Rozdział 17

1.7K 171 19
                                    

       Kiedy na coś czekamy, czas wydaje nam się dłużyć, by później przelecieć w mgnieniu oka. Wszyscy wiedzieli, że muszą przygotować się na najgorsze - na porażkę. Mieszańce może i były silniejsze, ale to byli zwykli ludzie, niedoświadczeni. Wiedli normalne życie, ale cały ich świat wywrócił się do góry nogami z pobudek jakiegoś szaleńca. Szaleńca, który był dziadkiem Lily. Dziewczyna chciała dowiedzieć się, jak to tego doszło, dlaczego to się stało, co zamierza jej ojciec. Z trudem przełknęła ślinę. Dusiła się, wizja spotkania z ojcem niszczyła ją od środka. Wstrzymała oddech. Za dwa dni miała skonfrontować się z osobą, którą tak bardzo kochała. Obawiała się tego spotkania, wątpiła nawet czy zdoła dostać się na najwyższe piętro, ale postanowiła, że będzie się o to starać. Przeszkodzą były jej zerowe umiejętności. Przez cały ten czas głównie uciekała i najwidoczniej właśnie w tym była najlepsza. Z resztą, nie znała osoby, która nie uciekłaby w sytuacji zagrożenia życia czy zdrowia.

       Każdy chodził jak na wyjątkowo niewygodnych szpilach, spięty, odliczający godziny do poniedziałku, bo właśnie wtedy Roy miał przyjechać do siedziby w Manhattanie. Najlepszą decyzją było zaatakowanie zanim pracownicy instytutu przyzwyczają się do obecności szefa. Będą bardzo ostrożni w swoich działaniach, ale jednocześnie zbyt przejęci Roy'em, by skupić się na ochronie. Właściwie nie mogli się spodziewać ataku, poprzedni był zbyt niedawno. Trzeba było przyśpieszyć treningi, które i tak były tylko zajęciem czasu. Niemożliwym było zdobyć odpowiednie umiejętności w parę dni. Niektórzy zrezygnowali, co zostało uszanowane, ale mieszańce te musiały opuścić peron z wymazaną pamięcią. Lily próbowała się jakoś trzymać, choć jej nogi drżały ze strachu. Ale najlepsze, a właściwie najgorsze działo się za drzwiami peronu. W mieście doszło do wielu zamieszek, mieszańce odkryły swoje umiejętności i z przyjemnością zaczęły je używać. Perswazja na rodzicach były najmniejszym problemem. Ze sklepów zaczął znikać towar i nikt nie pamiętał, co się wydarzyło. Kradzieże jednak był najmniejszy problem. Więźniowie również zostali zarażeni, co niektórym pozwoliło się wydostać. W dalszym ciągu wychwytywano mieszańce do badań, a czwarte stopnie próbowano przekonać, by przeszli na stronę instytutu, który nabierał sił z każdym dniem. Pojawiły się też buntownicze gangi, w których ludzie byli wbrew swojej woli, zmuszani przez wyższych mieszańców. Na świecie rozpętał się chaos, nad którym Roy stracił kontrolę. Zniknięcia ludzi przestały być jedną wielką tajemnicą, morderstwa nieudanych stworów, które w szybkim tempie opanowały ulice miast, nie próbowano już ukryć, zabijano ich na widoku, już nie martwiono się o to, że istnienie wirusa wyjdzie na jaw. Próby kasowania pamięci zostały zaniechane, zbyt wielu ludzi odkryło prawdę. Świat jaki Lily znała, przestał istnieć. Każdy żywy człowiek został zarażony wirusem, którego nie potrafiono rozgryźć. Kolejny raz ewoluował, nie pozwalając się odkryć ludziom, którzy nie znali jego specyficznej budowy. Na biologów instytut miał oko i pilnował, by przypadkiem nie udało im się dojść do wirusa. A to wszystko wydarzyło się w niecały rok. Wszystko zostało zniszczone i nikt nie znał planu Roy'a, jego następnego kroku.

       Ściskała dłonie w pięści i całej siły uderzała w worek treningowy, zdeterminowana do walki. Pot spływał po całym jej ciele, a kosmyki brązowych włosów przyklejały się do jej mokrego czoła i policzków. Mocno spięty kok nie pozwalał zasłonić jej widoku na cel. Obdarta skóra na palcach powoli dawała o sobie znać. Ze zmęczenia oparła się na worku, ciężko oddychając. Po chwili odsunęła się, rozstawiła szeroko nogi i oddała kolejny cios i kolejny, i kolejny. Z jej dłoni polała się krew.
       — Może już wystarczy? — odezwał się stojący za nią z założonymi rękami Corvus.
       Odwróciła się, trzymając się zranioną dłoń.
       — Nie pokonam silniejszych ode mnie, jeśli nie będę ćwiczyć.
       — Nie pokonasz ich bez rąk.
       — To co mam, twoim zdaniem, robić?
       — Naucz się strzelać.
       Chłopak zaskakująco szybko wyjął z tylnej kieszeni czarnych spodni pistolet i strzelił w worek. Kula przeleciała tuż obok głowy dziewczyny i nawet jej nie drasnęła. Lily wzdrygnęła się i spojrzała na dziurę w materiale. Wróciła wzrokiem do bruneta.
       — Imponujące — stwierdziła.
       Corvus podał jej broń.
       — Stań przodem do celu, rozstaw nogi i ugnij kolana.
       Lily posłusznie wykonała polecenie, ale nie czuła się kontrolowana. Wycelowała na całkowicie wyprostowanych rękach.
       — Łokcie ugięte i nie trzymaj pistoletu tak mocno - skarcił.
       Dziewczyna nieco za głośno westchnęła i spojrzała na chłopaka z miną pytającą „mogę już strzelić?".
       — Strzel, kiedy będziesz gotowa — odpowiedział.
       Ciemnowłosa wzięła głęboki oddech i pociągnęła za spust. Spudłowała, trafiając w ścianę za workiem. Usłyszała obok głos Corvusa mówiący „Jeszcze raz" i strzeliła ponownie po przeładowaniu. Za każdym razem chybiła. Po dziesiątym musnęła worek kulą, co sprawiło jej niemałą radość. Nawet brunet spojrzał na nią z dumą, choć była bardzo daleko od dziury, którą on zrobił.
       — Mogę jeszcze popróbować? To przynajmniej nie boli tak jak uderzanie w ten wór.
       Podniosła dłoń, która jeszcze chwilę temu krwawiła. Jedynie czerwone ślady przypominały o tym, że jeszcze chwilę w tym miejscu była zdarta skóra. Rany zagoiły się.
       — Całkiem szybko się regenerujesz.
       — To źle?
       Wzruszył ramionami.
       — Raczej nie. Jak trafisz w środek, daj mi znać.
       — Jasne.

Śmierć Motyla [Demo] ✔Where stories live. Discover now