Rozdział 18

1.9K 173 26
                                    

       Według planu, monitoring miał mieć awarię. Dosyć proste rozwiązanie, ale jednocześnie było zbyt mało czasu, by zorganizować coś większego. Zresztą, to miało być szybkie, bez żadnego wymyślania. Najważniejszym było dostanie się do środka, a skoro ta część planu się udała – przyszła pora na część drugą. Grupa mieszańców ruszyła przodem, za nimi kolejna. Długi korytarz prowadził na parter, gdzie właściwie rzadko ktokolwiek przebywał. Można by nazwać to miejsce recepcją, przykrywką do tego, co dzieje się wyżej. Pojedyncze światła oświetlały im drogę, kiedy ci szli po schodach. W dłoniach trzymali naładowaną broń, gotową do wystrzelenia. Trzymali się blisko ściany, a ich kroki były ciche, prawie niesłyszalne. Zachowywali się jak zawodowcy, choć wcale nimi nie byli. Wręcz przeciwnie – byli amatorami, którzy nie mieli wyjścia, jeśli chcieli uratować świat. Brzmi to jak totalny absurd, ale właśnie to musieli zrobić – uratować świat. Życie całej ludzkości zależało od grupy osób w różnym wieku, którzy nigdy nie mieli w ręce broni. Nie wspominając o zabiciu kogoś. W końcu praktycznie nikt w tej jakże doświadczonej grupie nigdy nie zabił człowieka, odebrał komuś życie. Strzelanie do tarczy, to jedno, ale do żywego celu – to drugie.

       Wszyscy jednocześnie stanęli, kiedy usłyszeli rozmowę na recepcji. Mężczyzna idący przodem wskazał na siebie palcem, a później na wejście. Znaczyło to nic innego, jak to, że pójdzie przodem i zajmie się wrogiem. Kiedy reszta przytaknęła, ten ruszył, a po chwili rozeszły się strzały. Blond włosa dziewczyna wychyliła się zza ściany, by zobaczyć, kto oberwał. Na ziemi leżało dwóch ochroniarzy, którzy nie wyglądali na mieszańców wyższego typu. Jednak dźwięk pistoletu rozniósł się na całe pomieszczenie. „Cholera" – przeklęła w myślach Lily. Oparła się o ścianę, wiedząc, że za chwile zostaną zaatakowani. Z wyższych pięter zaczęły się pojawiać wrogie mieszańce. Każdy z nich zaopatrzony był w broń. To z pewnością nie miała być walka wręcz. Grupa, do której należała Lily, ruszyła w stronę napastników, strzelając właściwie na oślep. Ciemnowłosa wstrzymała oddech i ścisnęła w dłoni mały pistolet. Wyjrzała zza ściany, lekko uginając się na nogach, które trzęsły się ze strachu. Zobaczyła, jak Corvus z kilkoma mieszańcami przemknęła przez linię ognia i wślizgnęła się na schody w górę. Ostatni raz się rozejrzała i wypuściła powietrze. Ruszyła na górne piętro, schylając się, jakby to miało uchronić ją od postrzału. Jedna z kul rykoszetem trafiła w jej bark. Dziewczyna syknęła z bólu, ale nie zatrzymała się. Krew sączyła się z rany, która zaczęła powoli się regenerować, wypychając nabój. Cierpiała jeszcze bardziej, jednak starała się wytrzymać. Po chwili znalazła się na schodach. Oparła się o ścianę, by odetchnąć na moment, po czym wbiegła na górę, zostawiając na białej farbie czerwoną plamę krwi.

       Kolejne piętro. Niby coraz bliżej, a jednak wciąż tak daleko do końca. Nieświadoma niczego, wychyliła się zza ściany. W tym samym momencie naskoczył na nią wrogi mieszaniec trzeciego stopnia. Przewrócił ją za ziemię i razem stoczyli się po schodach w dół. To była młoda dziewczyna, może w wieku Lily. Miała blond włosy zbrudzone krwią, z pewnością nie swoją. Być może kiedyś była całkiem piękna, miała delikatne rysy twarzy, malutki nos, ale teraz wyglądała jak potwór. Jak zniekształcony czwarty stopień, który zatrzymał się w ewolucji. Policzki miała rozerwane, ale nie regenerowały się. Zęby nie były tak wielkie, jak u czwartego, ale wyglądały na ostre i żądne krwi. Z całej siły wbiła paznokcie w plecy ciemnowłosej i wgryzła się w ramię. Ta próbowała nogami odepchnąć napastnika od siebie nogami, nie potrafiła powstrzymać się od krzyku. Usłyszał ją Luka, który był w drodze na kolejne piętro i zawrócił, strzelając do mieszańców, którzy atakowali jego grupę. Jego, a jednak chciał zostawić ich na pastwę losu i pobiec dalej. Teraz liczyły się tylko jednostki, które dostaną się na samą górę. Tymczasem Lily walczyła z dziewczyną, w końcu udało jej się odrzucić ją niżej i już miała wspiąć się po schodach na górę, kiedy mieszaniec pociągnął ją za nogę, robiąc trzy krwawe szramy na jej łydce. Syknęła z bólu i drugą nogą kopnęła blondynkę w głowę. Później był tylko celny strzał w głowę, co na chwilę unieruchomiło napastniczkę. Lily obejrzała się za siebie, to był Luka trzymający przed siebie pistolet.
       — Biegnij na górę — rozkazał i zszedł szybko po schodach.
       Ciemnowłosa nie zastanawiała się i ruszyła przed siebie, choć wciąż była w szoku i trudno jej było wstać na równe nogi, nie wyrabiała z oddechem, a jej serce biło tak jakby za chwilę miało wyskoczyć z klatki piersiowej. Poczuła kulę wypadającą z jej barku, uderzyła ona o podłogę, wydając przy tym głuchy dźwięk. Przyniosło to natychmiastową ulgę, skóra zagoiła się, pozostawiając po sobie jedynie plamę zeschniętej krwi.

Śmierć Motyla [Demo] ✔Where stories live. Discover now