"Dzień dobry, kochanie"

4.7K 248 82
                                    

– Dzień dobry, kochanie – szepnął Louis, nachylając się nad kołyską. Melody spojrzała na niego z delikatnym uśmiechem, który ostatnio podbijał ich serca, pojawiając się coraz częściej. Kilka tygodni wcześniej oszaleli, gdy dziewczynka posłała im pierwszy gest radości, który teraz chętnie powtarzała, widząc ukochane osoby. – Wyspana?

Mężczyzna wsunął delikatnie dłonie pod ciało dziecka i przytulił, całując w głowę. Poprawił jeszcze kołdrę na Harrym, który dzielnie odsypiał zarwane godziny i swoje pory karmienia tej nocy. Mel znowu dała popalić i mogli być pewni, że Tim zwróci na to uwagę. Obudzony nastolatek gromił wszystko i wszystkich wzrokiem, jedząc śniadanie przed szkołą, a Louis próbował go zagadywać, podgrzewając kolejną porcję mleka.

– Jeszcze jedna taka noc i przeprowadzam się do babci – zagroził w końcu. Szatyn przewrócił oczami, powstrzymując uśmiech, który tylko pogorszyłby sytuację. – To nie jest śmieszne, tato, ja się nie wysypiam, okej?

– Ona ma kolki, Timmy. Nic na to nie poradzimy, niedługo przejdzie samo.

– Macie cały koszyk jej leków, więc coś jej dajcie i niech się przymknie!

– Uważaj na język.

– I tak nic nie rozumie.

– Ale ja rozumiem i nie życzę sobie takich tekstów względem siostry, tak? Dajemy jej krople, ale działają na nią tak jak paracetamol na ciebie. Czyli wcale. A czy ja narzekam, jak przynoszę ci kolejną tabletkę na gorączkę? Nie.

– Bo ja nie drę się, jakby mnie ktoś przypalał ogniem.

– Postaramy się, żeby dzisiaj było ciszej, obiecuję.

– Jasne – mruknął ironicznie. – Nieważne, masz drobne na śniadanie?

– Przynieś mi portfel z kurtki – westchnął Louis, nie chcąc kłótni na temat przelewanego kieszonkowego. Podobno Tim odkładał na coś dla siebie i ograniczał wydatki, dodając, że wykupowanie śniadań to obowiązek rodziców.

– Bądź dzisiaj taka bardzo, bardzo, bardzo grzeczna! – Nachylił się nad dwumiesięcznym niemowlakiem, gdy Lou szukał odpowiedniej kwoty. – I nie obrzygaj pana doktora. – Pocałował ją w policzek.

– Tim...

– Miłego dnia! – Nastolatek pomachał na odchodne, kierując się do korytarza.

– Kocham cię!

– Ja was też.

Louis karmił Melody, siedząc w salonie i marzył o jeszcze krótkiej drzemce. Jednak nie mieli czasu, a za godzinę powinni być w drodze do kliniki na przymierzenie aparatu dla dziecka. Czekali na ten dzień naprawdę długo, przechodząc przez miliony badań i płacząc razem z córką, która przerażona zdzierała płuca. Lekarz zapewniał, że nie sprawiają jej bólu, ale ich serca pękały, gdy ona płakała, a oni nic nie mogli zrobić. Mieli nadzieję, że dzisiaj będzie o wiele spokojniej, a oni nie będą mieli ochoty zabić każdej pielęgniarki, która przyczynia się do cierpienia malucha. Długo zastanawiali się, czy jest sens męczenia niemowlaka, który przecież słyszał na jedno ucho idealnie, ale lekarz przekonał ich, że tak będzie jej zwyczajnie wygodniej i zacznie się przyzwyczajać, dodając, że nie musi aparatu mieć bez przerwy.

– Kochanie, masz kawę i powinieneś wstać – szepnął Louis, gdy odświeżony wrócił do sypialni i usiadł na łóżku obok męża. Melody rozglądała się po pokoju, czasami zatrzymując wzrok na zabawkach i uśmiechając się, gdy ojciec znowu się nad nią pojawił.

– Nakarmię – mruknął Harry. Lou uśmiechnął się, patrząc na śpiącego męża, który niezbyt dobrze kontaktował i prędko wrócił do krainy snu.

Be my LoveWhere stories live. Discover now