Rozdział 4

605 54 17
                                    

Nie widziałam nic, oprócz białego światła. Czyżbym umarła?

Chyba jednak nie. Światło powoli zaczęło blednąć, a moim oczom ukazał się identyczny las, w jakim znajdowałam się przed chwilą.
Jak to możliwe? zastanawiałam się.

Klęcząc na zielonej, miękkiej trawie, obejrzałam się przez ramię, gdzie powinna być wielka, czarna dziura urwiska. Dlatego ze zdumienia wstałam i podeszłam krok bliżej. Zamiast dziury, były tu chmury. Autentyczne, najprawdziwsze chmury. Wyglądało jak niebo, tyle że u moich stóp.

Nachyliłam się i dotknęłam chmury. Zawsze chciałam to zrobić. Chyba każdy chciał. Uśmiechnęłam się, gdy moja dłoń przeszła przez miękki obłok i wytarłam rękę o dżinsy, gdyż była mokra. Mimo to, to uczucie było przyjemne.

Rozejrzałam się jeszcze raz. Mocno świeciło słońce, więc zdjęłam bluzę i przewiązałam sobie w pasie.

Ten las różnił się od lasu, gdzie ścigały mnie potwory. Tutaj była ścieżka. Z żółtej cegły, więc nie dało jej się nie zauważyć. Zastanawiałam się chwilę, poczym ruszyłam w kierunku, w którym ta ścieżka prowadziła.

Normalnie powinnam wyjść na polanę koło mojej szkoły, ale to, co się dziś wydarzyło, nie było normalne.

Więc, oczywiście, nie zobaczyłam mojej szkoły.

Tylko wielką, metalową bramę, która łączyła taki sam, ciężki płot. Ale co było za nim?

Zbliżałam się do bramy, a ta otworzyła się od razu. Nie byłam pewna, czy na pewno mam tam wejść. Niestety, jestem ciekawską osobą i przekroczyłam granicę.

Gdy tylko to zrobiłam, wryło mnie w ziemię.

Przede mną rozciągał się ogromny, biały pałac. Tak, pałac. Wyglądał trochę jak rzymska budowla; u wielkich wrót, ozdobionych na około złotem, były dwie kolumny, podtrzymujące trójkątny daszek, dalej budowla się rozrastała. Tu i ówdzie duże okna, wizerunki aniołów.

Nie spostrzegłam, że ruszyłam się z miejsca, dopóki nie stanęłam u wrót pałacu.

Nie wiedziałam co robić, więc ujęłam w dłoń złotą kołatkę i zapukałam trzy razy. Drzwi znów się otworzyły.

Przeszły mnie ciarki. Weszłam niepewnie do środka i podziwiałam wnętrze. Na suficie były śliczne malowidła, przedstawiające bitwę, ale nie mogłam dostrzec kto walczył. Mój wzrok jakby się zamazał... Ściany były białe, z wstawkami złota. Wszędzie złoto...

- Kim jesteś? - Usłyszałam za sobą głos. Odwróciłam się natychmiast i spostrzegłam mężczyznę.

Na oko miał ze trzydzieści parę lat i był przystojny. Krótko ścięty brunet, o fioletowych oczach, ubrany w długą, białą szatę, przywiązaną złotym pasem pod klatką piersiową.

Co ci ludzie mają ze złotem??

- Hm? - Spytał ponownie. No tak, zapomniałam, że o coś mnie pytał...

- J-ja jestem... Nazywam się Holly Tomilson.

Mężczyzna wytrzeszczył oczy i upuścił księgi, które jak teraz sobie uświadomiłam, miał pod pachą.

Ominął mnie i jak strzała pobiegł wzdłuż korytarza.

Patrzyłam na to lekko oszołomiona. Wyrwałam się z odrętwienia i ruszyłam za nim.

- Hej! - Krzyknęłam. - Czekaj!

Mężczyzna spostrzegł, że za nim biegnę i przyspieszył.

No nie, tego było za wiele.

Wszystko, czego pragniesz...Where stories live. Discover now