Rozdział XXI. Diego

92 15 12
                                    

Był przeklęty.

Najgorsza w tym wszystkim była niewiedza. Diego uwielbiał być dobrze poinformowany, jego oczytanie sięgało setek książek o przeróżnej tematyce. Zawsze starał się poznać wszystkie fakty, by poprawnie ocenić sytuację. Teraz jednakże nie wiedział nic. Czy rzucono na niego klątwę zaraz po narodzinach, czy może w dniu, w którym spadł z Kargana? Na jakich zasadach działała? Czy w ogóle cokolwiek mogło ją odczynić? A, przede wszystkim, kto za tym stał?

Przetarł oczy, ze zdziwieniem patrząc na złote smugi światła przebiegające po jego biurku. Dopiero teraz zauważył, że wstało słońce. Znów całą noc przesiedział za biurkiem, czytając przy świetle świec. Podszedł do okna i rozejrzał się uważnie, a gdy nikogo nie dostrzegł, wrócił na swoje miejsce. Ostrożnie sięgnął do szuflady i wyjął podwójne dno. Pod spodem czekało kilkanaście pomarańczowych pereł. Rzadko ignorował swój rozsądek, a jeszcze rzadziej łamał zasady, ale to był jeden z nielicznych wyjątków. Odkąd zaczęły go nękać te ataki, stale potrzebował tej perły. Tylko ona pozwalała mu ustać na nogach, gdy bliski był utraty przytomności. Wiedział, że nie pozbywa się w ten sposób problemu, a jedynie niwelował cierpienie, ale to musiało wystarczyć. Zamknął jedną w dłoni i ukrył ją we wnętrzu fujarki, którą zawsze nosił na szyi. Westchnął, myślą rozpalając iskry.

Ciepło rozeszło się po jego żyłach, odzyskał ostrość widzenia, a ból w nadwyrężonym od pochylania głowy karku zupełnie zniknął. Zamknął oczy, opierając się na krześle. Trwał tak przez dłuższą chwilę, nim przypomniał sobie o starannym ukryciu pozostałych pereł. Gwałtownie zatrzasnął szufladę.

– Srebrna magia – wymamrotał, wracając do przeglądania papierów.

Ostatnia zwrotka dziecięcej wyliczanki nadal brzmiała w jego uszach, ale mimo bardzo uważnego przetrząśnięcia ogromnej ilości papierów w bibliotece, nie znalazł prawie żadnych użytecznych informacji na ten temat. Być może profesorowie coś wiedzieli, ale wstydził się ich o to zapytać. To przecież był tylko wierszyk, ta część mogła być kompletnie zmyślona. W obecnej sytuacji był jednak zbyt zdesperowany, żeby to zignorować.

Kolejny zwój. Nic.

– Mam tego dosyć.

Zerwał się od stolika i wyskoczył przez okno, mocniej rozjarzając perłę. Widać było tylko rozmazaną smugę, gdy półelf biegł do stajni. Osiodłał Kargana nerwowymi ruchami. Pasek osprzętu otarł się o skórę bestii, a wówczas gryf zaskrzeczał pretensjonalnie. Diego przeprosił go natychmiast, wtulając się w jego szyję. Oddech miał przyspieszony, a czoło zlał pot pomimo panującego mrozu. Powinien był założyć płaszcz, ale nie chciał teraz wracać do pokoju.

– Wszystko w porządku, Kargan. Jestem tylko trochę zmęczony – szepnął na widok pytania w ślepiach gryfa.

Zwierzę wzbiło się w powietrze, a wówczas całe napięcie nagle opuściło mieszańca. Zupełnie jakby przez ostatnie kilka tygodni nosił na piersiach kilkukilogramowy ciężar. Uśmiechnął się szczerze, po raz pierwszy od bardzo dawna. Nie potrafiąc się powstrzymać, zawył radośnie. Kilkoro uczniów na bieżni uniosło głowy ze zdziwieniem. Na perły, jak on kochał latanie! Mógłby spędzić całą wieczność pomiędzy chmurami.

Na policzku Diego wylądowało coś zimnego. Pierwszy śnieg tej zimy. Nie potrafił wyobrazić sobie niczego piękniejszego niż las Kolegium pokryty bielą. Kargan wywinął beczkę oraz korkociąg, bestii udzielił się bowiem nastrój jej jeźdźca. Spadające drobne płatki stopniowo przekształcały polanę w jedną wielką pierzynę.

Wtem sztylet przebił pierś mieszańca. Ostrza wprawdzie nie dało się dostrzec, ale Diego był gotów przysiąc, że się tam znajdowało. Nie mógł oddychać. Rozniecił myślą magię pomarańczowej perły, ale nie potrafił się skupić, więc ta wkrótce wyślizgnęła mu się spod kontroli. W zatkanych uszach szumiała krew. Przez moment zdawało się, że słychać tam również jakiś szept. Nie, to był krzyk, ale dobiegający z bardzo daleka. Półelf znał ten głos, ale nie potrafił sobie przypomnieć, do kogo należał.

DircandWhere stories live. Discover now