rozdział 24

637 37 30
                                    

~Adrien~

Spojrzałem na stół jeszcze raz zwracając uwagę na szczegóły. Wszystkie talerze były puste. Wszystkie oprócz jednego. Leżała na nim niewielka dawka zielonej brei, a tuż obok niedbale rzucona chochla.

Przyjrzałem się kieliszkom. Większość była brudna w taki sposób, jakby przed laty znajdowała się w nich jakaś ciecz. Pozostałe trzy były puste.

-Marinette, też to zauważyłaś?

-Musieli zostać otruci..

-Możliwe. Widzisz tą łyżkę na talerzu?

-Tak, co z nią?

-Myślę, że osoba siedząca przy tym stole została zabita w inny sposób, albo porwana.

-O nie! Skąd w ogóle przypuszczenia, że ktoś zginął w tym domu?!

Spojrzałem na nią z politowaniem. Sam byłem bardzo wystraszony, ale nie chciałem dać tego po sobie poznać.

-Mari, te ślady krwi, a teraz to..

-Dobra, spokój- Marinette przyklęknęła pod stołem- Adrien...

Uklęknąłem przy niej i zobaczyliśmy ślady krwi w kształcie małych rączek.

Wstałem i zacząłem rozglądać się po pokoju.

-Ty tak na poważnie? -powiedziała oburzona  i wystraszona Marinette- znajdujemy krew dziecka na dywanie pod stołem a ty wstajesz jakby nigdy nic?!

Miałem się wytłumaczyć, ale nagle zobaczyłem rodzinny obraz na ścianie. Było na niej pięć osób. Na oko szesnastoletnia dziewczyna w zgrabnej tunice, trochę starszy chłopak w stroju szlacheckim oraz mężczyzna i kobieta, prawdopodobnie rodzice dzieci, trzymający na rękach może czteroletnie dziecko.

Pokazałem obraz Mari. Stanęła przyglądając się najmłodszemu dziecku. Potem spojrzała pod stół i przeszedł ją dreszcz.

- To jest straszne.. A co jeśli...

Marinette sama siebie uspokoiła i weszła do kolejnego pomieszczenia. Poszedłem w jej ślady i zobaczyliśmy porozrzucane rzeczy w taki sposób, jakby ktoś się bronił? Tylko kto i przed kim?

Nieśmiale rozglądaliśmy się po pokoju zdobionym obrazami na ścianach. Naszą uwagę zwróciły otwarte na oścież drzwi prowadzące dalej we wnętrze domu. Weszliśmy przez nie i zobaczyliśmy ogromną plamę krwi, a za nią kilka odbitych dłoni.

-Uciekamy stąd. Już! - krzyknąłem.

Przerażeni wbiegliśmy z powrotem do przedsionka i mocno szarpnąłem drzwiami próbując je otworzyć. Zamiast tego klamka została w moich dłoniach.

Marinette spojrzała na mnie z przerażeniem.

Nagle usłyszeliśmy dziwny szmer. Mari wyciągnęła telefon i nerwowo szukała jakiegoś numeru.

-Dzwonię do Czarnego Kota, nie wyjdziemy stąd, okna są zabarykadowane kratami!

Spuściłem wzrok i ścisnąłem pięści jakby szukając ratunku.

Nagle niebo mocno ściemniało. Zaczęła się ulewa a każdy odgłos spadającej  kropli deszczu wywoływał u nas zimny dreszcz. Niebo zaczęły oświecać pioruny. Atmosfera jak z bajki.

Mari straciła zasięg i bezradnie wtuliła się w moje ramiona. Nie chciałem by płakała. Chciałem być jej bohaterem ale nie mogłem się przemienić. Nie może poznać mojej tożsamości. Nie teraz.

***

~Marinette~

Teraz zamiast szmeru usłyszeliśmy szepty.

-Siostrzyczko, panowie już poszli?

Popatrzyliśmy po sobie z Adrienem. Nauczyciele przekonywali, że dom został wcześniej przygotowany, po za tym przed na nami była tu Rose i Juleka! Nie mogły nie zauważyć tych wszystkich rzeczy! Nie wspomniały ani słowem o krwi, a tym bardziej o tym strasznym dziecięcym szepcie!

Jeśli na prawdę tego nie widziały, to albo ktoś chciał czegoś od nas, może znał moją tożsamość i chciał zabrać mi miraculum, albo te ślady były świeże. Bardzo świeże.

***

Byłaś moją Kropeczką ✓Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu