Rozdział 10

1K 4 8
                                    

   Marcin, Radek i Kamila też nie mogli zostać u Konrada dłużej. O jedenastej zaczynały się zajęcia, na których - i to nie ulegało wątpliwości - musieli być. Za więcej niż jedną nieobecność u Zawisławskiej groziło niedopuszczenie do egzaminów końcowych.

   Zebrali się więc powoli, z ociąganiem i powlekli w stronę wydziału biologii. Przez całą drogę nie odezwali się do siebie ani słowem. Każde z nich we własnych myślach analizowało to, co przed chwilą zaszło. Marcin, zarówno przez drogę, jak i przez następne zajęcia dodatkowo analizował krótką wymianę zdań między Branickim i Kamilą. Postanowił jednak nie zdradzać jej się z tym, że widział ich wtedy w kawiarni.

   Na kolejnych zajęciach musieli się rozdzielić - Kamila, która była studentką medycyny poszła na anatomię, Radek na botanikę, a Marcin próbował się skupić na wykładzie z fizyki jądrowej. Potem każde z nich miało ćwiczenia w swoich grupach kierunkowych. Spotkali się dopiero w porze kolacji na stołówce.

   Wysokie świeczniki przytwierdzone do ścian oświetlały gotyckie sklepienie, nadając Sali Głównej wyjątkowy klimat. Gdy weszli, Kamila siedziała przy podłużnym stole pogrążona w lekturze, od której odrywała się od czasu do czasu, by skubnąć trochę sałatki.

- Boże, a ta je te sałatki już na śniadania, obiady i kolacje - szepnął cicho Radek do Marcina, po czym do niej już nieco głośniej - Wiedzieliśmy, że tu będziesz.

   Zerknęła na nich, machnęła im ręką, po czym znów wróciła do książki.

- Co czytasz? - zagadnął Marcin, siadając obok i starając się, by jego głos zabrzmiał beztrosko. Po raz pierwszy odezwał się do niej po tym jak widział ją z Branickim. Doszedł do wniosku, że nie może chować do niej urazy. Nawet jeśli chciała się spotykać z Maksem, to przecież ma do tego prawo, nie może jej tego zabronić. Poza tym to, że piła z nim kawę jeszcze przecież o niczym nie świadczy. Choć z drugiej strony nie dawało mu spokoju pytanie, dlaczego właściwie z innego powodu miałaby z nim pić tę kawę.

- Deklarację z Sydney, czyli Komunikat na temat śmierci. Wiedzieliście, że definicja śmierci, która obecnie obowiązuje została ustalona całkiem niedawno?

   Spojrzeli po sobie ze zdziwieniem. Żaden z nich nie pasjonował się zbytnio historią medycyny.

- Od starożytności za moment śmierci uznawano ostatni wydech i zabicie serca. Zwykle ostatnie zabicie serca następuje kilka sekund po ostatnim wydechu - dodała wyjaśniająco, po czym zacytowała im fragment książki. - Ta definicja musiała się jednak zmienić w XX wieku przez rozwój medycyny. Wynalezienie sztucznego płuca, czyli respiratora, oraz resuscytacji udowodniło, że człowiek nie umiera w chwili, gdy "wyzionie ducha", a jego serce przestaje bić. Gdyby tak było, to każda udana defibrylacja byłaby równoznaczna ze wskrzeszeniem człowieka. Kiedy więc medycyna była w stanie sztucznie podtrzymywać krążenie i oddychanie, klasyczna definicja śmierci prowadziłaby do absurdu. Jednak prawdziwym powodem do stworzenia nowej definicji śmierci była raczkująca jeszcze wtedy transplantologia. Lekarze transplantolodzy, a właściwie chorzy potencjalni biorcy potrzebowali martwych - w świetle prawa - dawców. Pacjent, u którego stwierdzono śmierć mózgu, ale nie przerwano wentylacji, był nadal - w świetle prawa - żywą osobą z bijącym sercem. A żywy człowiek, rzecz jasna, nie może być dawcą na przykład serca. Dopiero w 1967 roku amerykański kardiochirurg Christiaan Bernard dokonał przeszczepu serca. Operacja miała miejsce w Afryce Południowej, ponieważ w Stanach Zjednoczonych transplantolog, zgodnie z obowiązującą wówczas definicją śmierci, dokonałby morderstwa. I rzeczywiście kilka lat wcześniej inny amerykański kardiochirurg stanął przed ławą przysięgłych pod zarzutem zabójstwa.

- Skazali go? - wyrwało się Radkowi.

- Nie, ostatecznie odpowiedział nie za morderstwo, ale za niepoinformowanie rodziny dawcy serca o transplantacji - odpowiedziała szybko, trochę zbita z tropu tym przerywnikiem. - Ale słuchajcie dalej - powiedziała, przerzucając stronę w książce. - Chcąc nie chcąc, pojawiła się potrzeba zmiany przepisów. W 1968 roku, więc rok po operacji Bernarda, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom społecznym, II Walne Zgromadzenie Światowego Związku Lekarzy wydało tzw. Deklarację z Sydney, czyli Komunikat na temat śmierci. W tym dokumencie obok definicji "śmierci na skutek ustania czynności serca" wprowadzono nowe kryterium: "śmierć mózgową", która obowiązuje do dziś. W raporcie kryterium śmierci mózgu określono jako "nieodwracalne, trwałe ustanie czynności całego mózgu, którego efekt stanowi nieodwracalna śpiączka (irreversible coma)", natomiast niekoniecznie oznacza to śmierć innych organów. Pojęcia "nieodwracalna śpiączka" i "śmierć mózgu" są w tym raporcie używane zamiennie.

Zanim zamknę oczy Where stories live. Discover now