Rozdział VI. Diego

169 28 72
                                    

Właśnie kończył wieczorny bieg. Pomarańczowa perła migotała delikatnie na jego karwaszu, gdy pędził między drzewami, skupiony wyłącznie na własnym oddechu. Z ust dobywała się para, kolejna oznaka nadchodzącej zimy. Księżyc wychynął zza chmury, w momencie gdy Diego wbiegł na polanę. Z uśmiechem błąkającym się w kącikach ust przetarł spocone czoło, a potem zgasił magię.

Wówczas poczuł na sobie czyjeś spojrzenie. Grupa rekrutów siedząca przy ognisku przerwała rozmowę i wpatrywała się w niego rozszerzonymi z niepokoju oczami. W mgnieniu oka cały jego spokój uleciał gdzieś, zastąpiony irytacją. Dzieciaki zaczęły szeptać, a dzięki elfim uszom słowa docierały doń bez najmniejszego trudu.

– To Diego Perez! Ten, który ujarzmił gryfa, będąc jeszcze rekrutem!

– Czemu się nim tak zachwycasz? Przecież wielu uczniów ma swoje wierzchowce. Nic nadzwyczajnego.

– A ja słyszałam, że jego rodzinę zabili żołnierze nasłani przez królową, bo jego siostra była kochanką króla.

– Co ty opowiadasz! Dlaczego król miałby chcieć spać z półelfką?

– Dokładnie. To jakieś wierutne bzdury, mieszańce są przecież przerażające. Te wszystkie legendy o nich zawsze powodują u mnie dreszcze. Podobno zrodziły się z magicznych istot, które wypiły ludzką krew.

Diego zacisnął dłonie w pięści, nie potrafiąc powstrzymać wściekłości. Nim zdążył się zastanowić, mocno rozjarzył swoją perłę, po czym zaczął biec w stronę ogniska. Dla rekrutów stanowił ledwie rozmytą plamę. Przemknął między nimi, każdego mocno trzepiąc po głowie. Zaskoczeni kandydaci natychmiast umilkli, on zaś wskoczył na pobliski pień drzewa i popatrzył na nich karcącym wzrokiem.

– Nie obrażajcie mojej siostry – rozkazał zbolałym, drżącym głosem. – Przecież i tak już nie żyje.

Popatrzył na swoje zaciśnięte ręce, jakby brzydził się samego siebie. Nie powinien reagować na plotki, tym samym bowiem napędzał jeszcze swoją reputację w Kolegium, a tego pragnął uniknąć za wszelką cenę. Jednak rekruci beztrosko gawędzący o jego ukochanej, najdroższej, nieżyjącej siostrze, to było dla niego zbyt wiele. Przymknął na moment oczy, aby się uspokoić, ale pod powiekami ujrzał zwęgloną twarz Re. Odwrócił się i odbiegł najprędzej, jak umiał, zanim ktokolwiek dostrzegł łzy płynące po jego twarzy.

Słowa rekrutów przypominały mu kogoś, kogo za wszelką cenę starał się nie pamiętać. Na próżno jednak starał się wymazać obraz, jaki pojawił się w jego głowie. Pierwszy dzień w Perłowym Kolegium. Dzień rozpoczęty nieśmiałą nadzieją, a zakończony niewyobrażalnym bólem, raną na duszy, która nigdy go nie opuści.

***

Sześć lat wcześniej

Nerwowo zaciskał dłonie na swoim maleńkim tobołku, przeciskając się przez tłum. Na wielkim dziedzińcu znajdowały się ponad trzy setki dzieciaków, a każdy z nich emanował niezdrowym wręcz podekscytowaniem. Wszędzie widział kufry oraz wielkie, ledwo domykające się torby, w których kandydaci mieli zapewne koce, ubrania, broń i wiele innych rzeczy. Półelf był wysoki jak na swoje dwanaście lat, więc bez większego trudu widział stojącego na schodach mężczyznę, z uśmiechem przyglądającemu się zgromadzonym, który to przedstawił się jako dyrektor Segoe.

Diego odrobinę podniósł kaptur, którym zasłonił dla niepoznaki swoje pojedyncze elfie ucho. Z doświadczenia wiedział już, jak ludzie w miasteczku reagowali na mieszańców. Kiedy odkrył, że jest perłowym magiem, jedna z aktorek w teatrze, w którym występował przez ostatnie pięć lat przekonywała go, iż profesorowie z Kolegium nie zwracają uwagi na rasy, ale on wolał dla bezpieczeństwa ukryć swoje pochodzenie.

DircandKde žijí příběhy. Začni objevovat