Rozdział Czternasty

5.5K 453 35
                                    



Robbie wygląda na wyjątkowo niezadowolonego, kiedy zatrzymuje samochód przed moim mieszkaniem. Zaciska nerwowo ręce na kierownicy i przygryza dolną wargę.

Nie mam pojęcia co powiedzieć. Mam wrażenie, że wtargnęła między nas jakaś dziwna niezręczność i żadne z nas nie miało siły i ochoty z nią walczyć.

— Kocham cię, Robbie — mówię cicho, zastanawiając się jednocześnie co to tak naprawdę znaczy. Czy to kocham, mówiące: „Chcę za ciebie wyjść. Chcę wprowadzić się z tobą do tego cholernego domu Harrisonów. Chcę być twoją żoną i urodzić ci dzieci. Chcę widzieć cię codziennie rano do końca moich dni. Chcę tęsknić i wybierać z tobą kolor ścian do naszej sypialni", a może to „kocham cię, bo znam cię jak siebie samą. Kocham cię, bo zawsze kochałam, bo kochanie ciebie jest takie proste. Bo nie wiem co bez ciebie zrobię. Bo jesteś częścią mnie, ale nie wiem czy częścią niezbędną do życia." ?

— Ja ciebie też, Melly. — Chce mi się płakać, bo nie nazywał mnie tak od bardzo, bardzo dawna. I to w jakiś chory sposób pokazuje jak bardzo się zmieniliśmy, jak bardzo byliśmy ślepi. Kiedy przestaliśmy śmieć się w swoim towarzystwie? Kiedy przestaliśmy rozmawiać i grać w durne gry w sobotnie wieczory? Przez cały ten czas wmawiałam sobie, że to część dorastania. Że o to chodzi w dojrzałym związku. A co jeśli nie? Co jeśli zamiast do początku nowego rozdziału zbliżamy się do końca?

Patrzę na Robbiego, kiedy marszczy brwi i uchyla kilka razy usta, chcąc coś powiedzieć. Nie chcę do pośpieszać. Boję się tego co może mi powiedzieć i boję się tego co ja chcę mu powiedzieć. Boję się powiedzieć mu o Nowym Jorku, o moich obawach. Kiedyś, dawno temu się nie bałam.

Mój dzwoniący telefon, ratuje nas od milczenia i niezdecydowania. Wyciągam komórkę z torebki i rzucam Robbiemu przepraszające spojrzenie.

Mam nadzieję, że moja twarz nie wyraża takiego przerażenia, jakie czuję, widząc na wyświetlaczu napis „Sam".

— Nie mogę teraz rozmawiać — warczę do telefonu i już chcę się rozłączyć, kiedy słyszę męski głos. Głos, który na pewno nie należy do Sama.

— Przyjedź po swojego chłopaka — mówi nieznajomy. Zdezorientowana marszczę brwi i zerkam na Robbiego. Patrzy na mnie uważnie.

— To pomyłka — mówię szybko. Krew szumi mi w uszach tak głośno, że ledwo słyszę odpowiedź.

— Jesteś Isa? — pyta zirytowany.

— Tak, ale...

— Więc przyjedź po niego na Barnes Street 129. Powiedział, że nie wyjdzie bez ciebie. Koleś wygląda tak żałośnie, że nie masz serca wyrzucać go na ulicę.

Mężczyzna się rozłącza, a ja staram się uspokoić oddech. Robbie obserwuje mnie, kiedy chowam telefon do torebki.

— Wszystko w porządku? — pyta.

— Tak, to zwykła pomyłka. — Wymuszam uśmiech. Coś mi mówi, że wie, że kłamię. Jak mógłby nie wiedzieć, skoro zna mnie lepiej niż ktokolwiek?

Otwieram drzwi samochodu i wychodzę, wcześniej rzucając:

— Zadzwoń, kiedy dojedziesz, dobrze? — Kiwa w odpowiedzi głową, zanim odjeżdża. A ja jeszcze długo mam przed oczami jego bladą zranioną twarz.

Uliczne światła odbijają się od szyby mieszkania z naprzeciwka. Patrzę na nie jak zahipnotyzowana, ledwo odczuwając skutki chłodnego już czerwcowego powietrza. Dopiero, kiedy zaczynają drętwieć mi palce, a policzki szczypią od chłodu, decyduję się na najgłupszą rzecz w całym moim życiu. A zrobiłam ich już zaskakująco dużo. Nie rozumiem samej siebie. Przecież jestem odpowiedzialną, młodą kobietą. Mam plan, którego powinnam się trzymać. Bezpieczny, stabilny plan. Bo właśnie tego chcę. Stabilnego bezpiecznego życia z Robbiem. Chcę tego chcieć! Nie wiem, może to jakaś reakcja obronna, bo ludzie zawsze trzymają się tego co znane. W tej chwili jednak, chcę się rzucić na głęboką wodę bez koła ratunkowego. Z własnej nieprzymuszonej woli postanawiam się utopić.

Nasze nigdy (The Strangers, #1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz