcale go to nie wytrąciło z równowagi. - Muszę już wracać...

-Oh, no dobrze. Tylko odwiedź nas niedługo. - Kobieta na pożegnanie mocno go przytuliła. To było takie miłe uczucie...



Wracał do domu zamyślony. Było jeż ciemno, przez co parę razy prawie wywrócił się przez kamienie czy patyki, które leżały na dróżce w trochę zaniedbanym parku, przez który wracał. Trochę na około, ale przyjemniej iść między drzewami, niż budynkami i tłumem ludzi. Tutaj zazwyczaj nie było nikogo. Tak przynajmniej mu się wydawało. Nagle ktoś pociągnął go za kaptur i przygwoździł do drzewa. 

-No witam...- Twarz jakiegoś wielkiego faceta była zdecydowanie zbyt blisko jego. Miał może z 40 lat, a jego twarz zdobiła podłużna blizna ciągnąca się przez cały policzek.- Nie za późno już na samotne przechadzki po parku dziecinko? Zgubiłeś mamusie?

-Zostaw mnie!- krzyknął i zaczął się wyrywać. Jednak jego siła fizyczna była bliska zeru. Chciał odepchnąć mężczyznę telekinezą, ale on ani drgnął. 

-Hahahah nie wysilaj się. Moje Quirk dezaktywuje twoje tak długo, jak cię dotykam. Po prostu bądź grzeczny...- Izuku zaczął panikować. Bez Quirk był bezbronny, bez niego był nikim. Czuł się jak wtedy, kiedy Bakugo się nad nim znęcał. Pamiętał wyraz twarzy matki, pamiętał krzyki ojca. Nie wytrzymał. Zaczął krzyczeć i wyrywać się jeszcze mocniej. Nieznajomy zasłonił mu usta i nos dłonią, a drugą trzymał jego ręce nad głową.

-Ucisz się kruszynko. Niezły mundurek.- wsadził swoją rękę pod jego koszulkę. Izuku czuł jakby każde miejsce, które dotknął się paliło. Brakowało mu powietrza. Po policzkach zaczęły spływać mu łzy. Mężczyzna trzymał kolano między jego nogami. Jego serce waliło jak szalone. Nieznajomy zaczął całować jego szyję. Zaczęło mu się kręcić w głowię. Jego ciało robiło się coraz cieplejsze, ale mężczyzna to zignorował. Nie zauważył też, że kwiatki które ich otaczały zaczęły się palić. 

Skóra chłopca robiła się nieznośnie gorąca. Odsunął głowę i spojrzał na ledwo przytomnego chłopca. Jego lekko przymknięte oczy zaczęły delikatnie świecić. Zielonowłosy uśmiechnął się, a przerażony facet puścił go i zrobił krok w tył. Z przerażeniem patrzył na zwoje poparzone ręce. Spojrzał na chłopaka. Jego twarz była mocno zaczerwieniona. Jego włosy zaczęły się palić. Płomienie przechodziły powoli coraz dalej. Płonął. Mężczyzna zaczął uciekać, ale chłopiec wyprostował rękę w jego stronę. Płomienie niczym wąż sunęły po trawie i po chwili dopadły nieznajomego. Od razu zaczął krzyczeć w agonii i turlać się po trawie. Ogień powoli przechodził na drzewa, krzaki, trawę i kwiaty. Wszystko płonęło. Izuku otrząsnął się i ruszył w stronę wyjścia. Ostatni raz spojrzał na swojego niedoszłego oprawcę, który niestety już się nie ruszał. Prychnął i dogasił płomyczek ze swojego ramienia. Wyszedł z parku bez szwanku. Do domu dotarł bocznymi uliczkami. Po drodze uśmiechał się do każdego przechodnia, ale kiedy drzwi jego domu się zamknęły uśmiech zniknął. Poszedł do kuchni i wypił szklankę wody z kranu, po czym poszedł do swojego pokoju. Rzucił się na łóżko i zaczął płakać i krzyczeć w poduszkę zdzierając sobie gardło. 

Następnego ranka wziął gorący prysznic. Chciał zmyć z siebie ten dotyk. Szorował skórę gąbką tak długo, aż zaczęła krwawić. W lustrze zobaczył malinkę na obojczyku. Nie wytrzymał i zwymiotował. Tego dnia zapiął koszulę pod samą szyje, dziękując w duchu za to, że przynajmniej nie musi zakładać golfu. 

Darował sobie śniadanie...

Let it burn || Villain DekuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz