Rozdział X. Diego

134 25 29
                                    

Dwanaście okrążeń wokół jeziora zajęło mu całe popołudnie, lecz ukoiło burzę szalejącą w jego sercu. Wbiegł na polanę, ciężko dysząc. Zerknął na karwasz, podwinąwszy prawy rękaw ciemnozielonej, wilgotnej od potu koszuli. Pomarańczowy blask perły był ledwie widoczny, kolor zniknął niemal całkowicie. Skrzywił się, wiedząc, iż profesor Arone nie będzie zachwycony. Nie lubił, gdy jego podopieczni polegali wyłącznie na magii, a on zużył całą perłę w zaledwie kilka godzin. Mimo to nie żałował tak długiego i intensywnego treningu.

Podczas biegania miał czas przemyśleć swoją sytuację. Owszem, umierał. Los odebrał mu przyszłość. Nadzieję na normalne życie u boku przyjaciół. Szansę na odkrycie tajemnicy śmierci rodziny. Jednak nikt nie mógł pozbawić go teraźniejszości. Postanowił, że wykorzysta cały czas, jaki mu pozostawiono. Będzie cieszył się każdym nowym dniem, próbując nie martwić się następnymi. Póki co żył, i tylko to się liczyło.

– Jeszcze nie umarłem – mruknął do siebie, biegnąc ku oknom stołówki, gdyż właśnie nadeszła pora kolacji. Przesadził je zgrabnym skokiem, nie potrzebując nawet wspomagać się rękoma. Magia perły wciąż działała, sprawiając, iż skakał o wiele wyżej, niż byłoby to możliwe. – Nie ma więc potrzeby zachowywać się jak chodzący trup – dokończył swoją nową myśl przewodnią i przytaknął sam sobie poważnym skinieniem głowy.

– Gdzieś ty się podziewał? – Lucjan uderzył go pięścią w plecy. Ton jego głosu wskazywał, że był śmiertelnie urażony. – Arone kazał mi ciebie szukać, a ja obszedłem chyba całe Kolegium i przelazłem na przełaj przez las, ale nigdzie cię nie było. Jestem wykończony, przez to zmęczenie prawie zawaliłem debatę z dyplomacji, a to wszystko twoja wina, stary! Ja rozumiem, jesteś chory, ale...

– Zamilcz natychmiast – syknął półelf, przerzucając nogi przez ławkę. Z odrazą spojrzał na leżące na talerzu naleśniki z serem, po czym na powrót przeniósł wzrok na przyjaciela. – Zaraz do całego wachlarza plotek o mnie dołożą to, o czym powiedziałem ci w najgłębszym sekrecie!

– Spokojnie, przecież słówka nie szepnąłem o szczegółach – burknął Lucjan. Diego zacisnął usta ze złością, a wówczas chłopak uniósł ręce w geście uległości. – Już o tym zapomniałem.

– Dlaczego profesor Arone chciał mnie widzieć? – spytał, bezskutecznie usiłując odkroić kawałek placka.

– Przed zmierzchem masz ogłosić kolejną próbę rekrutom. Szczegółów nie znam, przydałoby się poznać zasady zadania, zanim...

Diego już zerwał się z miejsca i pędził w stronę gabinetu nauczyciela. Zaklął, żałując, że magia perły była na wyczerpaniu. Teraz naprawdę jej potrzebował. Skarcił się za taką nierozwagę, jednocześnie wbiegając po schodach najprędzej, jak mógł. Do gabinetów profesorskich nie można było wchodzić przez okno, na co powszechnie narzekano w starszych rocznikach. Z lekką zadyszką wbiegł w jeden z dziesiątków krótkich korytarzy, skręcił w prawo, potem w lewo, odszukał perfidnie nieoznaczone drzwi gabinetu i trzykrotnie stuknął drzwi.

– Proszę wejść!

– Dobry wieczór, panie profesorze, przyszedłem spytać o próbę. – Skłonił się zgrabnie, ukradkiem uspokajając oddech. Przygładził krótkie, kręcone włosy, by nie sprawiały wrażenia niechlujnych.

– Czy wszystko w porządku, Perez? – Profesor najwyraźniej dostrzegł nerwowość w jego gestach.

– Naturalnie. – Wymuszony, dyplomatyczny uśmiech zagościł na moment twarzy półelfa, po czym Diego spoważniał, by z uwagą wysłuchać profesora.

– Ostatnia próba była dość interesująca, nieprawdaż, młody człowieku? – Uczeń przytaknął skwapliwie. Arone z uwagą przeglądał leżące na biurku papiery, jednocześnie zupełnie swobodnie prowadząc rozmowę. Jedną z najważniejszych cech Gońców była właśnie podzielność uwagi. – Wraz z pozostałymi postanowiliśmy, że dzisiejsze zadanie będzie mniej wyrafinowane. To prosty sprawdzian, mało wymagający, lecz niezbędny dla Gwardzistów. Zasady również nie należą do skomplikowanych.

DircandWhere stories live. Discover now