Rozdział 16

1.7K 176 3
                                    

        Nadszedł czas pierwszego treningu. Lily dołączyła do grupy mieszańców, którzy już czekali na miejscu. Ciemnowłosa nikogo nie znała, może z widzenia, ale z nikim nie zamieniła nawet słowa. Ci, których zdążyła poznać, nie potrzebowali ćwiczeń. Była sama w tłumie ludzi, nie podobało jej się to. Szepty zagłuszały myśli dziewczyny, które i tak zmieniły się w jeden wielki chaos. Nie potrafiła się skupić. Jej mięśnie spięły się, kiedy na środek wyszedł mężczyzna, który samym wyglądem odstraszał. Był wielki i umięśniony, a na karku pulsowała żyła. Jego oczy były czarne z świecącą pionową źrenicą. Z pewnością potrafił nad tym zapanować, więc każdy domyślił się, że ma to przestraszyć nowicjuszów. Udało się. Mięśnie każdego spięły się do tego stopnia, że nie byli w stanie się poruszyć. A kiedy zaczął mówić, wstrzymali oddech.
       — To nie jest trzecia wojna światowa, ale stawiamy na szali całą ludzkość. Wirus rozprzestrzenił się na ogromną skalę. Długo szukaliśmy źródła, którym okazało się nasze miasto. Wiemy, gdzie ukrywa się twórca — zaczął, a ostatnie słowo przyozdobił dużą dawką jadu. — To on jest naszym celem. Jest strzeżony przez mieszańców dużo silniejszych od was, dlatego musicie wykazać się sprytem, kiedy siła zawiedzie. Naszym biologom udało się odtworzyć substancje, która wywołuje bolesną przemianę. Każdy z was dostanie pistolet z nabojami wypełnionymi płynem, dlatego musicie nauczyć się strzelać. Będziecie mieli jedną próbę zanim mieszaniec was zaatakuje, później możecie liczyć tylko na siebie. Przejdziecie krótki trening, w którym ogarniecie parę chwytów. Oczywiście pomogą wam tylko zdobyć trochę czasu na ucieczkę, a innym na pójście dalej.
       — Więc będziemy przynętą? — zapytał ktoś z tłumu, przerywając przemowę mężczyzny.
       — Liczą się losy świata, nie potrzebujemy egoistów — odpowiedział.
       Atmosfera stała się ciężka. Na twarzach ludzi wstąpiło zwątpienie. Lily też zawahała się zanim zrobiła krok do przodu.
      — Kiedy zaczynamy? — zapytała z niezwykłą pewnością, której się nie spodziewała. Wiedziała, że to nie czas na strach. Chciała porozmawiać z ojcem i to ona musiała należeć do tych, którzy pójdą dalej, kiedy inni będą się poświęcać. Trener powiedział, że nie potrzebują egoistów, ale to właśnie egoizm dał Lily wolę walki.

       Wszyscy ustawili się w kole wokół wielkiego materaca splamionego krwią niewinnych, poległych w walce mieszańców. To właśnie w tym momencie Lily zrozumiała, w co się wpakowała. Rozejrzała się po ludziach, nie wykazywali się szczególną ekscytacją czy entuzjazmem. Właściwie można było zaobserwować, jak ich stopy cofają się o milimetry. Jednak wśród tchórzy chowali się też ci, którzy znali swoją siłę i z pewnością nie zawahaliby się kogoś skrzywdzić. Ciemnowłosa była pewna, że ludzie tego pokroju będą tymi, którzy pójdą dalej, zostawiając w tyle słabszych.
       — Jacyś ochotnicy? 
       Trener założył ręce na piersi i czekał aż wyłonią się z tłumu najodważniejsi. Po chwili uwagę przykuł wysoki chłopak, który podniósł rękę, po czym ruszył do przodu na środek materaca. Jego oczy zaiskrzyły, był trzecim stopniem.
       — Kto się z nim zmierzy?
       Na pytanie mężczyzny na środek wyszedł kolejny, tym razem łysy, umięśniony, dający wrażenie groźnego i nieprzewidywalnego. Lily zmarszczyła czoło, ciekawa jak potoczy się walka goryla z gościem, który wzbudzał współczucie.
       — Możesz zacząć — odezwał się pewnie chłopak, nieco rozjuszając łysego.
       Ten niczym byk wystartował w stronę chuderlaka. Ten sprawnie wykonał unik i oddał cios w jego łopatkę. Zaatakowany szybko obrócił się i spróbował uderzyć przeciwnika w brzuch, później w głowę, starał się go przewrócić, ale za każdym razem pudłował. Ciemnowłosa zerknęła na trenera, który wydawał się być bardzo ucieszony przebiegiem walki. W końcu zmęczony goryl poległ na ziemi po ostatnim uderzeniu.
       — Tak to się robi moi drodzy! — krzyknąć rozemocjonowany trener. — To nie siła jest tu najważniejsza, ale spryt! Następni!
       „Spryt" — pomyślała Lily. Pragnęła spróbować, ale jednocześnie obawiała się swojego przeciwnika, który mógłby być dużo lepszy od niej. Dziewczyna nigdy się nie biła, była spokojnym człowiekiem, którego trudno było wywrócić z równowagi. Wyróżniał ją niezwykły stoicyzm, ale kiedy było trzeba – potrafiła wybuchnąć, choć zdarzało jej się to bardzo rzadko. Od kiedy zaczęła się epidemia wirusa, Lily musiała przejść przemianę z miłej, potulnej dziewczynki w silną kobietę, która zdolna jest do wszelkich poświęceń. Niestety nie było to takie proste, jak mogło się wydawać. Kierował nią strach, jak każdym człowiekiem. To normalne, ludzkie, ale za to ciężkie do przetrwania. Szczególnie, kiedy jest się z tym całkiem sam, a ona nie miała nikogo. Była w tym wszystkim osamotniona, żadnego wparcia. Jak miała być silna, sprytna, odważna, kiedy nie miała na kogo liczyć. Cofnęła się o krok. Rękę podniósł chłopak stojący tuż obok niej. Wyszedł na środek, a za nim pojawił się kolejny. Byli tej samej postury. Nie jacyś wielce umięśnieni, ale na słabych też nie wyglądali. Oboje bladzi, z determinacją w oczach. Stanęli naprzeciw siebie i przybrali pozycję bojową – lekko ugięte kolana, ręce podniesione na wysokości żeber. Spojrzeli sobie w oczy, które zabłysły tym samym, niebieskim kolorem. Usłyszeli klaśnięcie w dłonie i rzucili się na siebie jak dzikie bestie. Jeden miał świeżą bliznę na barku, którą widać było przez czarną koszulkę bez rękawów. W pewnym momencie drugi, kiedy nie mógł wydostać się z uścisku pierwszego, mocno wbił w nią paznokcie. Chłopak poluźnił ręce z bólu, dając okazję do kontrataku, która sprawnie została wykorzystana uderzeniem w twarz. Z nosa polała się krew.
       — Dobrze, wystarczy — odezwał się trener.
       Z dumą przyglądał się przeciwnikom, którzy dyszeli ze zmęczenia. Poziom adrenaliny powoli spadał, a chłopcy podali sobie ręce na zgodę. Mogli mieć z siedemnaście lat, może więcej. Zaimponowali Lily, ale i to nie przekonało jej do zgłoszenia się. Odbyło się jeszcze kilka walk, niektóre mniej, inne bardziej krwawe. Czasami walczyli między sobą doświadczony mieszaniec z nowicjuszem i choć nowy przegrywał, był chwalony przez trenera za odwagę czy technikę. Niektórzy z pewnością chodzili na jakieś zajęcia z boksu, od razu można było to poznać. Czy to po ułożeniu ciała, czy po ruchach, jakie wykonywali. Lily nigdy nie interesowała się walkami, jedyne co mogła rozpoznać, to lewy albo prawy sierpowy i to tylko dlatego, bo kiedyś, jak była młodsza, oglądała zawody w swojej szkole i właśnie używali tego zwrotu przy danym ruchu.

       Po treningu, choć wcale nie można było tego tak nazwać, wszyscy udali się na posiłek. Nie było to nic specjalnego, zwykła zupa warzywna, ale nie z paczki czy puszki. Przygotowana przez kucharzy amatorów, którzy znaleźli się w bunkrze. Lily przysiadła się do stolika obok Luki.
       — Hej — wymamrotała.
       — Cześć.
       — Jak się czujesz?
       Wzruszył ramionami. Wpatrywał się w miskę i mieszał zupę plastikową łyżką.
       — Mogło być gorzej. 
       — Słuchaj, jeśli chcesz pogadać, możesz na mnie liczyć.
       — Wiem i naprawdę ci dziękuję. Ja po prostu... Czuję się winny. Rozdzieliliśmy się, zostawiłem go, był całkiem sam. Wiem, do czego są zdolni i przeraża mnie myśl, co teraz może się z nim dziać, co mu robią. Nie zasługiwał na to. Izaak był dobrym człowiekiem.
       — Jest dobrym człowiekiem — poprawiła. — I wiem, że jest silny, nie podda się tak łatwo. Uwolnimy go, zakończymy to wszystko. Nikt już więcej nie będzie cierpiał, w końcu się zemszczę...
       — Zemścisz? — przerwał. — Zemścisz na kim?
       Lily chwilę musiała zastanowić się nad odpowiedzią. Rozpędziła się i prawie wygadała, że jest wnuczką twórcy wirusa i córką aktualnego zarządcy. To musiało zostać tajemnicą.
       — Na tych wszystkich, którzy prowadzili na mnie eksperymenty. Na mnie i na wszystkich mieszańcach, którzy przeszli to piekło lub zginęli w męczarniach.
       — No, no. Kim jesteś i co zrobiłaś z Lily?
       — Spokojnie. Jutro mój entuzjazm zmaleje.
       — Oby nie, bo zamierzam ci towarzyszyć.
       Luka szturchnął ciemnowłosą w ramię, dodając jej i sobie otuchy. Krótka przemowa dziewczyna dodała mu animuszu i miał nadzieję, że ten nie opadnie aż do ostatecznego starcia, które miało niedługo nadejść. A czas ten upływał nieubłaganie i przygotowania do bitwy musiały drastycznie przyśpieszyć.

       Nie było czasu na przyjaźnie czy chociażby luźne rozmowy. Jasne, znalazły się grupki, które próbowały normalnie funkcjonować, jednak na językach większości był Chris Roy, który uznawany był za wynalazcę wirusa. Jedynie Lily znała prawdę i nikomu nie mogła jej zdradzić, z nikim nie mogła o tym rozmawiać. Starała się być wsparciem dla Luki, który zaczął spędzać z nią więcej czasu. Robiła wszystko, by chłopak nie zaprzątał sobie głowy Izaakiem. Dowiedziała się od niego, jaki jest plan działania, a właściwie jego szkic. Wiadomo było, że Roy od czasu do czasu przyjeżdża do Manhattanu, by sprawdzić postępy badań. Robił tak w wielu krajach i nie zostawał w żadnym na dłużej. Dlatego okazję mieli jedną, dokładnie za tydzień. Mieli zakraść się do siedziby, kret miał za zadanie wyłączyć czujniki, alarmy i kamery, które zdemaskowałyby mieszańce. Najsłabsze miały iść z przodu, by odeprzeć atak i odwrócić uwagę tym, którzy będą iść wyżej i tak na każdym piętrze. Aż w końcu, na samej górze, znajdą się najsilniejsze trzeciego i czwartego stopnia mieszańce. Ich zadaniem było zdobycie antidotum i zatrzymanie Roy'a. Większość pragnęła jego śmierci, inni chcieli, by zapłacił za wszystkie krzywdy. Lily nie potrafiła wybrać.
       — Chcą poświęcić tyle istnień — westchnęła ciemnowłosa. Razem z Luką siedzieli przy torach, dyskutując.
       — Nie mają wyjścia. Zresztą, uratują dużo więcej.
       — Inni wiedzą, na co się piszą?
       — Mhm — mruknął. — Niektórzy mają na tyle krzepy, że nie przewidują swojej porażki i pójdą piętra wyżej.
       — Więc to trzeba zrobić, żeby dostać się na górę?
       — Hej, zwolnij. Chyba nie zamierzasz iść na tą rzeź? Na górze będą same czwarte chroniące Roy'a. Reszta, której uda się przeżyć, będzie pilnować pięter, gdyby przysłali wsparcie.
       — Muszę się dostać na górę.
       — To miejsce dla najlepszych, będziesz musiała się nieźle wykazać. Pogódź się, że zostaniesz na dole albo...
       — Nie zabiją mnie. Nie pozwolę na to. Pokaże im, że jestem silna, dostanę się na górę.

Śmierć Motyla [Demo] ✔Where stories live. Discover now