Rozdział Dwudziesty siódmy

1.5K 110 3
                                    


„Hej, jesteśmy z Jake'iem i Samem w Seattle. Nikt mi nic nie mówi, wiesz o co chodzi?"

Patrzę na treść smsa, która wyświetla się na moim telefonie i wzdycham głośno. Czy miałam prawo powiedzieć o wszystkim Lanie? Skoro nawet Jake tego nie zrobił, to ja też nie powinnam.

Zagryzam mocno wargę, dopóki nie czuję na języku rdzawego posmaku krwi. Ciągle mam w głowie słowa Robbiego i za każdym razem bolą bardziej. Nie powinnam czuć się zraniona, skoro sama raniłam go bardziej. Boże, kiedy się tacy staliśmy? Kiedy straciliśmy siebie? W tę noc na komisariacie? Nie mogłam uwierzyć, że od tego czasu minął prawie rok. Czy tyle zajęło mi zniszczenie czterech lat związku?

— Hej.

Podnoszę gwałtownie głowę. Dorrit, wchodzi ostrożnie do mojego byłego pokoju, który przez te kilka dni dzieliłam z Lin. Dorrit pozbyła się tej maski ironii i kpiny. Wygląda nadzwyczaj poważnie. Nawet jej koszulka nie razi czarnym humorem. Jej gładka i szara. Związała ją w supeł, odsłaniając płaski opalony brzuch.

— Zerwał ze mną — mówię szybko, zanim opuści mnie odwaga. Zanim zadławię się tymi słowami. Drapią gorzko w gardle i pozostawiają nieprzyjemny posmak na języku. Krzywię się lekko, kiedy nie znika.

Dorrit kiwa lekko głową.

— Który?

Patrzę na nią długo, szukając w jej szarych oczach potępienia. Ale są zaskakująco przyjazne.

— Robbie — mówię cicho. — Robbie ze mną zerwał.

Kiwa głową, siadając na łóżku.

— I co teraz?— pyta. — Co masz zamiar zrobić?

Patrzę na nią bez słowa, jakby czekając na podpowiedź. Jakby chcąc, żeby podjęła za mie decyzję. Obojętnie jakbą, byle tylko zrzucić na nią odpowiedzialność. Ale Dorrit milczy.

W tym samym czasie do pokoju wchodzi Linsey. Siada na łóżku, opiera się o zagłówek i przyciska poduszkę do swojego płaskiego już brzucha. Ma lekko podkrążone oczy, jakby nie spała pół nocy, ale poza tym trzyma się zaskakująco dobrze.

— Nigdy nie grzeszyłaś inteligencją, siostro — zaczyna. — ale teraz to już przeginasz.

Obie z Dorrit patrzymy na nią krzywo.

— Stara, tylko ja mam prawo tak do niej mówić — rzuca Dorrit, ale macham lekceważąco ręką. Wszystko mi już jedno czy mnie obraża czy nie.

— Co masz na myśli?

Linsey wywraca oczami.

— Ty i Sam — mówi. — Przyznaj się w końcu sama przed sobą, że to nie zwykle, szczeniackie zauroczenie. Przyznaj się w końcu, że go kochasz. A Robbie...

— Chciałaś grać z nim bezpiecznie — dopowiada Dorrit. — Nie ma w tym nic złego. Ciężko przekreślić cztery lata dobrego związku, rozumiem.

Zagryzam mocno wargę, bo cóż mogę więcej dodać. W ich słowach nie było nic, co nie byłoby prawdą. Kochałam Sama Blacka od bardzo dawna. Nie musiało to jednak znaczyć, że cztery lata z Robbiem, był zmarnowanym czasem. Nie. To, że kochałam Sama, nie znaczyło, że nie kochałam Robbiego. Robbie był kiedyś całym moim światem. Był pierwszą osobą w tłumie ludzi, na którą patrzyłam, słysząc coś śmiesznego. To do niego biegłam, kiedy chciałam się czymś pochwalić i podzielić. To on wysłuchiwał moich wątpliwości i użalania się nad sobą o trzeciej nad ranem. No może na zmianę z Dorrit. Robbie był przy mnie, kiedy go potrzebowałam. I przysięgam na wszystkie świętości, że naprawdę go kochałam.

Nasze nigdy (The Strangers, #1)Where stories live. Discover now