Rozdział Dwudziesty pierwszy

4.4K 395 59
                                    



Godzina to jednak dużo czasu, aby wszystko mogło pójść nie tak. Wielki zegar na korytarzu wskazuje godzinę dwudziestą trzecią trzydzieści sześć, kiedy zmartwiona Lana wyrywa mnie z objęć Robbiego.

Pochyla się nade mną, podtrzymując jedną ręką suknię ślubną.

— Sytuacja kryzysowa z Dorrit — szepcze mi na ucho, a ja momentalnie sztywnieję. Robbie patrzy na mnie ze zmarszczonymi brwiami. — Siedzi na korytarzu.

— Dorrit? — pyta. — Znowu się upiła? Cholera, Isa, powinnaś ją namówić na odwyk.

Obie z Laną patrzymy na niego z naganą. Chwytam Lanę za rękę.

— Jeśli facet lubi imprezować i się napić, to jest wielki macho, a jeśli robi to kobieta to od razu alkoholiczka — mówi Lana ze złością, mierząc Robbiego spojrzeniem. Kocham ją za to, że tak broni swoich przyjaciół.

— Idź do męża, ja się nią zajmę.

— Na pewno? — dopytuje.

— Tak, to twój dzień, Lana. — Uśmiecham się. — Idź i baw się na całego. Zaraz północ.

Lana przytula mnie krótko i znika w tłumie ludzi, podrygujących na parkiecie. Robbie patrzy na mnie z oczekiwaniem, a ja przełykam głośno ślinę, nie będą pewna czy czuję irytację czy wyrzuty sumienia, a może wszystko na raz.

— Naprawdę Isa? — warczy z wyrzutem. — Jak sama powiedziałaś, zaraz północ.

— Zdążę wrócić. Nie mogę zostawić jej samej.

Robbie prycha głośno.

— A to niby dlaczego? — Krzyżuje ręce, jak obrażony pięciolatek. — Jest już dorosła, nie musisz zawsze się nią zajmować, jakby była małą dziewczynką.

— Jest moją najlepszą przyjaciółką, Robbie.

— Wiem, zauważyłem — warczy dalej. — Spędzasz z nią nawet więcej czasu niż ze mną.

Biorę głęboki oddech.

— Naprawdę nie chcę się kłócić, Robercie, więc po prostu sobie pójdę — mówiąc to, odwracam się na pięcie. Czerwona sukienka plącze mi się między nogami, ale na szczęście udaje mi się nie upaść. Nie wiem dlaczego nagle szczypią mnie oczy. Jakaś część mnie ma nadzieję, że Robbie mnie zatrzyma. Że powie coś co załagodzi sytuacje. Nie robi tego jednak, więc ruszam w stronę korytarza. Zanim opuszczam salę, czuję na sobie uważne spojrzenie Sama. Tańczy z młodszą siostrą Jake'a i obserwuje mnie z uwagą. Wydaje mi się, że jego usta poruszają się w pytaniu: „Wszystko ok?", więc kiwam przecząco głową i wychodzę.

Dorrit siedzi na drewnianej ławce na korytarzu, patrząc uparcie w podłogę. Srebrna sukienka okala jej opalone ciało, jak tkanina z mrozu i śniegu. Mieni się w świetle jarzeniówek.

— Dor... — mówię ostrożnie, siadając obok niej. — Za dużo wypiłaś?

Dorrit kiwa przecząco głową.

— Nie, od dwóch godzin nie wzięłam alkoholu do ust. — Chwyta mnie na rękę i kładzie je splecione na swoim kolanie. — Przepraszam.

— Co się dzieje, Dor?

— Nic, po prostu... — Wzdycha ciężko. — Ostatnie wesele na jakim byłam... Było pięć lat temu. I było to moje wesele.

— Oh — Wyrywa mi się z gardła i mocniej zaciskam palce na jej dłoni. Nawet o tym nie pomyślałam. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że Dorrit może poczuć się... źle.

Nasze nigdy (The Strangers, #1)Where stories live. Discover now