Dircand

De alicefromcheshire

4.7K 726 1.2K

Trzysta lat temu wszyscy perłowi magowie zjednoczyli się, by wyzwolić swój kraj spod panowania nikczemnej ces... Mais

Rozdział I. Diego
Rozdział II. Ash
Rozdział III. Ash
Rozdział IV. Diego
Rozdział V. Rivan
Rozdział VII. Ash
Rozdział VIII. Rivan
Rozdział IX. Villie
Rozdział X. Diego
Rozdział XI. Diego
Rozdział XII. Ash
Rozdział XIII. Rivan
Rozdział XIV. Rivan
Rozdział XV. Ash
Rozdział XVI. Villie
Rozdział XVII. Diego
Rozdział XVIII. Ash
Rozdział XIX. Rivan
Rozdział XX. Rivan
Rozdział XXI. Diego
Rozdział XXII. Villie
Rozdział XXIII. Diego
Rozdział XXIV. Ash
Rozdział XXV. Diego
Rozdział XXVI. Rivan
Rozdział XXVII. Ash
Rozdział XXVIII. Diego
Rozdział XXIX.Rivan
Rozdział XXX. Villie
Rozdział XXXI. Diego
Rozdział XXXII. Ash

Rozdział VI. Diego

170 28 72
De alicefromcheshire

Właśnie kończył wieczorny bieg. Pomarańczowa perła migotała delikatnie na jego karwaszu, gdy pędził między drzewami, skupiony wyłącznie na własnym oddechu. Z ust dobywała się para, kolejna oznaka nadchodzącej zimy. Księżyc wychynął zza chmury, w momencie gdy Diego wbiegł na polanę. Z uśmiechem błąkającym się w kącikach ust przetarł spocone czoło, a potem zgasił magię.

Wówczas poczuł na sobie czyjeś spojrzenie. Grupa rekrutów siedząca przy ognisku przerwała rozmowę i wpatrywała się w niego rozszerzonymi z niepokoju oczami. W mgnieniu oka cały jego spokój uleciał gdzieś, zastąpiony irytacją. Dzieciaki zaczęły szeptać, a dzięki elfim uszom słowa docierały doń bez najmniejszego trudu.

– To Diego Perez! Ten, który ujarzmił gryfa, będąc jeszcze rekrutem!

– Czemu się nim tak zachwycasz? Przecież wielu uczniów ma swoje wierzchowce. Nic nadzwyczajnego.

– A ja słyszałam, że jego rodzinę zabili żołnierze nasłani przez królową, bo jego siostra była kochanką króla.

– Co ty opowiadasz! Dlaczego król miałby chcieć spać z półelfką?

– Dokładnie. To jakieś wierutne bzdury, mieszańce są przecież przerażające. Te wszystkie legendy o nich zawsze powodują u mnie dreszcze. Podobno zrodziły się z magicznych istot, które wypiły ludzką krew.

Diego zacisnął dłonie w pięści, nie potrafiąc powstrzymać wściekłości. Nim zdążył się zastanowić, mocno rozjarzył swoją perłę, po czym zaczął biec w stronę ogniska. Dla rekrutów stanowił ledwie rozmytą plamę. Przemknął między nimi, każdego mocno trzepiąc po głowie. Zaskoczeni kandydaci natychmiast umilkli, on zaś wskoczył na pobliski pień drzewa i popatrzył na nich karcącym wzrokiem.

– Nie obrażajcie mojej siostry – rozkazał zbolałym, drżącym głosem. – Przecież i tak już nie żyje.

Popatrzył na swoje zaciśnięte ręce, jakby brzydził się samego siebie. Nie powinien reagować na plotki, tym samym bowiem napędzał jeszcze swoją reputację w Kolegium, a tego pragnął uniknąć za wszelką cenę. Jednak rekruci beztrosko gawędzący o jego ukochanej, najdroższej, nieżyjącej siostrze, to było dla niego zbyt wiele. Przymknął na moment oczy, aby się uspokoić, ale pod powiekami ujrzał zwęgloną twarz Re. Odwrócił się i odbiegł najprędzej, jak umiał, zanim ktokolwiek dostrzegł łzy płynące po jego twarzy.

Słowa rekrutów przypominały mu kogoś, kogo za wszelką cenę starał się nie pamiętać. Na próżno jednak starał się wymazać obraz, jaki pojawił się w jego głowie. Pierwszy dzień w Perłowym Kolegium. Dzień rozpoczęty nieśmiałą nadzieją, a zakończony niewyobrażalnym bólem, raną na duszy, która nigdy go nie opuści.

***

Sześć lat wcześniej

Nerwowo zaciskał dłonie na swoim maleńkim tobołku, przeciskając się przez tłum. Na wielkim dziedzińcu znajdowały się ponad trzy setki dzieciaków, a każdy z nich emanował niezdrowym wręcz podekscytowaniem. Wszędzie widział kufry oraz wielkie, ledwo domykające się torby, w których kandydaci mieli zapewne koce, ubrania, broń i wiele innych rzeczy. Półelf był wysoki jak na swoje dwanaście lat, więc bez większego trudu widział stojącego na schodach mężczyznę, z uśmiechem przyglądającemu się zgromadzonym, który to przedstawił się jako dyrektor Segoe.

Diego odrobinę podniósł kaptur, którym zasłonił dla niepoznaki swoje pojedyncze elfie ucho. Z doświadczenia wiedział już, jak ludzie w miasteczku reagowali na mieszańców. Kiedy odkrył, że jest perłowym magiem, jedna z aktorek w teatrze, w którym występował przez ostatnie pięć lat przekonywała go, iż profesorowie z Kolegium nie zwracają uwagi na rasy, ale on wolał dla bezpieczeństwa ukryć swoje pochodzenie.

Ledwo przezwyciężył swój strach, by w ogóle aspirować na członka Perłowej Gwardii, bowiem bał się panicznie żołnierskich mundurów, a takie właśnie nosili magowie po ukończeniu szkolenia. Mimo to półelf pragnął szansy na odnalezienie ludzi, którzy przed laty napadli na jego wioskę. Gdy zostanie członkiem Gwardii, zyska możliwość przetrząśnięcia całego kraju w poszukiwaniu tych przerażających czarnych strojów, jakie wciąż dręczyły go w koszmarach. Być może wyjaśni wreszcie ten niezrozumiały najazd. Odkryje, dlaczego stracił rodzinę.

Miał niesłychane wprost szczęście, że trafił do teatru. Inne bezdomne dzieciaki dopuszczały się kradzieży i przemocy, by jakoś przeżyć z dnia na dzień, a tymczasem on znalazł ciepły i przyjazny kąt w miejscowej trupie, gdy tylko dowiódł, że ma wspaniałą pamięć oraz niewątpliwy talent oratorski. Dlatego teraz mógł przykryć uszy porządnym kapturem, a nie kawałkiem szmaty, jak czynił to przez pierwszy rok po... po tamtym dniu.

Diego całą siłą skupił się na jak najdokładniejszym stłamszeniu fali rozpaczy, jaka momentalnie zalała jego umysł. Pochłonęło go to do tego stopnia, iż nie zarejestrował nawet słowa z przemówienia dyrektora Kolegium. Rozejrzał się ukradkiem, a następnie skopiował zachowanie innych, to jest ustawił się w jednej z trzech kolejek, jakie uformowali rekruci. Zaraz potem wychylił się, by przyjrzeć się uważnie zadaniu, jakie musieli wykonać.

Nie miał zbyt wielu okazji do ćwiczeń, jedynie w dniu Poboru, toteż ogarnęło go niemałe zdenerwowanie, gdy nadeszła jego kolej. Zacisnął palce na podanej mu niebieskiej perle. Odetchnął głęboko, po czym delikatnie sięgnął po magię. Nic się jednak nie wydarzyło, a kula pozostawała matowa, nie świecąc się choćby odrobinę. Coraz mocniej miażdżył perłę w dłoni, aż wreszcie dało się słyszeć cichy trzask, gdy udało mu się rozjarzyć czar. Kamień, który miał podnieść, wystrzelił w górę na dobre pięć metrów. Niewątpliwie wybiłby niemałą dziurę w ziemi, gdyby Diego nie powstrzymał go w ostatniej chwili, wytężając wszystkie swoje siły. Udało mu się wyhamować skałę tuż nad gruntem.

Gwałtowność całego procesu sprawiła, iż na twarzy stojącego przed nim profesora pojawił się błysk zaciekawienia. Półelf uśmiechnął się nieznacznie, pamiętając o jednej z rozlicznych rad właścicielki trupy. „Spraw, by dobrze cię zapamiętali, odegraj sympatycznego, zdeterminowanego chłopca", szeptało echo jej głosu. Znów podniósł kaptur, by ukazać swoje roziskrzone udawaną radością i dumą oczy.

– Lubisz biegać – zauważył profesor. Jego rzeczowe, spokojne słowa stanowiły dla Diego zaskoczenie tak wielkie, że na chwilę wypadł z roli, ukazując całą niepewność i strach przed zbyt wielkim hałasem, jaki panował wokół. – I, jak widzę, świetnie ukrywasz zdenerwowanie – dodał, wyraźnie rozbawiony.

– Skąd pan wie? – spytał po chwili ciszy, nie mogąc powstrzymać swej narastającej ciekawości. Przecież ów nauczyciel widział go na oczy pierwszy raz. Diego zastanawiał się, jaki szczegół zdradził jego zamiłowanie do biegania. Wiatr, jaki towarzyszył sprintowi zawsze wywiewał z głowy wszystkie ponure wspomnienia, dając mu odetchnąć, toteż cowieczorna przebieżka stała się nieodłącznym nawykiem półelfa.

– Po pierwsze, postawa. Po drugie, rozwinięcie mięśni nóg. Po trzecie – tu profesor uśmiechnął się szeroko, prostując trzeci palec lewej ręki – świetnej jakości buty. Masz ze sobą mało rzeczy, twój strój jest prosty, zatem zakładam, iż nie masz wiele pieniędzy. A jednak obuwie wykonano z najwyższej jakości skóry. To prawie cały twój majątek. Ktoś, kto niewiele ma, nie inwestuje w tak dobre buty bez powodu.

Diego przytaknął, nieco skołowany bystrością profesora.

– Potrafię na milę rozpoznać biegacza. Jestem opiekunem Gońców – przyznał po chwili mężczyzna, w końcu rozwiązując zagadkę takiej zdumiewającej spostrzegawczości. – Nazywam się profesor Arone.

– To zaszczyt pana poznać, panie profesorze – odezwał się półelf głosem o kilka tonów wyższym niż zazwyczaj. Górujący nad nim nauczyciel o potężnych ramionach, skórze czarnej jak węgiel, a w dodatku o niezwykle przenikliwym spojrzeniu był więcej niż onieśmielający.

– Proszę, proszę, nawet wysławiać się umie. Choć przydałoby się jeszcze bardziej ukryć emocje. Posłuchaj... jak się nazywasz?

– Diego Perez – przedstawił się pospiesznie.

– Posłuchaj, zapraszam cię na jutrzejsze zajęcia dyplomacji, odbywające się wczesnym rankiem. Znajdź odpowiednią salę... panie Perez – przykazał profesor Arone, zwalniając nieznacznie przy wypowiadaniu jego nazwiska, jakby nagle sobie coś przypomniał. – Dobra robota. Przechodzisz próbę.

– Dziękuję panu bardzo. – Pochylił głowę, odruchowo dotykając skroni, jak nakazywały zwyczaje elfów. Pan Arone spojrzał na niego, teraz już nie ukrywając swego zaciekawienia. Diego bowiem stanowił wspaniały materiał na Gońca.

Kiedy próba dobiegła końca, dyrektor nakazał pozostałym rekrutom rozłożenie namiotów na polanie. Ponieważ on takiego nie posiadał, postanowił skorzystać z wolnej chwili i rozejrzeć się po wnętrzu Kolegium, przy okazji uciekając od tłumu nieustannie rozmawiających i krzyczących dzieciaków. Wślizgnął się przez drzwi wejściowe, gdy uznał, że nikt go nie zobaczy.

W istocie, przestronny hol, w jakim się znalazł, okazał się zupełnie pusty. Zamiast zastanawiać się nad brakiem żywej duszy w środku dnia w tak zaludnionej akademii z zachwytem zaczął przyglądać się haftowanym gobelinom zdobiącym każdą ścianę pomieszczenia. W głównej mierze przedstawiały one Jaz Ruenę stojącą na czele Perłowej Gwardii, organizującą rebelię, pokonującą Maleę Teofano z żarzącą się perłą w ręku. Pod spodem misternie wyszyte złotą nicią podpisy wychwalały Jaz kwiecistym, przestarzałym już językiem.

– Cudne – szepnął sam do siebie, dotykając gobelinu czubkami palców.

– Prawda? Wprost zachwycające. – Podskoczył przerażony, słysząc głos nieprzyjemnie blisko swojego ucha. Odruchowo rzucił się do ucieczki, znów mając przed oczami płonący dom rodziny. Nie znosił, gdy ktoś go zaskakiwał. – Poczekaj!

Westchnął cicho, zrozumiawszy, że nic mu przecież nie groziło, a po kilku chwilach odwrócił się, na pozór zupełnie spokojny.

– Nie chciałam cię przestraszyć. – Twarz dziewczyny skrywał kaptur, jednak był on o wiele obszerniejszy niż jego. Spod rąbka wystawały jedynie wykrzywione w półuśmiechu usta. – Jestem Niyo Nu, przyszła Pikieta.

– Miło mi cię poznać – zreflektował się półelf, delikatnie ściskając wyciągniętą ku niemu bladą rękę. Zabrał dłoń szybciej, niż wymagała tego grzeczność, lecz dziewczyna zdawała się tego nie zauważać. – Jestem Diego.

– Wiem – odparła, a widząc jego zdumioną minę, zaśmiała się cichutko. – Lubię obserwować i podsłuchiwać. Stałam zaraz za tobą w kolejce.

– Rozumiem. Przydatna umiejętność dla Pikiet.

– Owszem – przytaknęła, a potem odwróciła się w stronę gobelinu.

Diego powoli odsunął się od Niyo Nu, nie do końca wiedząc, jak mógłby zakończyć rozmowę. Wolał przebywać sam, rozmowa z innymi nieraz sprawiała mu olbrzymią trudność. Niechętnie zdradzał chociażby swoje imię, bojąc się, że tamci żołnierze wciąż mogą go poszukiwać. Szczególnie zaś obawiał się wszelkiego rodzaju szpiegów. Wzdrygnął się mimowolnie, nim zaczął wchodzić po schodach Kolegium. Gdy dotknął poręczy, na jego dłoni osiadła warstwa suchego kurzu, co zarejestrował ze sporą konsternacją.

Nieprędko odnalazł salę do dyplomacji, kilkukrotnie gubiąc się w zawiłym labiryncie korytarzy Kolegium. Gdy wreszcie znalazł odpowiednio oznaczone drzwi, wyjrzał przez okno, by zobaczyć, na którym piętrze się znajdował. Zmarszczył brwi, gdy dostrzegł jakiegoś starszego ucznia wspinającego się po ścianie budynku. Dopiero moment później zorientował się, iż każdy fragment muru szkoły usiany był wypustkami, mającymi najwyraźniej służyć nie tyle ozdobie, co właśnie wspinaczce. Nabrał niespodziewanej ochoty wypróbowania tego osobliwego sposobu poruszania się.

Jak się okazało, stanowiło to zarówno świetną rozrywkę, jak i solidne ćwiczenie dla mięśni. Z uśmiechem zeskoczył na ziemię, postanawiając, że już nigdy nie użyje schodów w akademii.


Następnego ranka, gdy słońce dopiero co wzeszło ponad linię horyzontu, zapukał do sali dyplomacji. Nie usłyszawszy odpowiedzi, otworzył drzwi i wszedł do środka. Po nieznacznym wahaniu zajął pierwszą ławkę i zaczął bawić się sprzączką płaszcza w oczekiwaniu na profesora. Minęła cała godzina, podczas której w całej akademii rozbrzmiewał stukot talerzy i sztućców, a także rozchodził się zapach nieco przypalonej owsianki.

– Panie Perez, ile czekasz na mnie w tej sali? – Profesor stanął w wejściu z kubkiem parującej cieczy w dłoni.

– Zajęcia dyplomacji miały odbywać się wczesnym rankiem – powiedział ostrożnie Diego.

– Pojęcie „wczesny ranek" ma niezwykle interesującą interpretację wśród moich podopiecznych, niestety – parsknął zirytowany nauczyciel. – Minie ponad kwadrans, nim wreszcie zbiorą się po śniadaniu.

Piętnaście minut upłynęło im w milczeniu, bowiem profesora całkowicie zajęły papiery zalegające na biurku. Tymczasem do klasy zaczęli wchodzić uczniowie. Diego oceniał, iż musieli oni być co najmniej czwartoklasistami, bazując na wprawie, z jaką wskakiwali do klasy przez okno. Stanowiło to już dla nich zupełną rutynę.

– Uczniowie, pozwoliłem sobie zaprosić na nasze zajęcia kilkoro aspirujących na Gońców rekrutów. Będą nam dzisiaj towarzyszyć.

Pan Arone przystąpił do omawiania szczegółowych manier podczas bankietu na królewskim dworze sąsiedniego kraju, Elish, co Diego uznał za nadzwyczaj fascynujące zagadnienie. Stopień skomplikowania, a także ilość używanych widelczyków pochłonęły go do tego stopnia, że całkowicie przestał zauważać otoczenie. Żałował, że nie miał przy sobie niczego do pisania, miał bowiem nieodpartą chęć zrobienia szczegółowych notatek z wykładu.

– Jak widzicie, jest niezwykle istotnym, aby... – tu nauczyciel urwał niespodziewanie, a potem popatrzył na Diego rozszerzonymi z nagłej satysfakcji oczami. – Perez! Już wiem, co mi to nazwisko przypomina. Czy ktoś z was wie, kim była Barena Perez?

Czyjaś dłoń uniosła się w górę.

– Doradczyni? – zaryzykował uczeń.

– W istocie, lecz nie byle jaka. Była to królewska doradczyni, w dodatku najbardziej zaufana. Król częstokroć odbywał z nią długie rozmowy w cztery oczy, mające na celu uświetnienie państwa. Bardzo cenił sobie jej zdanie. Wiecie, dlaczego o to pytam? – Gdy nikt nie zareagował, profesor odezwał się znowu, niewzruszony, gdyż najwyraźniej nie spodziewał się odpowiedzi. – Jeden z rekrutów nazywa się Diego Perez. Powiedz mi, panie Perez, byłeś może spokrewniony z Bareną Perez?

Półelf skulił się na krześle, powstrzymując chęć głębszego nasunięcia kaptura na głowę.

– Tak, była moją siostrą – odpowiedział w końcu, niemal szeptem.

– Jej strata była ogromnym ciosem – rzekł profesor współczująco. – Przy okazji, panie Perez, bądź łaskaw zdjąć ten kaptur.

– Ja... – zaczął Diego niepewnie. Gorączkowo starał się wymyślić jakieś rozwiązanie, pretekst, by nie pokazywać swoich uszu. Wreszcie jednak zdecydował, że nie będzie się wstydził swego pochodzenia, ba, być może zdoła udowodnić, że mieszańce niczym nie różnią się od innych. Jego siostra zaszła tak wysoko, była mądrą doradczynią, w której pokładał zaufanie sam król! Władca nie zwracał uwagi na jej pochodzenie. Z tymi myślami Diego odrzucił kaptur, a potem dumnie wyprostował głowę.

Klasa zamarła, z kolei na twarzy nauczyciela pojawił się uśmiech.

– Jak widzicie, król nie zwraca uwagi na rasę. Barena Perez była mieszańcem, podobnie jak jej brat. Wy też nie powinniście się wzdrygać, gdy zostaniecie wysłani z poselstwem do innego kraju i zobaczycie tam mieszańca. Musicie zachować zimną krew. Wiem, że krążące legendy mogą przerażać, ale to tylko legendy – przykazał pan Arone, a wówczas policzki półelfa pokryły się czerwienią. Miny uczniów wyrażały czystą zgrozę.

W życiu nie czuł się równie upokorzony.

– Założę się, że ta cała Barena nie była doradcą, tylko dziwką króla. Niby dlaczego spotykał się z nią na osobności? – krzyknął ktoś z końca sali, na co wszyscy pozostali ryknęli śmiechem. Diego odwrócił się gwałtownie, krzyżując spojrzenia z autorem tych słów. Był to niski, chudy rekrut o twarzy przypominającej nieco lisa.

– Młody człowieku, pragnę przypomnieć, że to zajęcia dyplomacji! Zachowuj się! – obruszył się profesor.

– Dzieciak ma rację! – zawołał jeden z uczniów, szczerze ubawiony. – Młody, miałeś siostrę dziwkę, czaisz? Co o tym myślisz? – zapytał bezczelnie.

– Lacky, jeżeli natychmiast nie zamilkniesz, wyproszę cię z sali i będziesz musiał poszukać sobie innego profesora dyplomacji! – krzyknął Arone.

– Ona nie była kurtyzaną – zaprotestował Diego słabo. Głos mu drżał, podobnie jak całe ciało. Jak oni śmieli obrażać Re? – Nie była kurtyzaną, rozumiesz?! Była mądra, inteligentna i genialna, była doradcą! – wrzasnął w stronę rekruta.

– Akurat – parsknął dzieciak, zaplatając ramiona na piersi. – Nie udowodnisz tego.

– Masz wyjść, rekrucie, i nie waż mi się więcej pokazywać na oczy! Miejcie godność, macie zostać Gońcami! – Profesor powoli zaczynał tracić panowanie nad sobą. Spojrzał w stronę półelfa ze współczuciem, lecz to jedynie pogorszyło sprawę. Profesor uznawał go za słabego. Mieszaniec wzbudzał jego litość.

Z oczu Diego popłynęły łzy. Nie potrafił obronić honoru siostry, nie umiał znaleźć właściwych słów. Nie wiedział, co powiedzieć.

Nim zdążył pomyśleć, doskoczył do okna i zaczął schodzić na dół najprędzej, jak potrafił. Niewiele widział, załzawione oczy pokazywały jedynie mocno rozmyty obraz otoczenia, dlatego kilkukrotnie znalazł się o krok od fatalnego w skutkach upadku. Roztrzęsiony stanął na ziemi, a gdy zorientował się, iż stoi w pełnym słońcu, na widoku wszystkich, puścił się pędem w stronę lasu, by czym prędzej uciec przed ciekawskimi spojrzeniami.

Zawędrował dość daleko, w miejsce, gdzie ledwo docierały promienie, przez co wszystko okryte było półmrokiem. Usiadł na jakimś kamieniu, czekając, aż obeschną łzy, aż uspokoją się wzburzone myśli, aż serce zwolni z szaleńczego dudnienia do wolniejszego rytmu. Wsłuchiwał się w zbawienną ciszę, zmąconą jedynie nieśmiałym świergotem ptaków, starając się wyrzucić z głowy wspomnienie spalonej, martwej twarzy Re.

Wtem ptaki umilkły, co wytrąciło go z zamyślenia. Gwizdanie leśnych śpiewaków zakłócił trzepot wyjątkowo masywnych skrzydeł. Czym prędzej schował się za drzewem, bo cokolwiek wylądowało właśnie w pobliżu, było duże i zapewne niebezpieczne. Słysząc miarowe stąpanie, które w żadnym wypadku nie wskazywało na agresję, powoli, ostrożnie wyjrzał zza porośniętego mchem pnia.

Rzecz jasna wiedział o Zaklinaczach, magach potrafiących kontrolować dzikie bestie. Domyślał się, iż w Perłowym Kolegium nie mogło zabraknąć potworów, na których można by trenować. Mimo to nie mógł uwierzyć własnym oczom, gdy ujrzał prawdziwego gryfa przechadzającego się w tak niewielkiej odległości od niego. Stwór był kruczoczarny, z piórami obleczonymi jakby srebrzystą nicią. Miał wielki, spiczasty orli dziób, a jego tylne lwie łapy porastała czarna sierść. Ogon kołysał się miarowo, zdradzając pogodny stan ducha bestii. Diego czuł, że stworzenie przywołuje go do siebie w jakiś niezrozumiały, hipnotyzujący sposób. Choć próbował odwrócić się i odejść, ciągle stał za drzewem i szeroko otwartymi oczami przyglądał się, jak gryf pożera upolowaną przez siebie mysz.

– Kargan – szepnął półelf. Ów imię pojawiło się w jego umyśle jak za pstryknięciem palców. – Kargan – powtórzył spokojnie, przywołując stwora.

Monstrum bez ostrzeżenia skoczyło w jego stronę, usłyszawszy wołanie. Przez moment patrzyli sobie w oczy, gryf i mieszaniec, a ślepia potwora były niczym bezdenne studnie, z niewielkimi plamkami srebrzystego światła. Diego zapomniał o całym świecie, zniknęło wszystko wokół. Wreszcie bestia skubnęła dziobem jego koszulę, a potem trąciła jego pierś swym opierzonym łbem, co było tak niespodziewane, że Diego aż zaśmiał się zdumiony.

– Jesteś mój – powiedział, wciąż nie rozumiejąc dziwacznej więzi zaistniałej między nimi. Ostrożnie poklepał gryfa po grzbiecie. – Tylko mój.

***

Ze wspomnień wyrwał go cichy skrzek. Cień przemknął po trawie, a potem tuż za swoimi plecami usłyszał głuche stuknięcie. Diego nie odwrócił się, lecz siedział nieruchomo, dopóki Kargan nie dotknął go dziobem w kark. Wówczas wyciągnął ramię i pieszczotliwie przejechał dłonią po łbie gryfa. Zatopił palce w jego piórach, przypominając sobie pierwsze loty, a także jeden, jedyny upadek, jaki przydarzył mu się w ciągu tych sześciu lat.

Był on niezwykle niefortunny, skończył się połamanymi żebrami i trzytygodniowym zawieszeniem lekcji, by mógł wydobrzeć. Nie uzdrowiono go zieloną perłą, bowiem profesorowie uznali, iż spadł z grzbietu gryfa z własnej winy. On sam nie pamiętał zbytnio okoliczności, w jakich się to wydarzyło. Bezczynność za to doprowadzała go do szału. Czytał książki tak intensywnie, że byłby w stanie wyrecytować z pamięci niejedną z nich, w dodatku ze wszystkimi przypisami. Uśmiechnął się, przypominając sobie swoją frustrację, którą bezskutecznie starali się złagodzić zarówno Lucjan, jak i Rivan.


Otrząsnął się wreszcie z melancholijnego nastroju, zdając sobie sprawę, że świta. W te pędy poleciał do pokoju. Z dezaprobatą spojrzał w lustro, na swoje podkrążone oczy i nieuczesane włosy. Spędził kolejne dziesięć minut, doprowadzając się do porządku, zanim wreszcie uznał się za gotowego do wyjścia. Stanął na środku pomieszczenia i odetchnął głęboko, przygotowując się na kolejny dzień pracy.

Wtedy właśnie przeszywający ból rzucił go na kolana. Nie mógł się podnieść, zwinął się tylko w kłębek, leżąc na podłodze z zaciśniętymi pięściami. Z ust wyrwał mu się krzyk, a potem kolejny. Zaczął ciężko dyszeć. Czoło zrosiły mu krople potu. W desperacji sięgnął po magię pomarańczowej perły, która czyniła go bardziej odpornym na ból, lecz nie mógł się skoncentrować, bowiem czuł się, jakby ktoś mieczem przeszył na wylot jego brzuch. Oczy zaszły mu mgłą. Nie mógł się ruszyć. Był niemal pewien, że żegna się z życiem, lecz nie potrafił zrozumieć, skąd wziął się ten wszechobecny ból.

Po kilku minutach niewyobrażalnego cierpienia, które dla półelfa wydawały się całymi godzinami, atak nieoczekiwanie ustał. Diego przełknął ślinę, zanim powoli podniósł się z podłogi. Nic mu już nie dokuczało, nawet gdy na próbę wykonał kilka powolnych skłonów, a potem, już śmielej, parę przysiadów. Nie rozumiał kompletnie, co się właściwie wydarzyło.

Wreszcie pokręcił głową, postanawiając niezwłocznie udać się do Grotka, profesora medycyny. On z pewnością będzie wiedział, co mu dolegało.

Grotek był niewysokim, trzydziestoparoletnim mężczyzną. Jego twarz zdobiły niewielkie, starannie przystrzyżone wąsy, które miał w zwyczaju nawijać na palec. Niepozorna aparycja kontrastowała jednak z jego poważnym wyrazem twarzy i rzeczowym sposobem wysławiania się, który onieśmielał każdego niemal rozmówcę.

– Dzień dobry, Diego, co cię do mnie sprowadza? – spytał, gdy półelf zapukał nieśmiało do gabinetu. W kącie stała skrzynka z zielonymi perłami uzdrawiającymi, poza tym znajdowało się tu jedynie gigantycznych rozmiarów biurko z tysiącem chyba szufladek.

Wyjaśnił pokrótce sytuację, jak najdokładniej opisując wszystkie symptomy, by ułatwić diagnozę Grotkowi. Zadrżał mimowolnie, wspominając o bólu porównywalnego z przeszyciem sztyletem. Profesor kiwał głową, bawiąc się wąsem, a gdy uczeń skończył, pogrążył się w długim rozmyślaniu. Wreszcie wstał i zaczął przyglądać się Diego swoimi małymi, świdrującymi oczami o lodowatym odcieniu niebieskiego. Następnie kazał mu kilkukrotnie kaszlnąć z uniesioną koszulą, by mógł obejrzeć zachowanie brzucha.

Podobne procedury piętrzyły się coraz szybciej, a całe badanie zajęło ponad godzinę, co było zdumiewające, jako że Grotek słynął ze swej niesamowitej wiedzy i zwykle diagnoza zajmowała mu nie więcej niż kilka minut. Nauczyciel aż się spocił, a także wyrwał sobie kilka włosów z wąsów, co skwitował cichym przekleństwem. Gdy zaś na zakończenie rozjarzył zieloną perłę, ta nie straciła ani odrobinę na kolorze, co, jak zauważył Diego, poważnie zaniepokoiło Grotka.

– Wyczuwam w tobie jakąś dziwną magię, chłopcze – orzekł w końcu. – Nie wiem, co ci jest, lecz wygląda mi to na poważne schorzenie. Perła nic nie wyczuła, a przecież objawów nie zmyśliłeś, widzę pot na twojej koszuli. Przykro mi, nie mogę ci pomóc. Jeżeli magia nie pomaga, choroba jest nieuleczalna.

– Co pan ma na myśli, mówiąc „dziwna magia"? Jestem mieszańcem, może to magia elfów – zapytał, ale bez przekonania. Elfie czary działały wyłącznie w Da Heli, a tutaj były bezużyteczne, a zatem niewyczuwalne. Może chodziło o fujarkę?

– Być może, chłopcze, może twoja elfia część próbuje wyrwać się na wolność, ale nie może – mruknął Grotek. – Ale coś czuję, że to jednak nie to. Nie byłoby to logiczne rozwiązanie. Ja... – Westchnął zdenerwowany. – Nie mogę ci pomóc. Przepraszam.

– Nie szkodzi – odparł półelf głucho. – Dziękuję za poświęcony mi czas.

– Zaczekaj! – krzyknął nagle profesor, gdy Diego stał już w progu. – Już wiem!

Grotek gestykulował gorączkowo, z każdym wypowiadanym słowem drgały mu wąsy.

– Młody człowieku, choroba jest spowodowana twoją rasą – powiedział entuzjastycznie. Doskoczył do biurka, wyciągnął z szuflady jakieś grube tomisko i zaczął pospiesznie je przeglądać. – Mieszańce nie są naturalnymi rasami, zatem czasem dotyka je genetyczna przypadłość, gdzie komórki jednej i drugiej rasy wykańczają się nawzajem. Jest to choroba śmiertelna. – Przesuwał palcem po literach, czytając głośno i wyraźnie. Półelf zamarł, zdjęty strachem. Nigdy nie słyszał o czymś podobnym. W dodatku Grotek czytał z niezrozumiałym zadowoleniem, jakby cieszyło go to wszystko.

Półelf machnął ręką na dalsze wyjaśnienia, bowiem nic więcej nie było mu potrzebne. Usłyszał diagnozę, a to w zupełności mu wystarczało.

Choroba nieuleczalna i śmiertelna.

Wyszedł z gabinetu bez zwyczajowej gracji, ze zgarbionymi plecami i mgłą na oczach. Słowa nauczyciela – o tym, iż perła nie zadziałała – pozbawiły go wszelkich wątpliwości co do jego podejrzeń. Owa informacja spadła na niego niczym grom z jasnego nieba, przygważdżając go zupełnie. Był w szoku, niezdolny do logicznego myślenia. W otępieniu człapał korytarzem, nie wiedząc, co ze sobą począć. Nieuleczalna choroba. To było tak absurdalne, tak niepasujące do wszystkiego, co działo się w jego życiu. Czy bogowie nie mogli skrócić jego boleści, nie mogli oszczędzić mu tych lat ze złamanym sercem? Stracił całą rodzinę tylko po to, żeby kilka lat później, wykończony psychicznym cierpieniem zwyczajnie umrzeć?!

Bo umierał. Teraz zaś wiedział to z całkowitą, niezachwianą pewnością.

Continue lendo

Você também vai gostar

14.7K 865 36
Po zakończonej, jak i wygranej bitwie o Hogwart, uczniowie wracają powtarzać rok jak i skończyć edukację. Dużo się zmieniło, natomiast sami uczniowie...
39.8K 2.9K 61
Od dwudziestu lat wampiry muszą żyć w ukryciu, ponieważ moc czarowników się rozwinęła i stała na tyle potężna, że zdołała pokonać krwiopijców. Króles...
9.6K 1.1K 27
Drugi tom. Lily wciąż zmaga się z nową, nieznaną rzeczywistością, w jakiej przyszło jej żyć. Stara się dostosować do surowych warunków Krainy Gniewu...
833K 44.3K 176
Alternatywny tytuł; The Most Powerful Characters in The World are Obsessed With Me Pewnego dnia, gdy trzynastolatka żuła chleb, Dahlia Pesteros nagle...