Rozdział 14

1.9K 185 18
                                    

       Do rana Corvus i Izaak nie zamienili ze sobą słowa. Lily też siedziała cicho. Czuła się winna. Niechętnie przyznała brunetowi rację. Z jednej strony wtrąciła się w ich sprawę, z drugiej to w końcu o nią chodziło. To ją kontrolował, ale gdyby wtedy nie wyszła na zewnątrz, nic by się nie wydarzyło. Nienawiść mieszała się z poczuciem winy. Zawinięta w bandaż rana zaczęła się goić, ale wciąż bolała. Po śniadaniu, stwierdziła, że spróbuje porozmawiać z Sonyą jeszcze raz. Ostatnia pogawędka nie skończyła się zbyt dobrze, ale nie powstrzymało to Lily przed podjęciem kolejnej próby. Wstała z podłogi, poczuła gniewny wzrok Corvusa, ale postanowiła nie zwracać na niego uwagi, tylko pogorszyłaby sprawę, podpuszczając go do konfliktu, w którym i tak już byli.
       — Hej. 
       Usiadła obok rudowłosej.
       — Cześć — rzuciła od niechcenia. — Po co przyszłaś?
       — Tak sobie pogadać. — Próbowała ukryć zdenerwowanie. Sonya ją po prostu irytowała, ale mimo to, Lily chciała się z nią dogadać.
       — Jak ty potrafisz spać, wiedząc, że jakiś wirus siedzi ci w głowie?
       — Ja... Ja po prostu staram się o tym nie myśleć — odpowiedziała. Odnosiła wrażenie, że rozmawia z drugim Luką. Przerażało ją ich myślenie, ale jednocześnie rozumiała ich stosunek do zarazy.
       — Ja tak nie umiem, czuje, że jest we mnie. Boli mnie każdy skrawek ciała, moja skóra płonie. Wiesz jak to jest? Wiesz jak to jest cierpieć każdego dnia i nocy?
       — Sonya...
       — I tylko jedna rzecz może ukoić mój ból. Śmierć — wypluła. — Gdybym tylko nie była takim tchórzem. Idź już sobie, chce zostać sama.
       Lily ze łzami w oczach odeszła od dziewczyny. Miała już siadać na koc, kiedy zatrzymał ją Izaak.
       — Widziałaś Lukę?
       Dziewczyna rozejrzała się za chłopakiem. Widziała go kilkanaście minut temu.
       — Jeszcze niedawno się tutaj kręcił.
       Szatyn zaniepokoił się, jego oddech przyśpieszył. Nagle wybiegł z bunkru, a Lily pobiegła za nim. Corvus zaczął coś mówić, ale ciemnowłosa zamknęła za sobą drzwi, ignorując jego słowa. Zatrzymała się tuż obok Izaaka, podążyła za nim wzrokiem i trafiła na stojącego tyłem do bunkru z przyłożonym sztyletem do szyi.
       — Luka! — krzyknął szatyn.
       Blondyn obrócił się w jego stronę, oczy miał zalane łzami.
       — Sonya ma rację — wyjąkał. — Śmierć jest jedynym rozwiązaniem.
       W tej chwili Lily zrozumiała, że chłopak podsłuchiwał jej rozmowę z rudowłosą. Nie znała go, nie mogła przewidzieć, że coś sobie może zrobić. Rzeczywiście po rozmowie z nim mogła zacząć coś podejrzewać, ale była wstrząśnięta tym wszystkim.
       — Nie wygaduj bzdur. Luka, znajdziemy lek – przekonywał Izaak, powoli podchodząc do blondyna.
       — Nie ma żadnego leku! Nie rozumiesz? Nie ma!
       Lily chciała coś powiedzieć, ale każde słowo mogło zbliżyć go do śmierci lub ocalić. Nie mogła ryzykować.
       — To jakim cudem ci kretyni są odporni?
      Szatyn był coraz bliżej chłopaka, robił małe kroki, bał się jego reakcji. W jego oczach zaczęły zbierać się łzy. Tak blisko, a jednak tak daleko.
       — Chcę to zakończyć.
       Blondyn zamknął oczy i odsunął od siebie sztylet, by zrobić zamach. Izaak szybko rzucił się na niego, odbierając uderzenie. Mocno objął Lukę i zacisnął szczęki, kiedy ostrze wbiło się między jego łopatki.
       — Jak mogłeś próbować mnie zostawić — wyjąkał.
       Lily zasłoniła usta, by nie krzyknąć. Kątem oka zobaczyła, że ktoś stanął obok niej. Obróciła lekko, prawie niezauważalnie głowę. To był Corvus z założonymi rękami na klatce piersiowej. Ciemnowłosa dostrzegła delikatny uśmiech na jego twarzy. Wpatrywał się w przytuloną dwójkę.
       — Zawsze czułem, że mają się ku sobie — powiedział.
       Lily była zdziwiona, że mówi do niej takim spokojnym głosem, bez żadnego zgryźliwego tekstu. Zastanawiała się czy stał z tyłu od samego początku. Myśl, że jeszcze chwilę temu Luka chciał się zabić rozproszyła się. 
       — Chyba muszą poważnie pogadać, zostawmy ich samych — dodał.
       Dziewczyna skinęła głową i skierowała się do bunkru za brunetem. Usiedli do stołu, przy którym zawsze siedzieli Izaak i Corvus. Lily czuła się częściowo zaszczycona.
       — Już kiedyś próbował popełnić samobójstwo? — zapytała.
       — Miał takie myśli, ale Izaak zawsze próbował wybić mu je z głowy. Przyjaźnią się od kiedy rok temu wydostałem go z laboratorium.
       — Rok temu? Myślałam, że to wszystko zaczęło się niedawno.
       — W każdej części Manhattanu zaczynało się to w odstępach czasowych. Popełnili jeden błąd, przez co zrobiło się głośno z porwaniami. Wystarczyło zapomnieć o wymazaniu pamięci i proszę. Teraz wystarczy czekać aż podwinie im się noga w innych krajach. 
       — Chciałabym, żeby to się już skończyło — westchnęła.
       Długo siedzieli w ciszy. Izaak jeszcze nie wrócił z niedoszłym samobójcą. Lily przyglądała się rozmawiającym ze sobą mieszańcom. Czuła się jakby to ona nimi przewodziła, siedząc na miejscu szatyna. Nagle poczuła pieczenie dochodzące z rany. Syknęła i zdjęła bandaż owinięty wokół jej ręki. Od zakrwawionego miejsca odchodziły czarne żyły, które przesuwały się ku górze.
       — Przepraszam — odezwał się, wyrażając skruchę. Wstał z krzesła i uklęknął obok dziewczyny. Uchylił nieco usta, a jeden z jego kłów widocznie się powiększył i wyostrzył. Ugryzł się w dłoń, po czym przyłożył ją do rany. Lily poczuła ulgę, ból już jej nie dolegał. Zmarszczyła czoło i spojrzała na niego pytająco. — Krew czwartego leczy obrażenia zadane przez niego. Inaczej się nie zagoją.
       — Dobrze wiedzieć.
       Ciemnowłosa zrozumiała, że ból nigdy by nie minął. Corvus dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Czuła złość na niego, ale jednocześnie była mu wdzięczna. Mógł ją tak zostawić, widocznie poczucie winy trawiło go od środka. Miała taką nadzieję.

       Po paru minutach pojawili się Izaak i Luka. Blondyn miał opuchnięte oczy od łez, jego policzki były zaróżowiałe. Oboje wciąż byli roztrzęsieni po wcześniejszej sytuacji. Szatyn podszedł do szafki obok stolika i wyjął czarną koszulkę. Lily zdążyła już zauważyć, że wszystkie ubrania mają jedynie w tym kolorze. Można było więc odróżnić, który mieszaniec jest nowy. Dziewczyna wciąż miała szarą koszulkę i spodnie. Przypominało jej to o miesiącach spędzonych w laboratorium i choć nie czuła już bólu, a wszystkie rany zregenerowały się, wciąż pamiętała o tym. Wracały też wspomnienia o jej mamie i Ninie. Zastanawiała się czy kiedykolwiek je jeszcze zobaczy, czy jej matka dalej żyje, jak czuje się Nina po stracie swojej. Myśl, że wirus zabił najbliższą osobę jej koleżanki, sprawiała, że miała ochotę się zemścić. Chciała spotkać swojego ojca mimo, że nie miała pojęcia co zrobiłaby gdyby do tego doszło. Złamała w dłoniach plastikową łyżkę, kiedy pomyślała o tym mężczyźnie. Trzask wyrwał ją z zamyślenia. Siedziała na podłodze, przykryta kocem. Spojrzała na nietkniętą zupę w kubku, który stał na ziemi i wróciła wzrokiem do sztućca. Zmarszczyła brwi i pękniętym końcem przecięła sobie dłoń. Mała ranka szybko zniknęła, na co Lily ponowiła ruch. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy kolejny raz jej skóra zregenerowała się.
       — Co ty robisz? — zapytał Corvus, stojąc tuż przed nią.
       Dziewczyna wzdrygnęła się i upuściła łyżkę. Szybko po nią sięgnęła.
       — Nic — odpowiedziała, chcąc ukryć zachwyt. Nie chciała, by ktokolwiek dowiedział się, że umiejętności mieszańców zaczęły jej się podobać. Mogliby oskarżyć ją o zdradę, choć nadal pragnęła zemsty.
       — Nie baw się jedzeniem.
       Tak bardzo chciała odgryźć się chłopakowi, ale nie mogła. Jeszcze parę godzin temu rozmawiali ze sobą, nawet ją przeprosił, nie mogła teraz zacząć zwady.
       — Chyba straciłam apetyt.
       — Nie szkodzi, zostaw.
       Brunet odszedł, a Lily odetchnęła z ulgą. To było dziwne z jego strony. W prawdzie nie znała go, ale widząc jak zachowywał się dotychczas, w tym momencie jego reakcja była niepokojąca.

       Wieczorem Izaak i Luka wyszli na zwiad. Corvus postanowił zostać, nie był pewien czy trucizna w jego krwi przestała działać. Nie chciał ryzykować. Ciemnowłosa siedziała w kącie i jedyne, co mogła robić, to rozglądać się. Widziała zniecierpliwienie mieszańców. Każdy z nich miał dosyć siedzenia w bunkrze. Byli zamknięci jak zwierzęta w klatce. Właściwie można było się obawiać, że w końcu ktoś się zbuntuje, a reszta pójdzie jego śladem. W prawdzie czwarty mógł nad nimi zapanować, ale przecież miał zakaz. Lily zastanawiała się nad tym, czy w takiej sytuacji Corvusa nie obowiązywałaby już ta zasada.

       Był środek nocy, kiedy do środka wpadł przerażony Luka. Brunet wstał na równe nogi, jakby wcale nie spał tylko wciąż czuwał. I tak właściwie było. Nie mógł spać, kiedy na głowie miał grupę mieszańców.
       — Gdzie Izaak?
       — Z-zabrali go. To... To była zasadzka. — Blondyn ciężko oddychał. Ledwie trzymał się na nogach. Powietrze stało się ciężkie, a każdy w pomieszczeniu mógł wyczuć jego strach. — Powiedział żebyśmy się rozdzielili. Usłyszałem strzał, widziałem jak go zabierają. Mieli paralizatory.
       Lily wybudziła się z lekkiego snu. Przetarła oczy, nieświadoma tego, co się wydarzyło. Po chwili reszta również zaczęła się budzić. Wpatrywali się w przerażonego chłopaka. Dziewczyna spojrzała na Corvusa, który gniew miał wypisany na twarzy.
       — Co teraz? — zapytała wysoka, białowłosa. Lily znała ją tylko z widzenia. Z pewnością była w bunkrze jedną z pierwszych.
       — Odzyskamy go. Zbierzemy grupę najlepszych i przeczeszemy teren — odezwał się brunet. — A jeśli będzie trzeba, zaatakujemy. Wystarczy jeden sygnał, a reszta bunkrów będzie gotowa na odwet.
       — Nasz nie jest gotowy — odpowiedziała twardo.  —Mamy mnóstwo świeżaków, nie są szkoleni. W ogóle się za to nie zabraliście. Co z wami nie tak?
       — Nie mam zamiaru z tobą o tym dyskutować, Blair. Nie było czasu ich trenować.
       — Więc zamierzasz zabrać same niedoświadczone i słabe mieszańce?
       Chłopak chwycił gwałtownie dziewczynę za ramię i podciągnął do siebie. Wyszeptał jej coś do ucha, ale zbyt cicho, by ktokolwiek inny mógł usłyszeć. Białowłosa widocznie nie była zadowolona z tego, co jej powiedział, ale spojrzała prosto na Corvusa i przytaknęła.
       — Ale nie puszczę ich bez treningu.
       Brunet westchnął głośno i odwrócił wzrok od dziewczyny. Zorientował się, że wszyscy na nich patrzyli i nie mieli pojęcia, co się świeci. Musiał im wszystko wyjaśnić.
       — Jutro wyjeżdżamy do głównej bazy. Kto będzie w stanie, pójdzie walczyć z innymi mieszańcami. Pora zakończyć to gówno.

Śmierć Motyla [Demo] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz