Rozdział 11

2.1K 198 21
                                    

       Siedziała w kącie ciemnego pomieszczenia. Jego ściany przypominały strukturą metal. Minęły cztery dni od zamknięcia jej w laboratorium. Dla niej to były miesiące w cierpieniach i niewyobrażalnym bólu. Pobieranie płynu mózgowo-rdzeniowego było jedną z najprzyjemniejszych rzeczy, jakie dotychczas robiono na jej ciele. O znieczuleniu mogła jedynie pomarzyć, według poznanego biotechnologa żadne leki nie działały na mieszańców. Szybka regeneracja dawała naukowcom większe pole do popisu. Chcieli nawet wyjąć zmienioną gałkę oczną, ale tuż po tym wracała do poprzedniego stanu. Zmuszali do przemiany wstrzykując dziwny płyn powodujący ból, który różnił się od tego zadawanego przed nich. Lily nie wiedziała, co chcą tym osiągnąć. Kiedy myśleli, że jest nieprzytomna, rozmawiali o postępach, których nie było. Twierdzili, że przemiana zatrzymała się w miejscu. Czasem zostawiali ją w spokoju, zamykali w małym, szarym pokoiku. Myślała, że mają wystarczająco informacji i nie będzie musiała już cierpieć. W rzeczywistości sprawdzali jak zareaguje jej organizm na zarażenie śmiertelną chorobą. Miała gorączkę, bolały ją mięśnie i głowa. Leżała skulona na podłodze, mimo, że obok stało łóżko.

       Po tygodniu była wykończona. Każdego dnia brano ją na kolejne bolesne badania. Sprawdzano regeneracje nie tylko skóry, ale i narządów wewnętrznych. Czasem odcinali kawałki, a bywało też tak, że usuwali całą wątrobę i czekali aż odrośnie. Oczywiście nie było to więzienie osiemnastego wieku, Lily karmiono jak w pięciogwiazdkowym hotelu, ale to nie wynagradzało cierpień jakie musiała przechodzić. Praktycznie nie jadła, zdarte gardło dawało o sobie znać, bo nawet ono nie zdążało się zregenerować. Pierwszego dnia tygodnia zostawili ją w spokoju. Żadnych zabiegów, operacji. Siedziała skulona na łóżku, które było wyjątkowo miękkie. Ogarnął ją chłód, przykryła się czerwonym kocem i drżała z zimna. Zaczęła płakać, miała dość, ale jej błagania na nic się zdały. Ludzie, którzy przy niej byli, nie zwracali uwagi na jej prośby, krzyki i jęki. Byli jak maszyny, które za nimi chodziły. Nigdy takich nie widziała. Miały kształt podłużnej kropli, były białe i mieniły się na różne kolory. Pomagały naukowcom w różnych rzeczach. Przynosiły i zabierały rzeczy, niektóre potrafiły zrobić kawę czy przygotować posiłek. Ojciec Lily też takiego miał, ale widziała go tylko na zdjęciach.
       — Obiad — odezwał się kobiecy głos zza metalowych drzwi.
       Dziewczyna wzdrygnęła się, dociskając się do zimnej ściany. Do środka weszła średniego wzrostu lekarka, którą ciemnowłosa miała okazję poznać na badanach krwi. Jako jedyna wydawała się być najbardziej ludzka, ale i do niej żywiła urazę. Spiorunowała ją wzrokiem, kobieta widocznie się wystraszyła. Teraz Lily nie miała pasów, które powstrzymałyby jej ruchy. Dostrzegła jednak jak sięga do kieszeni białego kitla. Domyśliła się, że chowa w niej środek usypiający, którego dawka mogłaby powalić słonia. Prawdopodobnie w takiej ilości znieczulenie też mogłoby zadziałać, ale przecież szkoda go marnować na mieszańca, który i tak się zregeneruje. Zauważyła też, że ich oczy nie zmieniają koloru. Nie byli zarażeni, tego była pewna. Więc albo musiał być lek, albo zyskali w jakiś sposób odporność. Wróciło wspomnienie szpitala. Wydawało jej się bardzo odległe. Zastanawiała się czy lekarze też byli uodpornieni czy może oczy mieszańców nie zawsze zmieniały kolor. Tak samo było z Niną. Miała tyle pytań, ale żadnych odpowiedzi. Posmutniała na myśl o swojej bliskiej koleżance.
       — Jutro zaczniecie od nowa, prawda? — wyjąkała, ukazując bezbronność i dając do zrozumienia, że nie zrobi nikomu krzywdy. Rzeczywiście tak było, nie miała siły.
       — Kiedy proces regeneracji się zakończy...
       — Już się uleczyłam — przerwała.
       Na twarzy kobiety pojawiło się zdziwienie. Zaczęła się zbliżać do dziewczyny powoli, jak do zdziczałego kota, który w każdej chwili mógł uciec lub zadrapać.
       — Nie powinnaś mi tego mówić. Mogę? — zapytała sięgając po koc, którym dziewczyna była przykryta.
       Lily kiwnęła głową i sama się odkryła. Zdjęła szarą koszulkę, którą dostała od Morozowa. Lekarka przyjrzała się bliźnie pod żebrami, która była praktycznie niewidoczna. Powstała po wycięciu płuca, chcieli sprawdzić czy ich obiekt badań będzie w stanie przeżyć bez jednego i po jakim czasie narząd się odnowi.
       — Co tym razem? Usuniecie jelito, trzustkę? Lepiej, zabierzcie mi serce, może nie zdążę się zregenerować.
       — Za tydzień zostaniesz przeniesiona do innego sektora.
       — Co?
       — Mieszańce trzeciego typu potrafią kontrolować typ drugi. Niektóre potrafią uwolnić się spod władzy, trzeba to naprawić. Potrzebujemy więcej wyników.

Śmierć Motyla [Demo] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz