Rozdział 13

2K 179 19
                                    

       Czas mijał na rozmowie przy wspólnym posiłku. Bunkier był wyposażony nie tylko w prowiant, ale i ubrania, koce, poduszki. Mieszańce, które były tam dłużej zajmowały się nowo przybyłymi. Rozmawiali ze sobą, śmiali, nie zastanawiali się, co teraz z nimi będzie. Czuli się wolni, mimo że byli zamknięci pod ziemią. Nie można było wychodzić, chyba, że za potrzebą. Mogli jedynie siedzieć w miejscu, którego też nie było zbyt wiele. Zmieściłoby się może jeszcze z dziesięć osób na styk. Pomieszczenie wydawało się być wielkie, ale kiedy wypełniali je ludzie - było o wiele mniejsze.

       Lily siedziała w kącie i bawiła się kosmykiem włosów. Przestała, kiedy zobaczyła zbliżającego się do niej Luke.
       — Nie jesz? — zapytał z uśmiechem na ustach.
       — Nie, mój żołądek dalej się nie zregenerował — odpowiedziała, a mina chłopakowi zrzedła. — Żartowałam — dodała po chwili i zaczęła się śmiać.
       — No proszę, Sonya zaczęła ze mną gadać, a Lily żartuje.
       — Sonya? Dobrze się czuje?
       — Załamała się, ale myślę, że będzie... — przerwał.
       Lily podążyła za nim wzrokiem. Do bunkru weszli Izaak i Corvus. Ciemnowłosa machnęła ręką przed twarzą Luki. Otrząsnął się i zacisnął usta w wąską linię.
       — Boisz się ich? – Myślała nad innym pytaniem, ale zrezygnowała z niego.
       Blondyn wzruszył ramionami.
       — Może trochę Corvusa, jest w końcu czwartym. Izaak jest jego prawą ręką, zawsze wychodzą razem na zwiady. Też bym chciał.
       — Z Corvusem czy z Izaakiem?
       Luka spojrzał złośliwie na ciemnowłosą. Uśmiechnęła się pod nosem, próbując nie parsknąć śmiechem.
       — Widziałem twoją reakcję w laboratorium, widziałaś już kiedyś czwartego? — powiedział, zmieniając temat.
       Lily przytaknęła głową i musnęła kciukiem dolnej wargi, chcąc zacząć obgryzać paznokieć. Powstrzymała się.
       — Udawał przyjaciela, niby chciał mi pomóc się ukryć. Byłam głupia, że mu uwierzyłam. To była pułapka.
       Na myśl o Victorze coś w niej pękło. Myślała, że może mu zaufać, myślała, że jest niewidomy. Jego kłamliwa historyjka o ojcu sprawiła, że właściwie było jej szkoda chłopaka. Teraz, kiedy sobie ją przypomniała, była pewna, że było to mało prawdopodobne żeby się wydarzyło. Czasowo się nie zgadzało. Victor miał ponad dwadzieścia lat, a kiedy miał osiemnaście wirus jeszcze nie funkcjonował w taki sposób. Dowiedziała się tego, podsłuchując biologów, którzy nie uważali na to, co mówią. Kompletnie nie bali się, że ktokolwiek wykorzysta tę informację.
       — Współczuje — westchnął. — Ale każdy z nas przeżył swoje. Mieliśmy normalne życie, niektórzy stracili bliskich przez wirusa albo zostali złapani i uwięzieni jak ty. Miałem iść na studia, szukałem nawet mieszkania.
       — Przykro mi.

       Wieczorem Corvus i Izaak mieli znów udać się na zwiad. Codziennie sprawdzali stan miasta, jak zachowują się ludzie. Interesowało ich też czy są szukani, ale brunet miał kontakty z informatykiem, który nie tylko usuwał informacje o nich, ale też był dla nich kretem. Luka opowiedział Lily o praktycznie wszystkim. Dowiedziała się, że było więcej bunkrów. Zbierali ludzi i siły. Corvus wiedział o instytucji najwięcej, ale nie zdradzał swoich źródeł, nawet jego imię było tajemnicą. Używał pseudonimu. Lily była bardzo podejrzliwa wobec niego, nie wiedziała czy to wina jego sekretów, czy tego, że był czwartym stopniem.
       — Luka, idziesz ze mną na patrol? — odezwał się Izaak, ubierając buty i brązową kurtkę jeansową.
       Blondyn prawie podskoczył na dźwięk jego głosu.
       — T-tak idę — wyjąkał.
       Wstał z podłogi, sięgnął po czarną bluzę i ruszył w kierunku szatyna.
       — Corvus nie idzie? — zapytał po chwili.
       — Nie, źle się czuje. Musieli mu coś wstrzyknąć zeszłego dnia.
       Ludzie podsłuchiwali ich rozmowę. Osoby znające bruneta zaczęły szeptać między sobą. Zmartwiły się również mieszańce, które dopiero dzień wcześniej dołączyły do grupy. Nawet Sonya się przejęła. W Lily obudziła się jedynie ciekawość. Rzeczywiście od dłuższego czasu go nie widziała. Nie wiedziała, że w bunkrze jest jeszcze jakieś pomieszczenie, musiał być na zewnątrz. Kiedy Luka i Izaak wyszli, nastała głucha cisza. Chłodny wiatr wpadł przez otwarte drzwi, które po chwili zostały zamknięte. Na dworze było już ciemno. Ciemnowłosa nie wiedziała co ze sobą zrobić. Jedyną osobą, z którą rozmawiała, był Luka. Jednak nie tylko ona była sama. Spostrzegła Sonye, skubającą koc. Była niedaleko, Lily wstała z podłogi, podeszła do niej i usiadła obok, nic nie mówiąc. Rudowłosa lekko się wzdrygnęła.
       — Hej — wyjąkała niepewnie Sonya.
       — Cześć. — Lily miło się uśmiechnęła. Próbowała zachować spokój, nie robić żadnych gwałtownych ruchów, nie chciała jej przestraszyć. — Wszystko gra?
       — Niepotrzebnie mnie ratował. To przeze mnie został zaatakowany.
       — Co ty wygadujesz?
       — Jestem potworem, każdy z nas nim jest. Nie chce żyć, nie w taki sposób.
       — Znajdziemy lekarstwo...
       — Nie ma lekarstwa! – krzyknęła, a każdy obecny obrócił się w ich stronę.
       Jej oczy zmieniły kolor typowy dla trzeciego stopnia. Głos pełen gniewu wywołał dreszcz u Lily. Zdenerwowała się, ale nie chciała tego pokazywać. Podniosła się z koca i niewiele myśląc - wyszła na zewnątrz. Nie założyła nawet butów. Zimna trawa okazała się być nieprzyjemna dla nagich stóp. Dziewczyna wspięła się na górę i usiadła na środku bunkra. Musiała pozbierać myśli, słowa rudowłosej odbijały się w jej głowie echem. Była wściekła, uderzyła dłonią w ziemię i zaczęła płakać. Nie chciała myśleć o tym, że nie ma lekarstwa. Musiało być skoro naukowcy byli odporni na wirusa. Powinna trzymać się tej wersji, dodawać sobie tym otuchy, nadziei. Ona utrzymała ją przez te sześć miesięcy. Rozumiała, że Sonya z pewnością była słabą osobą i nie wytrzymała piekła, w którym była, ale Lily nie mogła stać się taka jak ona. Za wszelką cenę chciała zdobyć lekarstwo.
       — Nie powinno cię tu być  — wykrztusił Corvus, który stał tuż za nią.
       Ciemnowłosa odwróciła się i znieruchomiała. Chłopak był przemieniony. Oczy Lily momentalnie zmieniły kolor, nie panowała nad tym, strach przejął kontrolę nad jej ciałem. Nie potrafiła odezwać się słowem.
       — Idź do środka  — dodał, łapiąc z nią kontakt wzrokowy.
       Dziewczyna poczuła, że otrzymała rozkaz, który musi wypełnić. Kontrolował ją. Szybko zeskoczyła z dachu i weszła do bunkra. Usiadła przy ścianie, rzucając się na podłogę w gniewie. Ścisnęła dłonie w pięści i uderzyła się w głowę. Miała wrażenie, że dalej jest pod władzą Corvusa, ale jego słowa przestały na nią działać tuż po wypełnieniu polecenia. Wciąż myślała o jego szpetnym obliczu, brzydziła się nim, a teraz była na niego wściekła. „Jak wszyscy mogli czuć się bezpieczni, będąc w jednym pomieszczeniu z mieszańcem, który mógł nad nimi zapanować? A może właśnie tak zyskał ich zaufanie." – pomyślała. Zaczęła być podejrzliwa, porównywała bruneta do Victora. Uważała, że wszystkie czwarte są fałszywe i wykorzystują swoje umiejętności.

       Zasnęła po godzinie siedzenia w miejscu. Wszyscy już dawno spali, niektórzy osobno, inni wtuleni w siebie. Obudził ją zgrzyt drzwi wejściowych. Powoli otworzyła oczy i zobaczyła Corvusa siadającego na krześle obok stolika. Poczuła jak krew gotuje się w jej żyłach, miała ochotę wstać i wykrzyczeć, co zrobił. Patrzyła na niego aż napotkał ją wzrokiem. Ich oczy zmieniły kolor. Była pewna, że chłopak potrafi nad tym panować, więc musiał zrobić to celowo. Brunet uśmiechnął się podnosząc lewy kącik ust, co upodobniło go do Victora, dając Lily kolejny powód do nienawidzenia mieszańca. Odwróciła się do ściany i spróbowała pójść spać. Gniew szarpał jej myśli, Corvus wydawał się być dumny, świadomy swoich umiejętności, które wykorzystywał za plecami towarzyszy. To były jednak tylko spekulacje, Lily nie mogła być pewna, że tak właśnie jest, a nie przemawia przez nią złość na bruneta.

       Spała może z dwie godziny, kiedy znów do środka ktoś wszedł. Mozolnie spojrzała w stronę drzwi, Luka i Izaak wrócili z patrolu. Szatyn klepnął blondyna w ramię i powiedział mu, że może iść się położyć. Spojrzał na Corvusa i zmarszczył brwi. Brunet drwiąco się na niego spojrzał, po czym oboje wyszli na zewnątrz. Luka poszedł za nimi, ale szybko wrócił. Podszedł do Lily, która była już całkowicie wybudzona.
       — Co się dzieje?  — zapytała zdziwiona.
       — Kłócą się, Corvus złamał zasadę o kontrolowaniu innych mieszańców.
       Lily zaśmiała się pod nosem. Choć nie miała pojęcia, jak Izaak dowiedział się o całym zdarzeniu.
       — I co, dostanie pouczenie?
       —Jak nie zaczną się szarpać, to raczej tak  — westchnął.
       — Dlaczego w ogóle mieliby?
       — Jakby to wyjaśnić... – Podrapał się w kark. – Są przyjaciółmi, ale walczą o dominację. Tyle że Corvus zawsze będzie silniejszy od Izaaka. Do tego dalej działa na niego to, co mu wstrzyknęli, jest nieobliczalny.
       — Corvus może go zabić – wyjąkała i szybko wstała na równe nogi.
       Powodem, dla którego postanowiła zareagować, był jej plan. Chciała powstrzymać wirusa i swojego ojca. Oni zarządzali całą grupą, mieli kontakt z innymi bunkrami, co oznaczało, że byli jej bezwzględnie potrzebni. Mimo, że nie była nastawiona przyjaźnie na czwartego, dalej był częścią tego, co chciała zrobić. Wybiegła z pomieszczenia, rozejrzała się. Parę metrów dalej ujrzała dwóch mieszańców stających naprzeciw siebie. Corvus był przemieniony, jego czerwone oczy płonęły gniewem. Kiedy naskoczyli na siebie, Lily zaczęła biec w ich kierunku. Wbiegła między nich, rozdzielając agresywną dwójkę. Brunet nie panował nad sobą, rzucił się na dziewczynę, wgryzając się w ramię. Wrzasnęła i odepchnęła go na ziemię. Adrenalina zaczęła płynąć w jej żyłach, skoczyła na mieszańca i przytrzymała jego ręce, by nie mógł się ruszyć.
       — Ogarnij się!  — krzyknęła.
       Chłopak wierzgał i kopał, ale nie był tak silny jak się mogło wydawać. Lily nie miała pojęcia, co mu wstrzyknięto, ale zdecydowanie działało w pozytywny dla niej sposób. Próbowała nie patrzeć na odrażającą twarz Corvusa.
       — Izaak nie stój tak! Przytrzymaj jego nogi!
       Zszokowany szatyn posłuchał się jej rozkazu. Wspólnie unieruchomili krwiożerczego potwora. Po parunastu minutach zaczął się uspokajać. Lily ciężko oddychała, czuła, że zaczynają boleć ją ręce. Policzki mieszańca zaczęły się zrastać, a zęby wrócili do dawnej postaci. Białka zaczęły jaśnieć, a źrenica przybrała okrągły kształt. Tęczówce wróciła szara barwa. Ciemnowłosa zeszła z chłopaka i położyła się zmęczona na trawie. Przytrzymała dłonią ranę na ręce, która nie przestawała krwawić. Nie regenerowała się.
       — Lily, przepraszam cię  — wydukał Izaak, puszczając nogi bruneta.  — Nie powinnaś w tym uczestniczyć.
       — Świetnie, teraz świeżaki będą wpieprzać się w nasze sprawy  — wypluł Corvus.
       Lily zignorowała delikwenta.
       — Nie przepraszaj mnie, siebie powinniście przeprosić.
       — Nie będę go przepraszać, nie jestem dzieckiem.
       Brunet powoli podniósł się z podłogi, jego twarz wróciła do normalności. Wytarł kciukiem krew dziewczyny z dolnej wargi.
       — A zachowujesz się jak rozwydrzony bachor. 
       Ciemnowłosa syknęła z bólu i spojrzała na obrażenie. Corvus zerknął na nią i zmarszczył brwi. Po chwili zaczął iść w kierunku bunkra, zostawiając ich samych.
       — Ugryzienie czwartego stopnia goi się wolniej, ale nic ci nie będzie. Przepraszam za niego.
       Izaak pomógł jej wstać.
       — Szczerze ci współczuje — westchnęła. 

Śmierć Motyla [Demo] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz