One shots

By LARloveRY69

87.1K 3.1K 3K

Tytuł mówi sam za siebie. Chętnie przyjmuję wszelkie propozycje! Paringi: Głównie Larry, Ewentualnie Ziall/Zi... More

1.Written love || Larry
2.In love with sushi &... || Larry
3.Konflikt na dwa serca || Larry
4.Under water || Larry
5.Return to life || Larry
6.In the lights of cameras || Larry
7.Physics || Larry
8.Mistletoe || Larry
9.Friendzone||Larry
10.Cup of tea||Larry
11.Doctor||Larry
12.Freedom||Larry
13. Thanks||Larry

14. Underappreciated||Larry

6.3K 225 469
By LARloveRY69

Opis: Louisa nikt nigdy nie doceniał, dlatego szokiem jest dla niego starszy, wpływowy biznesmen, w dodatku jego szef, który mówi mu, że dobrze wykonuje swoją pracę.

Ponownie, pomysł od DominikaTomczak xx
Czekajcie na kolejne shoty, bo mam od Dominiki prawie sto pomysłów! Życia mi na nie braknie, naprawdę!

Ponad 16k słów wędruje prosto do Was.
___

- Ty niedojdo! Pieprzony idioto! Ty, ty...

- Co tu się dzieje?

I nagle wszystko umilkło. Żaden szmer, ani jedna kartka papieru na piętrze nie była przewracana, a żaden klawisz na klawiaturze nie był wciskany. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, owa drąca się w niebogłosy kobieta zaprzestała rzucać wyzwiskami w stronę Louisa. Ten niski, apodyktyczny ton sprawił, że po prostu wszyscy zastygli, a głównie Tomlinson. Był w totalnej dupie. Oto przed nim stało najbardziej wpływowe narzeczeństwo w Londynie. Warto dodać, złożone z jego szefa oraz rozwścieczonej blondynki, której koszula zawierała plamę kawy. Rzekomo wylanej przez Louisa.

Powtórzę - był w totalnej dupie.

- Bo ten debil wylał na mnie kawę! Specjalnie! - ponownie otwarła swój otwór gębowy, a z niego wydała ten dziwny skrzek. - Podbiegł z drugiego końca piętra i wylał na mnie! - Harry wpatrywał się jedynie w nisko pochyloną głowę stażysty. Starał się ignorować ten okropnie męczący głos narzeczonej. Słyszał go z cholernej windy, więc musiał sprawdzić, o co chodzi.

Och, wiedział, że kłamała jak z nut. Widać, że ten biedny chłopak praktycznie trząsł się ze strachu przed konsekwencjami, nie był zdolny do takiego wyczynu. Dlaczego miałby to niby robić?

- Czy to prawda? - zapytał zlęknionego szatyna, który ani razu nie podniósł swojego wzroku.

- Oczywiście, że—

- Nie ciebie się pytałem. - chłód w jego głosie był namacalny. Nic dziwnego, że się zamknęła. - Powtórzę. Czy to prawda?

Tak, teraz Louis był w jeszcze większej dupie. Jeżeli powie prawdę, że on sobie spokojnie szedł z kawą w ręku, a to blondynka wbiegła w niego myśląc, że ten wtopi się w ścianę korytarza ustępując jej tym samym miejsca, gdyż tak, szła pieprzonym środkiem, to będzie pewnie przeklęty przez tę wiedźmę do końca swoich dni. A i tak pewnie pan Styles posłucha swojej narzeczonej, a nie przypadkowego stażysty. Jeżeli skłamie, to ominie część, kiedy to kobieta wyzywa go od oszczerców i możliwe, że utrzyma swój staż.

- Tak, panie Styles. - powiedział cichutko, nadal patrząc na swoje buty. Harry zmarszczył brwi. Co ten dzieciak wyprawia? 

- Sandra, wracaj skąd przyszłaś, a ty idziesz ze mną. - zawyrokował brunet. Narzeczona spojrzała na Louisa ostatni raz tym zadowolonym wyrazem twarzy, mówiącym, że jest królową wszechrzeczy i odwróciła się na pięcie, a właściwie na niebotycznie wysokiej szpilce. Zarzuciła tlenionymi doczepami i tyle ją widziano.

Styles odszedł w drugą stronę licząc na to, że szatyn idzie za nim. Oczywiście, że za nim poszedł. Teraz do listy brakowało mu niesubordynacji wobec szefa i jeszcze większego upokorzenia przed współpracownikami z działu IT. Czy właśnie stracił swój staż? Przecież dobrze wykonuje swoje obowiązki, nie może zaprzepaścić swojej szansy przez tę wiedźmę. Może zacząć go przepraszać?

Usłyszał znaczące chrząknięcie. Uniósł delikatnie głowę i zobaczył, że ma przed sobą uchylone drzwi biura Stylesa. Ten stoi przy nich i je trzyma, aby ten wszedł pierwszy. Och, przepuścił mnie w drzwiach? Wymamrotał ciche podziękowania i wszedł do środka. Czuł, jak się cały trzęsie, a w szczególności dłonie, które splótł ze sobą. Usiadł na wskazanym miejscu przy biurku, nadal nie podnosząc głowy.

Styles popatrzył na tego skulonego chłopaka i on po prostu był zbyt nieśmiały.

- Jak masz na imię? - wreszcie zabrał głos, wlepiając swoje spojrzenie w szatyna, aby nie przegapić ani jednego momentu, w którym ten ukazałby swoje oczy.

- Tomlinson, proszę pana. - powiedział cicho, a jego głos wydawał się jeszcze bardziej kruchy niż na piętrze pełnym ludzi. Wysoki i cienki, niczym najwyższa struna w harfie. Starszy mężczyzna westchnął.

- Zapytałem o imię, nie o nazwisko. - jego ton był łagodny, ale nadal w trybie jestem twoim szefem. Szatyna to nieco zdziwiło, bo po co mu jego imię? Jest pieprzonym stażystą. - Dodatkowo, swoje nazwisko masz na plakietce. - wspomniał mimochodem.

Zmrużył oczy, kiedy wydało mu się, że policzki Tomlinsona nieco zajął róż. Cóż, był słodki.

- Louis. - powiedział i wreszcie spojrzał na niego spod grzywki. Było to niepewne, ale zrobił to.

Styles uśmiechnął się do niego kącikiem ust i patrzył chwilę w błyszczące oczy, które wydawały się w jakiś sposób niedostatecznie dużo razy ukazywane światu. Jakby niedocenione.

- A więc, Louis. - przetestował jego imię w swoich ustach i było naprawdę miłe do wymawiania. Litery z przyjemnością tworzyły ten dźwięk. Miękko i ciepło. - Dlaczego skłamałeś?

Louis poderwał głowę do góry. Poprawił swoje okulary i przez chwilę nie wiedział, jak ma zareagować.

- Ja nie kła—

- Louis. Wiem, że skłamałeś. Nurtuje mnie tylko powód. - ton miał niski i przyjemny. Cichszy niż przy normalnych rozmowach i cieplejszy, niż przy słowach kierowanych do Sandry.

Louis wzruszył ramionami.

- I tak bym wyszedł na winnego. - wyznał cicho, rezygnując z wszelkich prób wmówienia, że nie kłamał. - Wyszłoby moje słowo przeciwko pana narzeczonej. Jestem tylko stażystą. W starciu z nią, przegrałbym walkowerem.

- Nie, gdybym się za tobą wstawił. - powiedział prosto i popatrzył w oczy szatyna. Kiedy ten mówił, zauważył mieniący się aparat na jego zębach. Czyniło go to naprawdę rozkosznym i chłopięcym. Tylko obserwacje.

- Dlaczego miałby pan to zrobić? Mogłem rzeczywiście podbiec do pana miłości życia i wylać na nią gorącą kawę.

Styles roześmiał się. Zaśmiał się wdzięcznie, nisko i lekko. Co było w tym takiego zabawnego?

- Cóż, gdyby to była miłość mojego życia, poruszyłbym niebo i piekło, aby chronić ją przed wrzątkiem. - uśmiechnął się gorzko i marzycielsko. - Moja miłość życia nie darłaby się na niewinnego stażystę. - dodał i wzruszył ramionami. Nie wiedział, dlaczego właśnie wylewa swój żal przed nowopoznanym człowiekiem, a w dodatku jego pracownikiem.

Szatyn patrzył na niego dziwnie. Próbował przetworzyć te słowa i jakoś poukładać w głowie. To prawda, Louis nigdy nie widział, aby Styles wobec Sandry był specjalnie czuły, ale sądził, że wynika to ze sztywnej etykiety pracy, jaką stosuje brunet.

- Och, nie patrz tak, Louis. Nie wszystkim w życiu jest pisana miłość po grób. - drugie zdanie było ciche, jakby do siebie. Louis usłyszał w nim błagalne wołanie, rozdzierającą duszę spragnioną miłości. Wołanie w studni o ratunek. Szatyn praktycznie poczuł ból emanujący z tych słów.

- Każdy na to zasługuje. - popatrzył nieśmiało w oczy szefa. Właściwie jak to się stało, że rozmawia z panem Stylesem o miłości, kiedy ten pięć minut temu nie znał jego nazwiska? - Po prostu, nie wiem... trzeba poczekać?

- Cóż. Czekanie w moim przypadku nie wyszło.

- Nie sądzi pan, że im większa wartość czegoś, tym łatwiej jest czekać? Bardziej się opłaca. - stop, wracajcie do rozmów zawodowych. Nie dawaj porad sercowych szefowi swemu.

- Mówisz, że gdzieś w świecie jest ktoś idealny dla mnie? Druga połówka, zdolna zaakceptować każdą moją wadę? - przechylił głowę, uważniej przyglądając się stażyście. Czemu nadal o tym rozmawiali? Powinien wrócić do pracy. Louis też.

- Niekoniecznie gdzieś w świecie. Może być nawet bliżej, niż się wydaje. Nawet w tym budynku. - wzruszył ramionami

Nawet w tym pomieszczeniu, Louis?

Dlaczego o tym pomyślał? Brunet prawie się zakrztusił na swoje myśli i zignorował nieproszony dreszcz, który przebiegł mu po plecach.

- Nie pochwalam związków z pracownikami. Tym bardziej, że teoretycznie nadal mam narzeczoną. - odezwał się z zaciśniętym gardłem.

- Nie powie mi pan, że gdyby rzeczywiście pomiędzy tymi wszystkimi ludźmi, którzy tu pracują, byłaby miłość pana życia, to zrezygnowałby pan z niej w imię korpo-zasad. - popatrzył poważnie w jego oczy. Niebieskie tęczówki były inteligentne i bystre, ale przygaszone, jakby zdeptane.

- Nie dałbym takiej osobie uciec. - wzruszył ramionami. - To chyba coś cennego, nie sądzisz?

- Tak przypuszczam.

Cóż, zapadła cisza. Styles patrzył intensywnie na dwudziestolatka, jakby miał dzięki temu dowiedzieć się o nim więcej. Chyba zacznie częściej odwiedzać przypadkiem dział IT. Szatyn nagle poczuł niesamowity stres spowodowany tym brakiem konwersacji. Desperacko próbował powstrzymać się od ucieczki przed tą niezręcznością.

- Sądzę, że powinienem wrócić do pracy. - powiedział cicho i przelotnie spojrzał w zielone oczy. Harry chciał powiedzieć, że nie musi, że mogą jeszcze posiedzieć i porozmawiać o miłości, karmić się tymi wyniosłymi, odległymi i abstrakcyjnymi ideami.

- Tak, ja też. - pokiwał głową. - Dziękuję za miłą rozmowę.

- Vice versa, panie Styles. - szatyn wstał i w szybkim tempie pokonał odległość do drzwi, cały czas będąc uważnie obserwowanym przez swojego szefa. Już dłoń miał na klamce, już ją nacisnął, już drzwi były uchylone.

- A i Louis? - oczywiście, że tę ucieczkę musiał przedłużyć Styles. Szatyn odwrócił się przez ramię. - Następnym razem nie bój się powiedzieć prawdy. Mamy wszędzie kamery. Zaraz odpalę sobie kino akcji sprzed piętnastu minut. - zaśmiał się błyskotliwie i powstrzymał chęć puszczenia mu oczka.

Policzki Louisa pokryły się delikatnym różem, bo oczywiście, że są tu kamery. Pokiwał głową w zrozumieniu i jak najszybciej opuścił biuro największej szychy w biznesowym Londynie, prezesa Styles&Company. Z szybko bijącym sercem wrócił na swoje piętro i miejsce pracy, ignorując pojedyncze spojrzenia współpracowników. Niektóre były natarczywe, jakby mówiące och, jeszcze nie pakujesz swoich rzeczy?

Nie zostało mu nic innego, prócz zajęcia miejsca z opuszczoną głową przy swoim komputerze.

:::

Pieprzona winda.

Tak, to była pierwsza, bardziej złożona myśl Louisa tego dnia.

Co ją spowodowało?

Cóż, bywają czasem trudne poranki, dokładnie takie, jak ten.

Zaczęło się niewinnie i rutynowo. Louis wraz ze swoją teczką przekroczył szklane drzwi i przywitał się z Amberley na recepcji, spędzając przy jej biurku trzy zdania o pogodzie oraz nastroju dnia, po czym skierował swe kroki ku windzie. Zadowolony wcisnął guzik z numerem swojego piętra i stanął na środku, bo czemu nie?

Tutaj jest moment, kiedy to dosyć wulgarny przymiotnik odczasownikowy może zostać dopisany przed rzeczownikiem winda.

Bowiem w momencie, kiedy drzwi owej metalowej puszki zasuwały się, nagle między nimi pojawiła się dłoń. Duża, męska i, o zgrozo, znana dłoń. Louis przesunął się delikatnie na bok, aby zrobić miejsce dla pana Stylesa, który wyglądał na zmachanego, a jego stan można by określić mianem prefuriatycznego lub po postfuriatycznego. Trudno było stwierdzić spomiędzy tych dwóch terminów, ale mimo wszystko szatyn wolał się nie narażać. Przywitał się skinieniem głowy, nie będąc pewnym, czy szef go pamięta z rozmowy sprzed kilku dni.

Tutaj jednak nie kończy się miły poranek z windą. Sytuacja była podobna - drzwi się zamykały, kiedy między nie została wciśnięta dłoń. Kobieca, zadbana, z neonowymi szponami. Również znana Louisowi.

I tak szatyn skończył stojąc obok Sandry, która wcisnęła się pomiędzy jego, a pana Stylesa. Pierwszy raz w życiu przeklął wysokość i prestiż budynku, modląc się o jak najszybsze wyswobodzenie od tej dwójki, która przyprawiała go o drżące dłonie. Dodatkowo nie tylko Styles był w tym dziwnym, frenetycznym stanie. Sandra również.

O tak, jeszcze ta niezręczna cisza. Kiedy między (najwyraźniej) pokłóconym narzeczeństwem w windzie, znajduje się stażysta-żółtodziób. Ach tak, to ten stażysta, który wylał kawę na ową narzeczoną.

- Więc Louis. Jak ci idzie praca? - do uszu przestraszonego szatyna dotarł głos szefa. Wychylił się zza kobiety i spojrzał na niego. Tej zadrgała powieka na lekki ton bruneta i ignorowanie jej. - Bo to ty, prawda? Rozmawialiśmy kilka dni temu.

Styles dodał drugą część i swoje zawahanie tylko dlatego, żeby nie wyjść na nadgorliwego w zapamiętaniu Louisa. Taka tam etykieta pracy. Louis na sekundę nawiązał z nim kontakt wzrokowy, ale zaraz potem ponownie opuścił głowę, kiedy czuł, że tak mało go dzieli od neonowych paznokci w jego ramieniu. Albo oczach.

- Tak, to ja. Praca dobrze, panie Styles. - odpowiedział po dokładnym umieszczeniu słów w swojej głowie, będąc pewnym, że się nie zająknie.

- Mam nadzieję, że rzeczywiście tak jest. Jeśli miałbyś jakieś zastrzeżenia, skargi, prośby, zażalenia, to śmiało. Możesz to zgłosić dyrektorowi działu, ale równie dobrze możesz zgłosić to bezpośrednio do mnie. - wzruszył ramionami Styles, chociaż tak naprawdę liczył na wizytę stażysty. Wiedział jednak, że ten jest na to zbyt nieśmiały i wystraszony, nawet jeśli dostanie zielone światło. Fukający kot z wścieklizną w postaci Sandry również nie zachęcał.

Tomlinson był zdziwiony. Miło mu było, że szef pamięta jego imię oraz ich niecodzienną rozmowę, doceniał również tę propozycję otwartych drzwi gabinetu, jednak nie sądził, aby był to przywilej, który Styles ma w nawyku rozdawać na prawo i lewo. Czuł się zaszczycony. Pokiwał nieznacznie głową wiedząc, że zielone tęczówki patrzą na niego. Nie odważył się tego odwzajemnić, gdyż cały czas groziło mu zarażenie się wścieklizną przez zadrapanie czy ugryzienie. Kto wie, do czego jest zdolna Sandra.

Kiedy drzwi windy rozsunęły się, Louis niemal wybiegł z małej przestrzeni.

- Miłego dnia, Louis. - brunet z fascynacją obserwował zakłopotanie oraz nerwowość stażysty. Było w tym coś interesującego i godnego uwagi.

- Dziękuję, panu również. - rzucił przez ramię i jak najszybciej wyswobodził się spod intensywnego wzroku szefa oraz piorunów ciskanych przez Sandrę.

Poczuł nieomal fizyczną ulgę, kiedy tylko zaczął wpisywać dane w arkusze, które były potem przekazywane prawdziwym pracownikom tworzącym programy. Nie, że Louis tego nie potrafił. Po prostu był tylko stażystą.

- A więc, co się stało? - szatyn był tak desperacko zajęty odwróceniem swoich myśli od stresującego poranka, że nie zauważył przysuwającego się do niego obrotowego fotela, na którym siedział Zayn. Gwałtownie przekręcił głowę w jego stronę, co skończyło się prawie strzeleniem w kręgach szyjnych.

- Nie strasz mnie tak. - wymamrotał Louis, kiedy palpitacje serca ustały, a przynajmniej występowały w tempie, które nie sprowadzało na niego ryzyka zawału.

- Nie straszę cię. To ty jesteś jakiś nerwowy. - Malik uważnie przyjrzał się przyjacielowi, który miał zaróżowione policzki i zaciśniętą szczękę. - Co się stało?

Louis przymknął oczy i westchnął.

- Nic. Co miałoby się stać? - jego palce znalazły drogę powrotną na klawiaturę i ponownie wpisywały rzędy wartości, produktów i liczb.

- Nie wiem, ty mi powiedz. Wyglądasz, jakbyś przebiegł maraton. Coś jak bieg życia, bo wydajesz się zestresowany. - czarnowłosy mówił powoli i uważnie, obserwując każdą zmianę w mimice twarzy niebieskookiego. Nawet, jeśli jedyne co widział, to jego profil. Tomlinson się poddał.

- Trudne towarzystwo w windzie, to tyle. - westchnął, racząc go pojedynczym spojrzeniem w oczy zza swoich okularów. Zayn ożywił się.

- Tak? Kogo tam spotkałeś? Chyba samą królową. - zaśmiał się lekko, ale mina Louisa nie wskazywała oznak dobrego humoru.

- Gorzej. Stylesa i jego wiedźmę. - powiedział ciszej, jakby ktoś miał podsłuchiwać. Malik uniósł jedną brew, zaciekawiony do granic możliwości. - Oboje w nastroju wojennym, samica uzbrojona w żelazne pazury.

Zayn roześmiał się prawdopodobnie za głośno i położył dłoń na jego ramieniu.

- Cieszę się, że żyjesz.

- Dzięki, ja też.

- A rozmawiali o czymś? To mogło być ciekawe. - zapytał Zayn po chwili ciszy wypełnionej odgłosami ze stanowisk obok.

- Oni nie. Pan Styles tylko zagadał do mnie. Coś jak Louis, jak praca? Więc odpowiedziałem jedyną poprawną odpowiedzią, czyli dobrze, panie Styles. Zaproponował, że gdyby coś mi nie pasowało, to mogę to zgłaszać bezpośrednio do niego. To było dziwne. - przez całą wypowiedź patrzył w ekran, a na koniec wzruszył ramionami.

Dopiero kiedy nie usłyszał żadnej odpowiedzi od przyjaciela, spojrzał na niego. Czarnowłosy lustrował go uważnie, z iskrą ciekawości oraz uznania w oku.

- No co? - zapytał w końcu szatyn, bojąc się ciszy.

- Nic. Lubi cię. - wzruszył ramionami, ale z pełną uwagą patrzył mu w oczy. - Mam na myśli lubi-lubi.

Tomlinson się zaśmiał. Odchylił głowę do tyłu i przez chwilę łapał oddech. Kiedy ponownie spojrzał na Zayna i zobaczył jego powagę na twarzy, zaprzestał tego wybuchu dobrego humoru.

- Czekaj, ty mówisz poważnie? - szatyn był zaalarmowany.

- Śmiertelnie. - odparł lakonicznie, ale wyraźnie. - Patrz, zapamiętał twoje imię po jednej rozmowie. I to po takiej, w której teoretycznie mógłbyś dostać opierdziel, ale zamiast tego odbyliście przemiłą rozmowę o pieprzonej miłości.

- Może ma dobrą pamięć.

- Ma ponad dwa tysiące ludzi pod sobą.

- Może ma dobrą pamięć. To pewnie ze względu na tę dziwną rozmowę o miłości, dlatego zapamiętał. Poza tym, wcale nie był taki pewien mojego imienia. Dopytał się, czy ja to ja.

- Pewnie ściemniał. Nie chciał być zbyt oczywisty w tym.

- Jasne, jasne. Zaraz mi kaktus wyrośnie na dłoni. - Louis przewrócił oczami, po czym wznowił swoją pracę.

- Louis, spójrz na to realistycznie. Praktycznie powiedział ci w windzie, żebyś przyszedł do niego. Zaprosił cię. Chce więcej rozmów z tobą. Chce cię poznać.

Szatyn przygryzł wargę i popatrzył na przyjaciela zranionym wzrokiem.

- Zayn, proszę. Skończmy tę rozmowę. Narobisz mi nadziei, która zostanie zdeptana jak zawsze. Nie wracajmy do tego nigdy. Jestem tylko marnym stażystą w prestiżowej firmie. Miłej pracy, Zayn.

Czarnowłosy z niedowierzaniem patrzył w milczeniu na przyjaciela. Nie zasłużył na takie sponiewieranie i tak niską samoocenę.

- Po prostu pamiętaj, że należy ci się szczęście.

Z tymi słowami odjechał do swojego stanowiska. Och, to będzie długi dzień.

:::

Robiło się coraz dziwniej. Tak jak Louis nigdy nie spotykał swojego szefa przez pierwsze miesiące pracy, tak od kilku tygodni niemal nieustannie widzi jego oblicze. Jest narażony na właściwie codzienny, zawsze olśniewający uśmiech wraz z pogodnym dzień dobry, nieważne czy jest rano, południe, czy koniec jego pracy.

Wyjątkowo kusząca była myśl, że Styles robi to specjalnie i częściej niż musi nawiedza dział IT. Nieważne jednak jak była kojąca i miła owa myśl, nie mógł jej ulec. Po prostu nie.

Dzień był wyjątkowo męczący. Październik zwykł witać mieszkańców Londynu przyjemnym, rześkim słońcem o poranku oraz zaskakiwać rzewnym deszczem po godzinie czwartej, kiedy to barwy szarości mieszały się z ciemnościami wieczoru. Owego dnia nie było inaczej i Louis zauważył brak swojego parasola dopiero, kiedy zimne krople zaczęły moczyć jego włosy, które już po kilku chwilach spędzonych na dworze zaczęły przyklejać się do czoła. Mocniej opatulił się swoim płaszczem i z westchnięciem nakrył głowę swoją aktówką, która przeżyła podobne historie w przeszłości. Wiatr nieprzyjemnie dął i powodował przerażający świst podczas tułaczki między ulicami oraz zapomnianymi zaułkami miasta. Połączenie wilgoci i zimna wywoływało zdrętwienie twarzy Louisa oraz szybki krok w stronę przystanka autobusowego.

Kątem oka zauważył zwalniające, czarne auto, które jechało teraz w tempie jego chodu. Przerażony do granic możliwości, zaczął jeszcze szybciej przebierać kończynami, a cichy szept dawno zapomnianej modlitwy wydostał się z jego zaciśniętego gardła.

- Hej, Louis! Zaczekaj! - gdzieś zza bariery szumu deszczu przedostał się głos. Głos należał do właściciela przerażającego auta, a auto należało do szefa firmy Styles&Company. Więcej myśleć Louis nie musiał, po prostu zatrzymał się w miejscu, nie ważąc się wykonać choćby najmniejszego ruchu. Przybliżył się następnie do krawędzi ulicy, aby lepiej słyszeć swojego szefa, cokolwiek ten od niego chciał.

- Dzień dobry, panie Styles. - jakże Louis mógłby zapomnieć o swojej kulturze.

- No nie wiem, czy taki dobry, skoro jesteś cały przemoknięty.

- Pan wybaczy mi moją bezczelność, ale gdybym mógł dalej iść, to na pewno byłbym mniej mokry po wejściu do mieszkania. - Tomlinson jeszcze bardziej schował się w płaszczu.

- Wsiadaj. Podwiozę cię.

- Nie trzeba. Jestem cały mo—

- Właśnie. Jesteś cały mokry. Nie mogę pozwolić na to, żebyś zachorował. Wsiadaj, bez dyskusji. - jego ton był miły, ale stanowczy i szatyn nie chciał się spierać.

Wsiadł na miejsce pasażera i nie wiedział, czy bardziej jest wdzięczny za ciepłe wnętrze samochodu, czy bardziej czuje się niekomfortowo przez mokrą tapicerkę, którą spowodował jego płaszcz.

- Nie przejmuj się tym. Cały czas wsiadam za kierownicę w przemoczonych ubraniach. - rzucił Styles, kiedy zauważył dyskomfort wyjątkowego pasażera.

- Dziękuję. Chyba ratuje mnie pan od grypy.

- Nie ma za co. To sama przyjemność. - Styles na moment odwrócił głowę w stronę Louisa, jednakże zarejestrował każdy szczegół. Zaczerwieniony nos oraz policzki, zeszklone oczy i mokre włosy, które tkwiły w pocałunku z czołem szatyna. Styles pozwolił sobie na myśl, że wygląda uroczo i gorąco w tym samym czasie. Hej, Louis. Jesteś słodki i gorący.

- Lubi się pan czuć superbohaterem? - szatyn czuł się zobowiązany do podtrzymania rozmowy. Ten jeden raz jest w stanie to zrobić. Dasz radę.

- Jeżeli wlicza się w to ratunek przed kwaśnym deszczem i przeziębieniem pewnego stażysty, to jak najbardziej. - uśmiechnął się delikatnie brunet i skręcił kierownicą w lewo. Czy to jest flirt? O nie, Louis, nie jesteś w stanie podtrzymać tej rozmowy. To za dużo. - Tak właściwie, to gdzie mieszkasz? Bo nie mam pojęcia, w którą stronę jechać.

Tomlinson chciał strzelić sobie facepalma. Oczywiście, że mu nie podał adresu. Jego policzki od razu oblał róż.

- Tak, tak, przepraszam. Baker Street 221B. Przepraszam, nawet o tym nie pomyślałem.

- Hej, Louis. Skończ przepraszać, nic się nie stało. - jakiś nowy odcień delikatności przebrzmiewał przez te słowa i trafiał prosto w jego zakrzywiony obraz samego siebie, otulając ciepłym kocem niepewność Louisa. Szatyn chciał ponownie przeprosić za ciągłe przepraszanie, ale powstrzymał się przez zagryzienie dolnej wargi. - Jak ci minął dzień?

- Całkiem dobrze, chociaż męcząco. - pokiwał delikatnie głową i zaczął bawić się palcami u dłoni, bowiem nie był w stanie uspokoić swojego szybkiego oddechu ani tętna. Styles popatrzył na niego, gdyż zatrzymali się na czerwonym świetle. Właściwie był to sporej długości korek, który zawsze, ale to zawsze znajdował się na tym odcinku drogi.

- Dostajesz za dużo pracy? Mogę zmniejszyć ten nakład, nie możesz wszystkiego robić. - brunet wydawał się wyjątkowo zatroskany i Louis nie mógł się nie oblać rumieńcem.

- Nie, gdybym miał mniej pracy, zwariowałbym. Dziękuję za troskę. - odparł cicho.

- Jesteś pewien? Bo to—

- Tak, jestem pewien. Lubię myśleć, że się na coś przydaję. - Louis spojrzał za okno i pod nosem dodał ciche przynajmniej w pracy.

- Co mówiłeś?

- Nic, p-pogoda się pogarsza. - szatyn prawie przeklął na samego siebie i zdradę własnego ciała, która objawiła się w zająknięciu.

Styles momentalnie wlepił swoje spojrzenie w stażystę na fotelu pasażera. Mógł sobie na to pozwolić, bowiem nie ruszyli się od dłuższej chwili, a nawet się na to nie zanosiło. Niebo zakryło się szatą ciemności, więc jedynymi światłami, które powodowały, że widzieli swoje twarze, była ciepła żółć reflektora auta za nimi oraz czerwone refleksy hamulców z pojazdu przed.

- Louis, to nie dotyczyło pogody. Wiem to i ja, i ty. - głos bruneta zniżył się i spowolnił tempo. - Więc czego dotyczyło?

- Nieważne. Nic ważnego i tyle. - Tomlinson wiedział, że jego szef jest nieustępliwy, a naprawdę chciał uciąć temat. - Nawet nie było na temat.

- Ale z jakiegoś powodu to powiedziałeś.

- Mam nawyk myślenia na głos.

- Więc, co to była za myśl?

- Nieistotna. - szatyn uciął i coraz bardziej panikował.

- Louis, jeżeli jest coś, o czym chcesz poro—

- Rzecz w tym, że właśnie nie chcę o tym rozmawiać, panie Styles. - o tak, nie ma to jak strategia utwórz dystans przez zwrot, jakiego używasz w pracy.

Brunet popatrzył ostatni raz w jego oczy, a jego twarz była w jakimś stopniu zawiedziona, ale zdeterminowana, aby nie zrażać się kolcami, które wystawił Louis. Musiał mieć ku temu powody i Styles chciał płakać przez to, że ktoś spowodował, że ta piękna istota jest tak niepewna siebie.

Odwrócił głowę i ruszył kilka metrów do przodu, bowiem wreszcie jakikolwiek ruch zaistniał na drodze.

- Po prostu wiedz, że cenię cię nie tylko jako pracownika, ale i jako człowieka. Zaimponowałeś mi podczas naszej pierwszej rozmowy. - odezwał się Styles po dłuższej chwili ciszy. Miał potrzebę uświadomienia Louisowi, że jest wystarczający, że jest o wiele więcej niż wystarczający.

Tomlinson popatrzył na profil swojego szefa i przyglądał mu się przez chwilę. W niewytłumaczalnie satysfakcjonujący sposób nikłe światła ulicy oświetlały kontury twarzy Stylesa, malując przepiękny obraz przed jego oczyma. Wszystkie te słowa były jak balsam, którego używasz ze świadomością, że chemikalia w nim zawarte mogą doprowadzić cię do śmierci, lecząc jednak uprzednio z poprzedniego schorzenia. Czuł, wiedział, że Styles mówi szczerze, ale nie potrafił przyjąć do świadomości, że jest dobry.

- Uch. Dziękuję? - tak, szatyn nie wiedział, co odpowiedzieć.

- Masz pojęcie z iloma osobami rozmawiałem w życiu o miłości? - brunet drążył temat, a korek wcale nie zamierzał toczyć się do przodu. - Z dwoma. Z moją mamą i tobą.

- Nie jestem w tym najlepszy. To tylko teoria i moje przekonania.

- No i? Potrafisz rozmawiać o wielkich rzeczach. To wybrakowana umiejętność naszych czasów.

- Tylko jeszcze od pustego gadania nikt nigdy nic nie zmienił. Czym jest słowo niepoparte czynami? Tylko zlepkiem liter, trzema kreskami atramentu, której przypisaliśmy brzmienie i znaczenie. - szatyn zauważył cień uśmiechu na twarzy szefa. - O co chodzi?

- Właśnie o tym mówię. Potrafisz pogłębiać rozmowę, odwodzić ją od płycizny. To zabrzmiało jak sentencja noblisty.

- Myślę, że przecenia pan moje umiejętności. - Louis mówił cicho, a jego twarz była praktycznie cała czerwona.

- Stwierdzam fakty.

- Koloryzuje je pan.

- Masz za niską samoocenę.

- Jest po prostu realna.

- Z całym szacunkiem, ale jesteś ślepy, Louis.

- Nieprawda, mam okulary.

Styles westchnął i ponownie przemieścił pojazd o kilka metrów do przodu.

- Dlaczego nikt ci nigdy nie powiedział, jak bardzo jesteś wartościowy? Jak bardzo zasługujesz na wszystko, co najlepsze?

Louis zamilkł. Nie wiedział co odpowiedzieć, nie wiedział jak dotarli do tego miejsca rozmowy, gdzie jego szef mówi mu o tym, że zasługuje na szczęście.

- Widocznie tak nie jest. - te cztery słowa przecięły ciszę jak wprawione sztylety.

- Smuci mnie to, że tak uważasz.

- Dlaczego panu tak na tym zależy? - Louis nie mógł się powstrzymać od zadania tego pytania. - Czy ze wszystkimi pracownikami wchodzi pan na ten stopień spoufalania?

Brunet zacisnął dłonie na kierownicy. Cierpliwości, Harry. Jest zraniony i sponiewierany. Pokaż mu, że ludzie nie są źli. Że relacje nie są złe.

- Nie, tylko z tobą o tym rozmawiam. Chcę, żebyś został należycie doceniony. Żebyś mógł nazwać się szczęśliwym. - Styles zgrabnie ominął pytanie dlaczego, bowiem na to przyjdzie jeszcze czas.

- A pan? Jest pan szczęśliwy?

- Nie. - ta szybka i pewna odpowiedź zbiła Tomlinsona z pantałyku.

- Czego w takim razie panu brakuje? - słowa wypowiadał ostrożnie, jakby bał się responsy.

- Drugiej połówki.

- Przecież—

- Rozmawialiśmy o tym ostatnio. Chodzi mi o prawdziwą drugą połówkę. O miłość, przynależność, oddanie, szacunek, przyjaźń i pożądanie w jednym.

Zobacz, Louis, jak bardzo jesteśmy podobni. Czy nie szukamy tego samego?

- Wierzę, że los postawi przed panem odpowiednią osobę.

Co jeśli już postawił, Louis? Hm? Co byś z tym zrobił?

Harry nie wiedział, dlaczego myślał w ten sposób. Nie potrafił odgonić tych przyjemnych myśli, które panoszyły się w najgłębszych zakamarkach jego umysłu.

Zapatrzył się. Patrzył na stażystę, który tym razem również odwzajemnił jego kontakt wzrokowy. Z jakiegoś powodu myśl, że teoretycznie mogliby być kimś dla siebie nawzajem, przyprawiała go o szybkie tętno i zaparty dech. Stresował się i ekscytował każdą sekundą spędzoną w jego obecności, a najmniejsze spojrzenie uważał za zaszczyt.

Wiedzieli, że to był moment, w którym pomyśleli o tym samym. Co by było, gdybyśmy byli sobie bliscy? Co jeśli możemy dać sobie nawzajem szczęście? Oboje znali tę myśl drugiego i, nawet jeżeli było w tym coś niezręcznego, ogień ciekawości oraz pragnienia zdążył się zatlić. Nie wiedzieli, czy da się go ugasić.

Znaleźli się w tamtym momencie dzięki kaprysowi londyńskiej pogody i zapominalstwie Louisa. Dzięki tej rozmowie o miłości. Dzięki zakłamanej Sandrze. Paradoks, czyż nie? Patrzyli na siebie, jako szef i stażysta, ale wiedzieli, że nie są w stanie powiedzieć nie.

Tylko jeszcze nie są gotowi, aby powiedzieć tak.

:::

Dotarli do miejsca zamieszkania Louisa. Na dworze było zupełnie ciemno, jedynie uliczne lampy rzucały poświatę na ich twarze. Nie wymienili już ze sobą podczas drogi żadnego słowa, ale ta cisza była przyjemnością. Przyjemnością oczekiwania, ekscytacji i tego dziwnego zacisku w podbrzuszu.

- Dziękuję za podwózkę, panie Styles. I miłą rozmowę. - pierwszy odezwał się Louis, nie unosząc wzroku znad swoich dłoni. Brunet popatrzył na stażystę i nie chciał odwracać spojrzenia. Był absolutnie oszałamiający.

Uniósł jedną dłoń, aby dotknąć go, choćby opuszkiem, na krótką chwilę. W ostatnim momencie zrezygnował z tego zamiaru i opuścił swoją rękę. Nie teraz. Praktycznie poczuł fizyczny ból, kiedy tylko zaniechał owego pomysłu, a skóra dłoni piekła go, aby tylko poczuć ciepło Louisa.

- Nie ma za co, Louis. Też ci dziękuję, to była przyjemność. - odpowiedział w końcu i tylko czekał, aż dane mu będzie obejrzeć jeszcze raz tego dnia piękne oczy. Tomlinson wreszcie spojrzał na niego i posłał delikatny, anielski uśmiech.

Tomlinson otworzył drzwi, jakby z powściągliwością, aby tylko odwlec moment zakończenia przebywania w jego obecności. Chciał coś jeszcze powiedzieć. Och, ile on chciał jeszcze powiedzieć. Nie odważył się.

- Louis. - zatrzymał go głos Stylesa, kiedy był poza pojazdem, a drzwi prawie się za nim zatrzasnęły. W momencie jego ciało przeszył dreszcz, jakby tylko czekał, aż brunet go zatrzyma, powie jeszcze jedną rzecz, jeszcze raz popatrzy mu w oczy.

- Tak? - jego głos był cichy, ale jakiś błysk nienachalnie dawał o sobie znać. Zupełne przeciwieństwo przygaszonego tonu, do którego szatyn zdążył się przyzwyczaić. Styles posłał mu uśmiech, który był zbyt prywatny, subtelny i intymny. Louis żyje dla tego uśmiechu.

- Chcę, abyś po pracy mówił mi po imieniu. Czy to jest okej? - słowa były wolne i przemyślane. Wkraczali na wyższy stopień, a każdy kolejny zdawał się łatwiejszy do pokonania.

- Tak, pewnie. - szatyn starał się zachować spokój i nie dawać po sobie znać, że to wszystko przyprawia go o stan przedzawałowy.

- Nazywam się Harry, jakby co. - okej, brunet też się stresował. To było jak poznawanie kolejnego skrawka nagiej skóry pod palcami, kiedy jest się z najlepszym kochankiem. Louis pozwolił sobie na uprzejme parsknięcie śmiechem.

- Tak, wiem.

- Myślałem po prostu, że je wypowiesz. - powiedział cicho i z nieznaną dotąd Louisowi niepewnością.

- Mogę to zrobić. - wzruszył ramionami.

- Och, okej. Pewnie.

- Nie będzie dziwnie?

- Nie wiem. - odpowiedział szczerze. Nie zwracali uwagi na to, jaki stopień absurdu osiągnęła ta rozmowa. Po prostu przedłużali czas, spowalniali tykanie zegara.

- Okej. W takim razie, jeszcze raz dziękuję, Harry. - powiedział nikle i popatrzył w jego oczy, które miały w sobie jasność, jakiś nowy odcień zieleni.

- I co, było dziwnie? - rozmowa był bliska szeptu, który zdecydowanie nie sprzyjał powściągliwości. Louis przełknął ślinę.

- Trochę. Chyba muszę się przywyczaić.

- Mam nadzieję, że będzie ku temu więcej sposobności.

Louis czuł, jak kolana mogą mu odmówić posłuszeństwa w każdym momencie.

- Tak, ja też. - zapadła cisza. Nie chcieli kończyć tej rozmowy, chcieli dalej siedzieć w tej bańce. - Chyba powinieniem... - wskazał niedbale na budynek z sobą.

- Tak, um. Ja też. - Styles desperacko chciał ciągnąć ten absurd w nieskończoność.

- Do jutra, Harry.

Brunet uśmiechnął się.

- Do jutra, Louis.

:::

- Czemu Styles jest tutaj praktycznie codziennie? - Zayn przysunął się do stanowiska Louisa i zagryzł końcówkę długopisa, patrząc jednocześnie na ich szefa, który stał przy ksero. Stał przy pieprzonym ksero.

Louis zignorował minimalny zawał, który ostatnio cały czas towarzyszy jego życiu, a szczególnie jeżeli chodzi o niespodziewanie wyskakującego Zayna na każdym kroku. Popatrzył na moment na Malika, a potem powędrował spojrzeniem na ich szefa, na którym zawiesił wzrok dłużej niż planował. Wiedział, że zaczyna zbyt mocno reagować na obecność Harry'ego, wiedział, że to nic dobrego.

- Skąd ja mam wiedzieć? Idź się go zapytaj. - wzruszył ramionami, ponownie wracając do pracy, aby tylko zająć czymś swoje myśli, byle nie swoim szefem. Poczuł wzrok przyjaciela na swoim profilu.

- Sądzę, że jest tu dla ciebie. - oznajmił prosto Zayn. - Ostatnio zdajecie się... kumplować. - zatoczył okrąg w powietrzu swoim długopisem i wskazał pomiędzy tą dwójką.

- Nie kumplujemy się. Nie słyszałeś nigdy pierwszego przykazania?

- Wiesz, że nigdy nie byłem katolikiem.

- Nie kumpluj się z szefem swoim. - Louis nawet nie wiedział, dlaczego takowa zasada miałaby istnieć.

- To co jest między wami? - podniósł swoją kruczoczarną brew i ponownie przygryzł końcówkę długopisa.

- Nic. Co miałoby być? - wzruszył ramionami zbyt luźno i bezceremonialnie na to, aby te słowa były prawdziwe.

- Przespaliście się?! - w tym momencie Mailk dostaje Nobla za najgorszego przyjaciela oraz w dziedzinie głupoty, bowiem kilka osób, w tym stojący przy kserze Styles, odwrócili się w stronę zbyt głośnego głosu Zayna. Zajebiście.

Teraz Louis musiał to dobrze rozegrać. Jeżeli spojrzałby w stronę Harry'ego, dałby mu jasny znak, że to o nim rozmawiają. Jeżeli za to z gracją obróci słowa przyjaciela w jakiś nieudany żart, to zostanie uratowany od zażenowania wiecznego. Z gracją.

- Czy ty się słyszysz? Ja i ktokolwiek? Mówiłem o Alexie i Kelly, idioto. W ogóle mnie nie słuchasz. - nie najgorzej, Louis. Wiedział, doskonale wiedział, że Styles przysłuchuje się ich rozmowie. Czuł się jak pod ostrzałem.

Wreszcie Harry odszedł od ksera i powędrował w stronę swojego gabinetu. Nie mógł przecież stać tam wieczność (Biblii bynajmniej nie kserował).

- Czy ty do reszty straciłeś rozum?! - Louis wydarł się szeptem na swojego przyjaciela, który miał minę zbitego psa.

Och tak, kolejny długi dzień.

:::

- Louis, potrzebuję cię. - w innej sytuacji szatyn pewnie nie wierzyłby własnym uszom lub aż po nie się rumienił, jednakże nieludzko wczesna pora i wybudzenie dźwiękiem dzwonka telefonu wprawiły go w stan raczej podobny do upojenia alkoholowego niż uczyniły jego rozum jasnym.

- Co? - wychrypiał do telefonu i przetarł twarz wolną dłonią.

Oczy miał zmrużone i zaspane, a kołdrę nadal nasuniętą po sam nos. Kiedy nie usłyszał odpowiedzi po drugiej stronie, odunął urządzenie od ucha i spojrzał na wyświetlacz. Widok, jaki tam zastał, otrzeźwił go, co objawiło się w natychmiastowym podniesieniu do pozycji siedzącej i nałożeniu swoich okluarów. Wzrok mu nie płatał figli.

- Panie Styles. Harry. Szefie? - w wyniku nagłego napływu energii również do jego głosu, ten załamał się i wyszedł żenujący pisk. Louis przeklął w myślach.

Harry uprzejmie się zaśmiał, był totalnie rozczulony poranną wersją szatyna. Bardzo chciał go teraz zobaczyć.

- Tak, to ja, Louis. - odpowiedział w końcu. - Wybacz tę pobudkę w czwartkowy poranek, ale tak jak już wspomniałem, potrzebuję cię. - Tomlinson zignorował przyspieszone bicie swojego serca, próbując przetworzyć każde słowo Stylesa.

- Zamieniam się w słuch.

- Więc w bardzo dużym skrócie, za trzy godziny odlatuje samolot do Berlina, na pokładzie którego powinniśmy być.

- Zaraz, co? Jak to powinniśmy? O co chodzi, Harry?

Brunet uśmiechnął się, nawet jeśli było to niewidoczne dla Louisa.

- Mogę wytłumaczyć ci wszystko dokładniej w samolocie. Chodzi o kontrakt, do którego potrzebuję kogoś zaufanego i znającego się na oprogramowaniu, które ostatnio dział IT produkował. Miał lecieć ze mną pan Payne, ale dokładnie kwadrans temu powiadomił mnie, że ma wysoką gorączkę. Czy chciałbyś go zastąpić? - Harry zagryzł wargę i niemal pocił się w oczekiwaniu na odpowiedź Louisa.

- Dlaczego miałbym to być ja? - Tomlinson czuł nadchodzący ból głowy. - Jestem tylko stażystą.

- To nie jest ważne. Ważne jest, że dokładnie znasz każdą jedną wielkość wprowadzoną do programu, ważne jest, że ci ufam. Nie wiem jak to wytłumaczyć, po prostu tobie nie da się nie ufać.

Louis zignorował dreszcz przechodzący przez jego ciało dreszcz i oddech, który uwiązł mu w gardle.

- Jeżeli jesteś pewny swojego wyboru, to zgaduję, że idę się pakować. - westchnął, bo co innego miał zrobić? Perspektywa czasu sam na sam z Harry'm była bardzo kusząca, ale i niebezpieczna. Styles odetchnął. Powiedział „tak".

- Pewny, jak niczego innego. - odpowiedział uradowany. - Przyślę po ciebie auto za godzinę. - po tych słowach rozłączył się, zanim Tomlinson zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Nie zostało mu nic innego, jak ponownie wybrać numer szefa.

- Nie powiedziałeś mi, na ile tam lecimy. - oznajmił i usłyszał domniemanego facepalma w postaci głuchego plasku.

- Przepraszam, Louis. Cztery dni, w niedzielę wieczorem będzimy z powrotem.

- Okej, to tyle, dzięki. Do zobaczenia.

- Do zobaczenia.

:::

- Czyli mam być twoją asystentką. - bardziej stwierdził niż zapytał Louis, kiedy to siedzieli już na sąsiednich fotelach samolotu do Berlina. Tyle co wznieśli się na wysokość przelotową, a Styles nakreślił mu całą sytuację.

- Tak... nie. - odpowiedział mechanicznie, a dopiero potem się zastanowił nad słowami, które z siebie wyrzuca.

- To tak czy nie?

- Nie, zdecydowanie nie. - zaznaczył i poprawił swoją marynarkę. - Coś bardziej jak specjalista-konsultant.

- Ale ja nie jestem specjalistą.

- Tutaj akurat bym się kłócił. Jesteś podczas studiów, twoja wiedza jest świeża, zarówno jeżeli chodzi o postęp technologiczny, jak i o to, że jest tyle co zakorzeniona w twoim umyśle. Wielu pracowników z IT, choć bardzo dobrze wykonują swoją pracę, to nie zawsze potrafiliby wejść wgłąb problemu. - oznajmił rzeczowo. Szatyn patrzył na niego z ukosa i uniósł jedną brew.

- Ale pan zmyśla, panie Styles. - w końcu zawyrokował i wygodnie oparł się o swoje siedzenie.

- Sama prawda, Louis. - złapał z nim kontakt wzrokowy.

Było dziwnie. Zachowywali się bardziej jak dobrzy kumple niż szef oraz pracownik, a do tego w powietrzu była ta atmosfera ekscytacji i oczekiwania. W ten właśnie sposób Louis doszedł do wniosku, że jego plan o przespaniu lotu najprawdopodobniej runął.

Mimo wszystko, musiał spróbować. Wczesna i nadzwyczaj emocjonalna pobudka na pewno nie wpływa dobrze na wydajność pracy. Oparł obie ręce na podłokietnikach, poprawił się na siedzeniu i zamknął oczy.

Próbował uspokoić oddech i oddać się w objęcia Morfeusza, ale to było po prostu za trudne, kiedy jedyna myśl, która zajmowała jego myśli dotyczyła siedzącego obok towarzysza podróży. Było coś przyciągającego w świadomości, że od Stylesa dzieli go jedynie podłokietnik.

Harry popatrzył na stażystę. Próbował zasnąć, ale widział, że przychodzi mu to z trudem. Z jednej strony nie chciał, żeby ten zasypiał, bo wtedy nie może z nim porozmawiać, nie może popatrzeć w jego oczy, natomiast z drugiej strony chciał się dowiedzieć, czy w trakcie snu głowa Louisa znajdzie się na jego ramieniu. Poza tym, miałby okazję pod koniec lotu zobaczyć szatyna tuż po przebudzeniu.

Kiedy tak rozmyślał o tym, czy pomóc Louisowi zasnąć, czy może kontynuować rozmowę (doszedł jednak do wniosku, że należy mu się sen), odruchowo położył rękę na podłokietniku. Cóż, był to podłokietnik już zajmowany przez Tomlinsona, więc ich dłonie spotkały się na ułamek sekundy. Harry jak zaczarowany patrzył na gęsią skórkę na przedramieniu Louisa, a także lekkie zadrganie powieki. Brunet wiedział, że ten jeszcze nie śpi i jest bardziej niż świadomy tego, że właśnie dotknęli się pierwszy raz.

Patrząc na tę nagłą reakcję ciała Tomlinsona, tylko jedna myśl przychodziła mu do głowy. Kurwa, wspaniały.

Styles był pewien, że sam ma powiększone źrenice, bowiem skoro tak na siebie oddziałowują przy pojedynczym dotyku, to co jeśli...?

Brunet z całych sił próbował wrócić myślami na przyzwoite tory, ale cóż, nie było to łatwe.

- Kurwa, nie dam rady. - usłyszał cichy szept obok i zdziwiony spojrzał na Louisa, który otworzył swoje oczy. - Uch... przepraszam za słownictwo. - dodał, kiedy zobaczył, że Styles słyszał jego słowa.

- Nie przepraszaj, możesz mówić jak chcesz. - zapewnił i przypatrzył się jemu.

- Niby tak, ale sam bardzo nie lubię przeklinania, robię to tylko w sytuacjach podbramkowych. - wzruszył ramionami i przeczesał dłonią swoje włosy. W efekcie tylko bardziej je roztrzepał.

- A więc, co jest twoją aktualną sytuacją podbramkową? - zadał pytanie Harry i poprawił się na siedzeniu tak, aby być bardziej zwróconym w stronę rozmówcy.

Ty. Przebiegło przez myśl Louisa i prawie parsknął na to, jak prawdziwe to było.

- Chce mi się spać, a nie mogę zasnąć. - odparł półprawdą i popatrzył w uważne, zielone oczy.

- Może potrzebujesz czegoś?

- Nie, dziękuję, Harry. Po prostu spanie w samolotach nigdy nie było moją rzeczą.

- Okej, ale gdybyś czegoś—

Przerwał mu uprzejmy śmiech.

- Tak, Harry. Zaalarmuję wtedy swoje niezadowolenie.

- Co jest w tym zabawnego? - uniósł jedną brew, ale nie mógł się nie uśmiechnąć widząc Louisa jako promyczek szczęścia.

- Nic. Po prostu to naprawdę miłe, że się troszczysz. Ludzie tego nie robią. - brunet przestudiował wyraz twarzy Tomlinsona. Mimo że zawierał wdzięczność, to jakaś gorzka nuta zakrzywiała cały obraz.

- Trafiałeś na nieodpowiednich ludzi, Louis. - powiedział po chwili ciszy, ostrożnie wybierając słowa.

- Nie wiem, kim są ludzie odpowiedni. - znowu wkraczali na dziwnie głęboki grunt rozmowy.

- Mam nadzieję, że ostatnio poznałeś jednego. - jak ja bym chciał być odpowiednim.

Nastała chwila ciszy, kiedy to mierzyli się spojrzeniami. Tomlinson pierwszy oderwał wzrok, spuszczając głowę na swoje palce. Chwilę później jednak ponownie nawiązał z nim kontakt wzrokowy. Harry widział odpowiedź w jego oczach.

- Tak, chyba tak właśnie się stało.

:::

Lądowanie w Berlinie i opuszczenie lotniska było nacechowane bardzo specyficzną atmosferą. Znaleźli się nagle w nieznanej rzeczywistości, obcym państwie, mając tylko siebie nawzajem. Dodatkowo, brak charakterystycznej aury Londynu i budynku firmy Styles&Co sprawiały, że zasady zdawały się być odległe i nieaktualne. Siedzieli razem na tylnym siedzeniu taksówki, a przestrzeń między nimi była za duża.

- Za trzydzieści minut powinniśmy dotrzeć do hotelu. Firma, do której wybierzemy się popołudniu, znajduje się jakieś dziesięć minut spacerem od miejsca naszego noclegu. - Styles patrzył w ekran swojego telefonu, po czym spojrzał na drogi zegarek na swoim nadgarstku.

Louis uznał to za wyjątkowo osobliwe. Dlaczego spojrzał na zegarek, skoro ma go w telefonie? Zmarszczył brwi.

- Co? - Harry zauważył, że Louis przygląda mu się z interesującym wyrazem twarzy.

- Nie, nic. Po prostu spojrzałeś na zegarek, podczas gdy patrzyłeś w telefon. - podzielił się swoimi myślami, a mina Stylesa mówiła, że jest co najmniej zdziwiony. Schlebiało mu to, że Tomlinson tak uważnie go obserwuje.

- Jesteś pierwszą osobą, która zwróciła na to uwagę. - powiedział wreszcie.

- Czy to czyni mnie wyjątkowym? - zaśmiał się Louis, chociaż teraz to on był zdziwiony, że nikt wcześniej tego nie zauważył.

- Zdecydowanie. - Harry studiował radosną twarz szatyna i nie mógł nic poradzić, że to jedno słowo zostało wypowiedziane z głębi jego serca, z urwanym oddechem.

Louisa uderzyła ta szczerość. Poczuł się osaczony i postawiony w świetle reflektorów. Uśmiech zniknął mu z twarzy i oblizał wargi. Wpatrywali się w siebie, znowu poczuli potrzebę tej drugiej osoby. Nie jakiejkolwiek, ale właśnie tej osoby, która siedzi na drugim końcu kanapy w niemieckiej taksówce, która podwiozła cię w deszczowy dzień, która zdecydowała się rzucić wszystko i pojechać z tobą po jednym telefonie w potrzebie.

Co jeśli bylibyśmy kimś dla siebie?

- Więc pierwsza podróż do Berlina, czy już byliście tutaj? - ten moment intensywnych spojrzeń i podniecających myśli przerwał taksówkarz. Harry zmarszczył brwi. Niemcy tego nie robią z reguły. Czemu akurat teraz?!

- Ja jeszcze nie byłem, ale kolega mówił mi, że był tu w interesach. - Louis odchrząknął i starał się zignorować to, jak dziwnie brzmiało słowo kolega w odniesieniu do ich relacji.

- Tak? Herzlich willkommen, chłopcze! Jak pierwsze wrażenia? - taksówkarz wydawał się szczerze zainteresowany, ale Harry nadal miał do niego żal o przerwanie ich momentu. Dodatkowo, czuł pewien rodzaj zazdrości, kiedy Louis całą swoją uwagę przekierował tak łatwo na obcego faceta po pięćdziesiątce.

Stłumił tę zazdrość, ponieważ nie miał ku niej powodów. Oni nawet nie byli razem, ani nic. W dodatku Harry miał narzeczoną. Pff, narzeczoną. Chyba narzuconą.

- Wie pan, na razie jedyne, co widziałem to lotnisko i wnętrze pańskiej taksówki. Mimo wszystko, na razie nie mam powodów, aby narzekać. - zaśmiał się uprzejmie Louis. - A pan? Od zawsze pan tu mieszka?

Okej, Harry był trochę zazdrosny. Zobaczył, że rozmowa z taksówkarzem idzie mu tak łatwo i przyjemnie, jest tak pewny siebie, błyszczy niemal, a z nim zamienia kilka zdań i nie zawsze jest w stanie być wyluzowany w jego towarzystwie. Harry chciał, żeby Louis z nim porozmawiał o pierdołach, żeby był tym promyczkiem szczęścia, którego właśnie ogląda. Oczywiście, docieniał ich rozmowy o życiu, prawdziwe i głębokie, ale gdyby cały czas praktykowali ten stopień rozmowy, to szybko by się zmęczyli.

- Oj, chłopcze, od zarania dziejów. - zaśmiał się mężczyzna i rzucił okiem w odbicie w lusterku, aby spojrzeć na sekundę na Louisa. - Znam te wszystkie ulice jak własną kieszeń, chociaż wiele tu się zmieniło od czasów mojej młodości... - kierowca rzekł z sentymentem, a jego spojrzenie na moment było rozmarzone i puste.

- Którą wersję Berlina pan woli? Tę sprzed lat, czy obecną?

- Ach... trudne pytanie, chłopcze. - westchnął Niemiec. - Dawno temu, na tych podwórkach, chociaż były biedniejsze, tworzyła się historia, wiecie? Ludzie poznawali się, bawili, a potem nagle dorastali i brali ze sobą śluby. To na tych podwórkach mogłem doświadczyć tej nieświadomości powitań.

- Co pan ma na myśli? - Louis przekrzywił głowę i Harry wiedział, że ten ma już swoją interpretację tych słów, ale chciał usłyszeć tę oryginalną.

- Wszyscy ciągle mówią o tym, jakie to pożegnania są trudne. Pełne żalu, smutku, złamanych serc. I dobrze, bo takie są. Są brutalne i bezlitosne. - oczy starszego mężczyzny były przygaszone, jakby opowiadał o swoich doświadczeniach. - Ale dlaczego nikt nie docenia powitań? Kiedy poznajesz jakąś osobę, nie myślisz o tym, czy będzie twoją żoną, mężem, przyjacielem, czy przypadkowym człowiekiem, którego imienia nie bedziesz pamiętał tydzień później. Powiatania są nieświadome. - Harry i Louis przysłuchiwali się każdemu słowu, które brzmiało jak idealnie wyważone, pełne patosu oraz życiowej mądrości.

Styles spojrzał na szatyna obok. Ten cały czas wpatrywał się w lusterko, w którym odbijała się twarz kierowcy. Jakie powitania są nieświadome. Harry wypowiedział te słowa w myślach i zrozumiał to, jak ogromna jest to prawda.

Stojąc przy rozwścieczonej Sandrze, naprzeciwko nieznajomego chłopaka z opuszczoną głową i twarzą przykrytą opadającą grzywką, nie sądził, że właśnie poznał... kogo właściwie? Człowieka o najpiękniejszym sercu, jakie zostało stworzone? Człowieka zranionego, ale nadal przekonanego o istnieniu miłości? Człowieka, którym chciał się zaopiekować?

Wpatrywał się w jego profil i wiedział, że nie może mu pozwolić po prostu odejść.

W końcu Louis poczuł, że Harry ciągle się w niego wpatruje i odważył się odwrócić głowę w jego stronę. Ich spojrzenia się spotkały i ponownie wiedzieli, że pomyśleli o tym samym. O ich powitaniu.

- To chyba coś cennego, nie sądzisz?

- Tak przypuszczam.

Nawet w tym pomieszczeniu, Louis? Hm?

Niemiecki kierowca spojrzał w lusterko i uśmiechnął się półgębkiem widząc swoich pasażerów, którzy wpatrywali się w siebie z zapartymi oddechmi, niezdolni do wykonywania żadnych ruchów. Poza czasem i przestrzenią, niezdający sobie sprawy z obecności taksówkarza. Był ciekawy ich poznania. Tworzyli piękny duet, jakby zrobiony ze stali odpornej na wszystkie niepożądane przeciwności.

- Jak długo jesteście razem? - bez wyrzutów sumienia przerwał im ten moment, był pewien, że mają resztę życia na wpatrywanie się w siebie.

Harry odchrząknął. Zdziwiło go to nagłe pytanie, tak bardzo przekraczające granice taksówkarsko-pasażerskie.

- Emm... my nie jesteśmy razem. - odezwał się pierwszy Louis, który zdawał się mówić ostrożnie.

- Jeszcze. - dorzucił odruchowo Harry i był stuprocentowo przekonany, że wypowiedział to tylko w swojej głowie. Cóż, powiedział to głośno.

Spojrzenie Louisa natychmiastowo zostało utkwione w profilu Harry'ego, który udawał, że widok za oknem jest nadzwyczaj interesujący. Szatyn przełknął ślinę i próbował unormować oddech, który mimochodem był płytki oraz urywany. Czuł, jak dłonie mu się trzęsą.

A Harry doskonale słyszał jego oddech. Sam nie potrafił opanować szybkiego tętna, a podsycony reakcją Louisa na jedno pieprzone słowo, nie wiedział, czy da radę powstrzymać chęć dotknięcia go. Choćby złapać jego dłoń i cieszyć się jej ciepłem i strukturą, a także delikatnym drżeniem, każdą najmniejszą reakcją ciała Louisa na niego.

:::

- Jesteśmy, chłopcy. - z zamyślenia wyrwał ich głos taksówkarza, który zaparkował w strefie przeznaczonej dla taksówek przy hotelu.

Kierowca pomógł im w wypakowaniu bagaży i kiedy Louis poszedł już w stronę wejścia do budynku, a Harry regulował opłatę za przejazd, Niemiec zatrzymał bruneta trochę dłużej.

- Nie pozwól mu odejść. - powiedział konspiracyjnym półgłosem, ale z miną śmiertelnie poważną. Harry wpatrywał się w niego zdziwiony. Odważny typ.

- Ja... wiem, proszę pana. - westchnął Harry, a w jego oczach pojawiła się krzta bólu. - Tylko to nie jest takie łatwe, jakby się mogło wydawać. - dodał szczerze.

- Chłopcze, nie ma nic skomplikowanego w miłości. Wszystko na około, owszem, może być trudne, ale nie miłość. Ona jest albo jej nie ma, tyle w temacie. - puścił mu oczko. - No, a teraz leć do niego, zanim się zrobi zazdrosny. - uśmiechnął się ciepło.

- Nie sądzę, aby był...

- Oj, chłopcze. Może jestem stary, ale o życiu swoje wiem. - przerwał mu ze znaczącym wyrazem twarzy. - Mam nadzieję, że macie wspólny pokój. - nachylił się lekko i obniżył głos. Zdecydowanie zbyt pewny w kontaktach z pasażerami.

- Uhm... nie, proszę pana. To wyjazd służbowy. - Harry był coraz bardziej zakłopotany. Dostał lekko w tył głowy z otwartej dłoni kierowcy.

- To leć to zmień! Powiedz, że cięcie kosztów w firmie, pomyliłeś się przy rejestracji, cokolwiek. - okej, ten mężczyzna za bardzo mieszał się w nieswoje sprawy, ale Styles czuł do niego sympatię.

- Ja... nie wiem, proszę pana. Nie będę kłamał. Zastanowię się, okej?

- Pewnie. A teraz leć do niego, patrz, jaki jest zagubiony bez ciebie. - szturchnął go lekko i obaj popatrzyli w stronę Louisa, który stał przed wejściem i czekał na Harry'ego. Brunet uśmiechnął się na ten widok.

- Dobrze. Dziękuję za wszystko, do widzenia! - uścisnął mu dłoń i jak najszybciej ruszył w stronę szatyna. Taksówkarz również się pożegnał i jeszcze chwilę patrzył na tę dwójkę.

- No nareszcie! Co tak długo? - powiedział Louis, kiedy tylko Harry znalazł się przy nim.

- Poznałeś go, Louis. Lubi rozmawiać z ludźmi. - zaśmiał się delikatnie i wspólnie przekroczyli próg hotelu.

Styles przygryzł wargę, bowiem bardzo kusząca wydawała się taktyka, którą zaproponował kierowca taksówki odnośnie wspólnego pokoju. Podszedł do recepcji.

- Dzień dobry, mam rezerwację na nazwisko Styles. - powiedział łamanym niemieckim i czekał chwilę, aż recepcjonistka wpisze do systemu jego godność.

- Tak, dokładnie. Dwa pokoje dwuosobowe, czy to się zgadza? - zapytała kobieta, a Harry nie wiedział co odpowiedzieć. Ostatni moment. Spojrzał kątem oka na Louisa czekającego na kanapie przy dużej roślinie w doniczce. - Proszę pana?

Styles westchnął zrezygnowany.

- Tak, tak, to prawda. Przepraszam, jestem zmęczony. - dał za wygraną i postanowił grać fair. Nie może budować tego na kłamstwie.

Kiedy potwierdził swoją tożsamość, dostał klucze do pokoi. Wiedział dobrze, że są to dwa pokoje na samej górze budynku, tuż obok siebie.

Cóż, ma trzy i pół dnia na poznanie Louisa.

:::

- Dzień dobry, Harry Styles, a to jest mój asystent, Louis Tomlinson. - mężczyzna za horrendalnie wielkim biurkiem wstał i podał oby dwóm gościom dłoń na przywitanie.

- Dzień dobry, dzień dobry, Hans Vierzlisch. Mam nadzieję, że podróż była dobra.

- Nie mamy na co narzekać, dziękujemy. - odpowiedział Styles i usiadł na jednym z dwóch siedzeń naprzeciwko prezesa firmy. Louis poszedł w jego ślady.

Szatyn co jakiś czas zapisywał kluczowe słowa na tablecie swojego szefa, które raz po raz padały w rozmowie. Używał różnych kolorów, wielu strzałek i drobnych rysunków. Zapytany o pewne detale programu, odpowiadał elokwentnie i zgodnie z danymi, za każdym razem uprzednio poprawiając swoje okulary. Kiedy wstępne rozmowy zostały przeprowadzone, Harry i Hans umówili się na spokanie z zarządem następnego dnia. Styles ma przedstawić ofertę całemu zarządowi, który potem przeprowadzi głosowanie odnośnie kontraktu.

Pożegnali się z prezesem firmy, której nazwy Louis nie potrafił wypowiedzieć bez oplucia się i opuścili jego gabinet. Zjechali windą i opuścili nowoczesny budynek, ruszając od razu chodnikiem w stronę hotelu.

- Dziękuję ci za dzisiaj. - odezwał się w pewnym momencie brunet, kiedy szli ramię w ramię zatłoczonym chodnikiem. - Sam bym nie dał rady.

- Przesadzasz. Ale nie ma za co, staram się. - wzruszył ramionami i wlepił spojrzenie w chodnik.

- To wiele dla mnie znaczy. Szczególnie to, że rzuciłeś wszystko, aby tylko uratować mój tyłek. Dziękuję ci. - złapał z nim na moment kontakt wzrokowy i zaznaczył, że mówi to prosto z serca.

- Moja okropna rutyna została przerwana, to ja powinienem dziękiwać tobie. - zaśmiał się delikatnie i wdzięcznie. Harry uśmiechnął się na ten dźwięk i pomyślał, że chciałby słuchać go częściej.

Szli chwilę w ciszy, wsłuchując się w odgłosy Berlina i kanciasty język niemiecki.

- Mamy jeszcze dzisiaj jakieś plany? - zaczął Louis i była to miła odmiana. Harry popatrzył na jego profil, a potem znowu przed siebie i zwilżył wargi.

- Oficjalnie nie. - odpowiedział Styles i zrobił małą pauzę przed pytaniem, które chciał zadać. - Ale pomyślałem, że moglibyśmy przetestować jedzenie z restauracji w hotelu. Coś jak zjeść razem kolację. - nic nie poradził na lekki przydech w głosie i niepewność. Louis przygryzł wargę.

- Z przyjemnością. - odpowiedział i spojrzał spod grzywki na towarzysza spaceru. - To o której się widzimy?

- O dziewiętnastej zapukam do twojego pokoju i zejdziemy na dół, dobrze?

- Pewnie, będę czekał.

:::

Louis bardzo, ale to bardzo chciał ustrzec swój umysł przed nazywaniem tego wieczoru randką. Nic nie poradzi na to, że lubił myśl, iż idzie na randkę z Harry'm.

Punkt siódma usłyszał pukanie do drzwi. Przejrzał się ostatni raz w lustrze, wziął głęboki wdech i otworzył drzwi swojemu szefowi.

Harry pozwolił sobie ja zlustrowanie Louisa od góry do dołu, co nie wyszło tak dyskretnie jakby chciał. Szatyn zarumienił się lekko i przekroczył próg pokoju.

Kiedy szli korytarzem do windy, było dziwnie. Harry chciał powiedzieć Louisowi, jak świetnie wygląda, ale nie wiedział, czy może. Louis za to widział to, że tego aż skręca, żeby coś powiedzieć, ale się waha.

Proszę, powiedz to, Harry. Chcę wiedzieć, co sądzisz. Inaczej przez cały wieczór będę się zastanawiał, czy nie wstydzisz się siedzieć obok mnie.

- Chcę coś powiedzieć, ale nie wiem, czy mogę. - wyrzucił z siebie Harry. Louis popatrzył mu w oczy przez lustro, którym wyłożona była winda.

- Wiem. - skinął delikatnie głową. - Lepiej nie żałować potem, że słów było za mało. - wzruszył ramionami i przerwał kontakt wzrokowy. - Poza tym, zawsze mów, co ci chodzi po głowie. Według statystyk to zwiększa twoją pewność siebie.

- Naprawdę?

- Nie wiem, wymyśliłem te statystyki, żebyś wreszcie wyrzucił z siebie cokolwiek chcesz powiedzieć.

Harry popatrzył na Louisa, kiedy wychodzili z windy. Uśmiechnął się delikatnie na to, że szatyn robi się coraz śmielszy w jego towarzystwie. Weszli do restauracji i Harry podał swoje nazwisko do rezerwacji. Zostali zaprowadzeni do dwuosobowego stolika na uboczu. Brunet odsunął krzesło Louisowi, ten podziękował za to, po czym starszy zajął miejsce naprzeciwko. Tomlinson od razu poczuł się osaczony przez tę bliskość i wystawienie na praktycznie nieustanny kontakt wzrokowy. Dostali menu i zagłębili się w lekturę.

- Po prostu chciałem powiedzieć, że wyglądasz świetnie. Oszałamiająco. - opuścił na chwilę menu na stół i powiedział te słowa, patrząc prosto w oczy Louisa, który od razu zarumienił się. Nie sądził, że Harry zdecyduje się jednak skomentować jego wygląd.

- Dziękuję, Harry. - odpowiedział i zjechał wzrokiem na kartę dań. - Cieszę się, że to powiedziałeś.

- Ja też, Louis, ja też.

:::

Spotkanie z zarządem przebiegało według planów. Harry był tym czarującym biznesmenem, a Louis specjalistą, który dopowiadał detale i obsługiwał projektor. Prezesi zdawali się być zasłuchani w każde ich słowo i co jakiś czas potakiwali głowami. Po zakończonej prezentacji dostali krótkie brawa, a zarząd przystąpił do głosowania.

Przegłosowali większością głosów za przyjęciem kontraktu. Louis wiedział, że to był duży sukces i szansa dla firmy, a duma mimowolnie zagościła w jego wnętrzu.

Po wizycie prawnika, wszystkie dokumenty zostały podpisane przez obydwie strony, a także została wykonana pamiątkowa fotografia symbolizująca współpracę. Louis widział szczęście Harry'ego. Ktoś, kto go nie zna, w życiu nie powiedziałby, że cieszy się jak dziecko, ale Tomlinson był dobrym obserwatorem, szczególnie jeżeli chodziło o pewnego zielonookiego bruneta.

Kiedy stanęli obok siebie w windzie, Louis spojrzał na coraz śmielszy uśmiech Harry'ego i sam się uśmiechnął.

- Gratuluję, Harry. - odezwał się szatyn, zwracając tym samym na siebie uwagę starszego.

- Vice versa, Louis. - odpowiedział, a następnie posłał mu najśliczniejszy, pełen ciepła i intymności uśmiech. Pod niebieskookim ugięły się kolana, a w ustach zrobiło mu się sucho.

:::

W ciszy kierowali się korytarzem, na którym znajdowały się ich pokoje. Louis podszedł do swoich drzwi i odblokował je kartą magnetyczną, kiedy zorientował się, że Harry nie poszedł do swojego pokoju, tylko cały czas podążał za nim. Tomlinson poczuł dreszcz spływający w dół jego kręgosłupa.

- Potrzebujesz czegoś? - zapytał cicho, kiedy wszedł do swojego pokoju, a Styles wraz z nim. Odwrócił się w jego stronę, kiedy tylko włożył kartę do czytnika na ścianie i popatrzył w jego oczy.

- Właściwie to tak. - wzruszył ramionami i zaczął iść w jego stronę.

Louisowi podeszło serce do gardła i jak w transie przyglądał się każdemu kolejnemu krokowi starszego mężczyzny. Nie był w stanie nic powiedzieć, a skóra piekła go od ekscytacji i potrzeby dotyku Harry'ego. Nie miał pojęcia, co ma w planach brunet i to jeszcze bardziej powodowało jego brak tchu.

Harry za to patrzył na to, jak Louis tylko czeka i napawał się jego rozszerzonymi źrenicami oraz mocno unoszącą się i opadającą klatką piersiową. Nie wierzył w swoje szczęście, stojąc tutaj na kilkunastu metrach kwadratowych, sam na sam z Louisem.

- Chciałbym cię teraz przytulić. - powiedział półgłosem Harry, kiedy znalazł się blisko Louisa. Tak blisko, jak jeszcze nigdy nie byli.

Szatyn w odpowiedzi jedynie owinął swoje ramiona wokół talii wyższego, a głowę położył na jego klatce piersiowej. Harry, jeżeli był zaskoczony, to nie dał po sobie tego poznać, zamiast tego od razu jedną rękę umieścił na włosach Louisa, a drugą ciasno objął go nieco poniżej łopatek. Brunet oparł swoją brodę o czubek głowy niebieskookiego i westchnął cichutko, jakby z ulgą.

Louis miał przymknięte oczy i zasłuchał się w rytm bicia serca mężczyzny. Na początku uderzenia były szybkie i szatyn bał się, że ten ma jakąś arytmię, ale potem zorientował się, że sam praktycznie czuje bicie swojego serca, które wcale nie było wolniejsze. Z każdą kolejną sekundą, którą spędzili w swoich ramionach, ich tętna uspokajały się i dostrajały wspólny rytm.

Szatyn chciał tak pozostać. Szerokie i ciepłe ramiona mężczyzny trzymały go w sposób, o jakim nie mógł śnić, dając poczucie bycia największym skarbem i najcenniejszą perłą. Pierwszy raz w życiu żadne myśli nie bombardowały jego głowy, a w ich miejsce był błogi spokój i bezpieczeństwo. Pierwszy raz nie zastanawiał się nad tym, czy jest wystarczjąco dobry i czy nie robi czegoś niewłaściwie. Po prostu każda część ciała Harry'ego i siła, z jaką trzymał go w ramionach, pokazywały mu, że jest chciany, potrzebny i w jakiś dziwnie niezrozumiały dla niego sposób, idealny.

Harry zaczął przeczesywać jego włosy, a ten niekontrolowanie wydał z siebie aprobujący pomruk, nieco bardziej napierając głową w stronę dotyku mężczyzny.

- Lou? - ciszę przeszyło to jedno słowo, które w ustach starszego brzmiało ono jak magiczne zaklęcie, tak tajemniczo i ekspresyjnie.

- Mmm? - szatyn wydawał się otumaniony zewsząd otaczającym go dotykiem i zapachem Harry'ego.

- Zadam ci pytanie, ale musisz na nie odpowiedzieć nie, okej? - uniósł delikatnie jego głowę ze swojej klatki piersiowej i na chwilę stracił zdolność oddychania, bowiem twarz szatyna była tak niesłychanie błoga i anielska, że naprawdę chciał go takiego oglądać cały czas. Szatyn zmarszczył brwi.

- Dlaczego? Co, jeśli będę chciał odpowiedzieć tak? - odezwał się bardzo cicho.

- Potem to przedyskutujemy, ale teraz potrzebuję, żebyś mi odmówił, okej? - brunet wziął jego twarz w dłonie i odgarnął jedną z nich grzywkę z czoła młodszego. Nie wierzył, że ma pod palcami tę cudowną skórę, tak miękką i aksamitną.

- No okej, ale nadal...

- Shh. - położył mu palec na ustach, a Louisowi kręciło się w głowie od tych wszystkich emocji buzujących w jego ciele. Harry poczuł pod opuszkiem delikatną strukturę jego ust i wstrzymał oddech. - A więc... czy mogę cię pocałować? - popatrzył głęboko w jego oczy, a jedyne, co w nich widział to czyste pragnienie i zgoda na wszystko, co oferuje mu brunet. Poczuł pod małym palcem, który znajdował się w okolicy tętnicy szyjnej jak tętno mu przyspiesza. Louis oblizał usta i rozchylił je lekko.

- A-ale ja...

- Lou.

Szatyn westchnął.

- Nie, Harry. Nie możesz mnie pocałować. - powiedział cicho i słabo. - Co jest największym kłamstwem, jakie opuściło moje usta. - dopowiedział, patrząc w jego oczy.

- Dziękuję. - rzekł Harry i ponownie położył jego głowę na swojej klatce piersiowej. - Po prostu... nie wiem, Louis. Jeszcze nigdy mi nie odmówiłeś i muszę mieć pewność, że wiesz, że w każdej chwili możesz powiedzieć nie. Nie chcę nic, absolutnie nic, robić wbrew twojej woli, okej?

Louis był zagubiony. Było mu smutno, że odmówił pocałunku Harry'emu, ale z drugiej strony, jego wnętrze zalała fala ciepła, że mężczyzna dba o jego nie.

- I dziękuję za uświadomienie, że to jest właśnie rzecz, której pragnę najbardziej w świecie. - dopowiedział ciszej i z dozą niepewności. Louis podniósł głowę z jego klatki piersiowej.

- Więc zrób to. - powiedział równie cicho szatyn i przeniósł swoje dłonie z talii Harry'ego na jego tors. Poczuł pod opuszkami mocne, wyrzeźbione ciało bruneta i przez chwilę zastanawiał się, czy kiedykolwiek dotknie go bez materiału koszuli między nimi.

Styles poczuł drobne dłonie na swojej klatce i pomyślał dokładnie o tym samym. Dodatkowo brunet zdawał sobie sprawę z tego, jak blisko są palce młodszego rzędu guzików spinających jego ubranie.

Harry ponownie ujął twarz niższego w swoje dłonie, a jego uchwyt bardziej wskazywał na to, że trzyma rodzaj najdroższej porcelany w swoich dłoniach. Z największą czcią, niemal religijnym hołdem zbliżył się do twarzy szatyna, a ten wstrzymał oddech.

- Jeszcze nie. - wyszeptał, będąc tuż przy jego ustach. Zamiast tego zaczął składać pocałunki na całego jego twarzy, nadal trzymając się tego patosu, jakby całowanie tej skóry było dla niego największą przyjemnością i zaszczytem.

Pocałował oba policzki, nos, a potem czoło, gdzie jego usta zostały na dłuższą chwilę. Louis był cały czerwony, ale tak bezgranicznie kochał sposób, w jaki był traktowany przez Harry'ego. Za każdym razem minimalny fragment jego skorupy mówiącej mu o tym, że jest najbrzydszy, niewartościowy i bezużyteczny, odłamywał się, a następnie palił razem zakrzywionym obrazem samego siebie. Szatyn uznał uczucie ust starszego na swojej skórze za najlepsze uczucie, jakie istnieje.

- Dlaczego? - wyszeptał Louis, delikatnie zaciskając palce na torsie Harry'ego. Poczuł pod opuszkami drżenie i usłyszał głębsze westchnięcie ze strony bruneta.

- Bo jestem okropnym narzeczonym. - powiedział najciszej jak się dało, tak, że Louis z trudem wyłapał poszczególne słowa. Na nie od razu się spiął i nie uszło to uwadze Stylesa. - Nie chcę, żebyś miał o mnie opinię człowieka, który dorabia rogi. Nie chcę, żebyś pomyślał, że mógłbym zrobić to kiedykolwiek tobie. - zielonooki był autentycznie przejęty i zaaferowany tym, że Louis mógłby mieć go za kogoś, kto zdradza.

- Hej, Harry. - teraz to Louis sięgnął do boków jego głowy i popatrzył mu głęboko w oczy. - Samo to, że nie chcesz mnie pocałować ze względu na to, że jesteś w związku tylko w teorii, świadczy o tym, jak dużo honoru masz w sobie. - szatyn mówił wolno i wyraźnie, nie przerywając kontaktu wzrokowego ani razu.

- I tak już dopuściłem się zdrady. - rzekł cicho i krucho. - Za każdym razem, kiedy myślę o tym, jak wspaniale byłoby mieć ciebie, dopuszczam się zdrady.

Louis przełknął ślinę.

- Życie nie jest czarno-białe. - kontynował, nadal trzymając twarz starszego w swoich dłoniach, gładząc kciukami delikatną skórę policzków. Nie wierzył, że ma teraz przed sobą tego samego Harry'ego, który jest prezesem wielkiej firmy. - Czasem to, co w teorii jest dobre, w rzeczywistości jest obrazą naszego sumienia i wszystkich wartości, które kiedykowiek wyznawaliśmy. - mówił cicho i prosto z serca, a Harry nie wierzył, że trzyma go w ramionach. - Czy relacja z Sandrą uszlachetnia cię? Sprawia, że chcesz żyć?

- Boże, nie. - odpowiedział bez zastanowienia i szatynowi było żal, że tak cudowny człowiek męczy się w tak toksycznej relacji.

- Nie zrozum mnie źle, ja nie zmierzam do przedstawienia ci twojego narzeczeństwa jako złe. Jedyne, co chcę powiedzieć, to to, że aby uszczęśliwiać innych, sam najpierw musisz zadbać o swoje szczęście. Czasem trzeba być trochę egoistą. - szepnął i wpatrywał się jego cudowne oczy. - A najzabawniejsze jest to, że mówi ci to osoba, która nigdy nie potrafiła zawalczyć o swoje szczęście. Po prostu życie w teorii jest łatwiejsze niż w praktyce.

Harry nie chciał odrywać od niego oczu. Inteligencja, która płynęła wraz z każdym jego słowem idealnie wpasowywała się w obraz Louisa Tomlinsona.

- A jednak mnie uszczęśliwiasz. - wyszeptał Harry.

- Czyli dajemy szczęście sobie nawzajem. - uśmiechnął się szatyn i na ułamek sekundy jego wzrok zjechał na usta wyższego. - Czy to w jakikolwiek sposób mogłoby świadczyć o tym, że nasza relacja jest zła?

- Nie, nigdy.

:::

Louis przewracał się z boku na bok. Nie potrafił zasnąć, ze względu na krótką drzemkę, którą odbył zaraz po wyjściu Harry'ego z jego pokoju. Na samo wspomnienie jego ramion wokół siebie, ciarki zbiegały mu w dół kręgosłupa. Odrzucił kołdrę i westchnął głęboko. Nie było szans, żeby teraz zasnął. Wstał i narzucił na swój nagi tors jakąś przypadkową, za dużą koszulkę.

Bezszelestnie odsunął szklane drzwi na balkon i od razu zaciągnął się rześkim, nocnym powietrzem. Jakby w odruchu spojrzał na sąsiedni balkon, który należał do jego szefa. Zdziwił się, gdy zobaczył, że ten siedzi tam, skulony i z pochyloną głową. Był zawinięty w koc i zdawał się tak być pochłonięty w swoich myślach, że nie zauważył ruchu na balkonie obok. Szatyn chciał dać mu chwilę prywatności, bo na dobrą sprawę, ciągle wszystko robili razem, więc noc była jedynym momentem, kiedy mógł być sam na sam, ale dostrzegł, że ramiona bruneta lekko się trzęsą.

- Harry? - ten dźwięk dosłownie złamał nocną ciszę na pół i był niesłychanie pożądany w swoim nieoczekiwaniu.

Brunet poderwał głowę do góry, od razu lokując swoje spojrzenie w Louisie. Tomlinson zmarszczył brwi, kiedy zobaczył, że oczy starszego są zaczerwienione i zaszklone.

- Możesz tu przyjść? - zapytał słabo brunet i Louis nie miał żadnych wątpliwości co do swojego następnego ruchu.

Wyszedł ze swojego balkonu i dokładnie zamknął, a następnie bez zastanowienia wyszedł z pokoju i przekroczył próg tego należącego do Harry'ego, który już czekał na niego z otwartymi drzwiami. Bez żadnych słów skierowali się na balkon, gdzie brunet przepuścił młodszego przodem, a ten od razu podszedł do barierki i oparł się o nią, wyglądając na panoramę Berlina.

- Lou? - usłyszał zza siebie i spojrzał przez ramię.

Brunet siedział na fotelu balkonowym i patrzył na niego z pytaniem w oczach. Louis doskonale rozszyfrował aluzję, zaraz jednak zdając sobie sprawę, że starszy jest bez koszulki, jedynie opatulony kocem. Widział kawałek jego nagiego torsu i przełknął ślinę.

- Em... mogę iść coś na sie—

- N-nie, jest okej. - przerwał mu w połowie zdania. Naprawdę nie miał nic przeciwko przytulania Harry'ego, kiedy ten jest bez koszulki, bo prostu nie wiedział, czy będzie wtedy w stanie służyć jakąkolwiek pomocą brunetowi.

Louis podszedł do Harry'ego, a ten wciągnął go na swoje kolana tak, że siedział na nich bokiem, głową będąc tuż przy jego szyi, a ramiona starszego oplatały go razem z kocem. Finalnie, na całej długości swojego boku stykał się z nagą skórą klatki piersiowej bruneta i nie potrafił przez to za bardzo oddychać. Każdym calem swojego ciała czuł ciepło aksamitnej skóry Harry'ego, która, ku jego zaskoczeniu, była również pokryta tatuażami.

Styles pokochał ten idealny ciężar na jego kolanach i urywany oddech szatyna, który czuł na zetknięciu szyi z ramieniem. Czuł, jak w tym miejscu ma gęsią skórkę, a myśl, że wystarczyłaby decyzja Louisa, aby złożyć tam pocałunek, zdecydowanie zamieniała go w bałagan. Zadrżał, kiedy poczuł niepewne opuszki młodszego w okolicy końca jego żeber. Szatyn zafascynowany patrzył, jak mięśnie pod jego dotykiem spinają się, aby zaraz potem rozluźnić.

- Więc... dlaczego płakałeś? Jeżeli oczywiście chcesz o tym mówić. - odezwał się cichutko Louis, ale brunet mie miał problemu z dosłyszeniem każdego słowa. Harry westchnął i nieco mocniej zacisnął ramiona wokół drobniejszego mężczyzny.

- Ostatnio miałem wrażenie, że ogrodnik w moim domu nie wykonuje poprawnie swoich obowiązków. Nie dość, że część ogrodu była średnio zadbana, to miałem podejrzenia, że pije w pracy, na mojej posesji, w altanie na tyłach. - zaczął swoją opowieść i napawał się spokojem, który w niego wstąpił od razu po wzięciu szatyna w ramiona. - Więc udoskonaliłem monitoring ogrodowy i umieściłem jedną z kamer w tej altanie. Pół godziny temu, szef mojej ochrony przesłał mi to. - Harry wyciągnął telefon z kieszeni swoich dresów, odblokował i kilknął w maile. Podał urządzenie szatynowi, kiedy jeszcze film się ładował. Sam nie patrzył w ekran, ale przed siebie, aby nie oglądać tego więcej razy, niż musi.

Oczom Louisa ukazało się wnętrze altany oraz dwoje ludzi. Nagich. Uprawiali brutalny seks przy jednym z drewnianych filarów, z których zbudowana była konstrukcja. Szatyn skrzywił się.

- Czy to...?

- Tak to Sandra i ogrodnik. Już wolałbym, gdyby pił w pracy.

- Niech jej drzazga w dupę wejdzie. - powiedział, kiedy widział, jak jej plecy suwają w tę i z powrotem po drewnie. Harry parsknął śmiechem.

- Tak, nie obraziłbym się. Przewiń do ostatnich trzech minut. - Louis bez wahania przewinął, bowiem miał dość tego widoku i dźwięków. Wzbudzały w nim odruch wymiotny.

- Kiedy wreszcie będziemy oficjalnie razem? - zapytał mężczyzna na nagraniu, kiedy leżeli na jednej z szerokich ław znajdujących się w altanie. Na szczęście byli przykryci kocem. - Mam dość udawania, że wiem jak podlewać cholerne róże.

- Jeszcze trochę. Muszę doprowadzić do ślubu, a potem rozwodu i będę cała twoja. - odpowiedziała Sandra, przykładając swoje usta do tych należących do ogrodnika.

- Myślisz, że Styles nie będzie chciał intercyzy? Nie jest głupi.

- A jednak nadal nie wie o tym, co tu robimy. Poza tym, pogadam z jego ojcem, on mnie uwielbia. Odwiedzie go od intercyzy. - Sandra wydawała się tak pewna każdego swojego słowa.

- No nie wiem. Według mnie Styles i tak będzie chciał rozdzielności majątkowej. Ma wielką firmę, a poza tym to widać, że ci nie ufa.

- Jeżeli podpisze intercyzę, zawsze jest inny sposób na zdobycie jego pieniędzy.

Louis wytrzeszczył oczy, a ręce mu się zaczęły trząść. Po ostatnim zdaniu, które brzmiało żmijowato i mrocznie, nagranie zakończyło się. Harry widząc stan szatyna, delikatnie wyciągnął mu swój telefon z rąk i schował go do kieszeni. Mocno przytulił do siebie młodszego, aby uspokoił się nieco. Poczuł, jak ten kurczowo oplata jego nagi tors i chowa twarz w zagięciu szyi. Czuł jego usta przy swojej skórze, ale starał się nie zwracać uwagi na ten fakt.

- Więc płakałem, bo możliwe, że ta kamera uratowała mi życie. Jeżeli kiedykolwiek doszłoby do ślubu, chociaż teraz, mając o kogo walczyć, na pewno zerwałbym zaręczyny bez tego okropnego dowodu zdrady, nalegałbym na intercyzę, czyli podpisałbym wyrok śmierci. - mówił z pozoru lekko, ale w jego głosie była gorycz i ból.

- Wiedziałeś, że cię zdradzała? - usłyszał cichy głos i poczuł ruch jego ust przy skórze szyi. Przełknął ślinę.

- Byłem niemal pewien, ale nigdy nie wiedziałem z kim i kiedy. Mając dowód tego przed sobą, nie sądziłem, że zrobi mi się... smutno. Po prostu smutno, bo ja jednak nie zdradziłem jej, mimo że jej nie kochałem. Dodatkowo, nie planowałem jej śmierci. - jego głos był przygaszony, tak niegodny tego wspaniałego człowieka. Szatyn podniósł swoją głowę tak, aby popatrzeć mu w oczy. To spojrzenie łamało mu serce, było zranione i zagubione. Nie mógł pozwolić na to.

- Niestety nie masz wpływu na jej zachowanie. - zaczął ostrożnie i powoli, jedną dłoń kładąc na jego policzku. Harry kochał to, jak szybko Louis przyzwyczaił się do dotykania go. - Jedyne, co możesz zrobić, to przekierować sprawę na drogę prawną, jak wrócimy do kraju, tak? - brunet delikatnie skinął głową, a Tomlinson posłał mu delikatny uśmiech, który został odwzajemniony.

W tym momencie tak właściwy wydawał się ich pocałunek, że Louis oblizał wargi. Naprawdę chciał to zrobić. Chciał jednak uszanować decyzję Harry'ego odnośnie tej sprawy. Dlatego nachylił się w jego stronę i złożył długi, niespieszny pocałunek tuż przy kąciku jego ust. Brunet przymknął oczy, bo to był pierwszy raz, kiedy Louis pozwolił sobie na taki gest. Słyszał krew szumiącą w swoich żyłach, a oddech miał płytki i nierówny. Tomlinson pokochał uczucie całowania bladej skóry Harry'ego.

Chwilę później, Louis speszony ponownie schował twarz w zagięciu szyi starszego. Styles czuł gorąc, więc był pewnien, iż szatyn jest cały czerwony. Niekontrolowanie na jego twarz wpłynął szczęśliwy i błogi uśmiech. W tamtej chwili, na tamtym balkonie miał absolutnie wszystko, czego potrzebował w swoich ramionach. I ta myśl wcale go nie przerażała.

:::

- O nie. - poderwał się w pewnym momencie Louis i popatrzył na zaciekawiony wyraz twarzy bruneta. - Zatrzasnąłem kartę w pokoju.

Harry uprzejmie się roześmiał i oparł czoło o jego ramię.

- Zgaduję w takim razie, że utknąłeś do rana ze mną. - oznajmił, w ogóle nieprzejęty sytuacją.

- Wybacz, powinienem o tym pomyśleć, a nie lecieć tu na złamanie karku. - powiedział cicho.

- Mi to nie przeszkadza, a to, że leciałeś tu na złamanie karku jest słodkie. - wzruszył ramionami i skradł pocałunek z jego nosa, który szatyn zaraz potem zmarszczył. - Idziemy spać? Będzie już po drugiej. - Louis ziewnął. - Uznam to za tak.

Harry wstał z Louisem w ramionach, a szatyn zdziwił się na ten gest. Nie, że mu się nie podobało. Brunet położył go na łóżku po jednej stronie, a sam zamknął dokładnie drzwi balkonowe. Schował koc, który cały czas miał na ramionach, do szafy, na najwyższą półkę. Szatyn uważnie obserwował starszego, zachwycając się jego pięknie zbudowanymi plecami, które z każdym ruchem uwydatniały kolejne partie mięśni zarysowanymi pod skórą.

- Hej, Harry, jesteś gorący.

Zdziwiony brunet odwrócił się w stronę łóżka, na którym leżał półśpiący Tomlinson, który chyba nie chciał powiedzieć tych słów na głos. Przygryzł wargę, bo Louis czekający na niego w łóżku, mówiący, że jest gorący, za bardzo działał na jego wyobraźnię i zbyt łatwo można było się do tego przyzwyczaić.

- Dziękuję. - odpowiedział niskim półgłosem, a przysypiający szatyn ocknął się w momencie.

- Powiedziałem to na głos? - zapytał dla pewności.

- A i owszem. - powiedział to w momencie, w którym dotarł do swojej strony łóżka. - Ściągnij koszulkę. - Harry odwrócił się w stronę szatyna i patrzył na jego profil. Ten spojrzał na niego ze zmieszanym wyrazem twarzy.

- Dlaczego? - ten aksamitny półgłos idealnie wpasowywał się w blade światło lampki nocnej i wszystkie głębokie cienie, które tworzyły się na ich twarzach.

- Bo w niej nie sypiasz. Chcę, żebyś czuł się komfortowo.

- A wiesz to, bo...?

- Bo nie jest wygnieciona. Prawdopodobnie wyciągnąłeś ją z walizki tuż przed wyjściem na balkon. - wzruszył ramionami, a szatyn uważnie mu się przyglądał.

- Może śpię w innej, na przykład różowej w jednorożce i nie chciałem wychodzić w niej na balkon.

- Zmyśla pan, panie Tomlinson. - powiedział po dłuższej chwili kompletnej ciszy.

Louis przygryzł wargę w zamyśleniu. To prawda, nigdy nie sypiał w koszulce, oprócz zimy, ale nigdy też nie był w łóżku z półnagim gorącym facetem, który jakimś cudem okazuje mu zainteresowanie. Problem był w tym, że po zdjęciu koszulki mógł stracić to zainteresowanie, a przynajmniej tak to widział Louis w swojej całej niepewności i kompleksach dotyczących praktycznie każdej części jego ciała.

Więc wolał utracić to zainteresowanie już teraz, niż potem się rozczarować, gdy byliby w potencjalnie głębszej relacji. Usiadł na chwilę i szybko przełożył koszulkę przez głowę, rzucając ją gdzieś obok łóżka.

Harry uważnie go obserwował i nic nie mógł poradzić na to, że zaschło mu w ustach. Światło panujące w pomieszczeniu z przyjemnością otuliło nagą skórę Louisa, jakby zapraszając do oglądania go i podziwiania. Brunet powstrzymał chęć zawiśnięcia nad nim i zbadania swoimi ustami każdego cala tego tyle co ukazanego ciała.

Louis niepewnie spojrzał na nic niemówiącego Harry'ego. Miał rozszerzone źrenice, co szatyn oczywiście tłumaczył małą ilością światła i cały czas skanował tors młodszego. A Louis potrzebował jakiegoś komentarza. Nie mógł spokojnie spać z myślą, że nie wie, co tak naprawdę sądzi Harry o jego ciele. Był po prostu tak boleśnie niepewny. Kiedy żadne słowo nadal nie opuściło rozchylonych warg bruneta, po prostu nie wytrzymał tego napięcia i nakrył się pod sam nos kołdrą.

- Dlaczego to zrobiłeś? Będzie ci za ciepło. - odezwał się Harry po ówczesnym przeczyszczeniu gardła. Przybliżył się nieco do szatyna, który kurczowo trzymał brzeg kołdry.

- Nie mogłem wytrzymać sposobu, w jaki na mnie patrzyłeś. Nie wiem, co to spojrzenie wyrażało. - powiedział cicho i brunet musiał dokładnie się wsłuchać, aby nie przegapić ani jednego przytłumionego słowa.

Harry nie mógł tego tak zostawić.

Przełożył jedną nogę nad szatynem i usiadł na jego biodrach. Louis prawie zakrztusił się śliną. Oto przed nim, a właściwie nad nim, znajdował się najatrakcyjniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek widział i najszlachetniejszy człowiek, którego poznał, w całej swojej okazałości, nie mając problemów z ukazywaniem szatynowi swojego ciała

- To ja ci powiem, co to spojrzenie wyrażało. - jego głos był niski, wyraźny i powolny. - Wyrażało ono absolutną adorację... - chwycił delikatnie jego dłoń, która była zaciśnięta na rąbku kołdry, a drugą oparł obok jego głowy. - ...zachwyt... - stopniowo odczepiał po jednym palcu z brzegu kołdry, aż dłoń Louisa się rozluźniła, a brunet złożył na niej pocałunek. - ...i całkowite oszołomienie. - zrobił to samo z drugą ręką, a szatyn po prostu poddał się temu dotykowi.

Harry zaczął delikatnie zsuwać kołdrę spod nosa Louisa, szukając jakichkolwiek oznak sprzeciwu, ale szatyn po prostu śledził każdy jego ruch z zaciśniętym gardłem. Kiedy już pozbył się kołdry z torsu młodszego, wpatrywał się w niego i naprawdę czekał z utęsknieniem na dzień, w którym go zrujnuje. Na dzień, w którym Louis będzie jego, a on Louisa.

- Parafrazując, jesteś gorący, Lou. - dopowiedział i oparł się obiema rękami obok jego głowy.

Szatyn czuł się w najlepszy możliwy sposób osaczony przez szerokie barki starszego i jego adorujący wzrok. Nawet, jeśli sam nie wierzył w te słowa, to wierzył Harry'emu i po prostu wiedział, że ten powiedział, co miał na myśli.

- I nie waż się sądzić, że jest inaczej. - powiedział poważnie i pocałował jego policzek. Przysunął się bliżej jego ucha i długo zastanawiał się, czy powiedzieć słowa, które krążyły mu po głowie. W końcu się przemógł. - I wiedz, że to jest pierwszy i ostatni raz, kiedy znajdujemy się w takiej pozycji, a ja cię nie dotykam. Ani nie całuję. - wyszeptał i oblizał wargi. Czuł przyspieszony oddech Louisa i dreszcze na jego ciele. - Po prostu przysięgam, że jak wreszcie będę tylko twój, a ty mój, to dobrze się tobą zajmę. Najlepiej. - zakończył i zszedł z niego, kładąc się tuż obok.

- I ty oczekujesz, że teraz zasnę? - szatyn oczyścił gardło, ale nic nie poradził na drżenie swojego głosu. To, co robił z nim Harry było absolutnie niepojęte i w niepojęty sposób działało na całe jego ciało.

Styles uśmiechnął się do Louisa i sięgnął nad nim do lampki przy łóżku, wyłączając jedyne źródło światła w pomieszczeniu. Zostawił jednak ramię nad szatynem, a ten zrozumiał aluzję i położył się bokiem tak, aby brunet mógł go objąć od tyłu.

- Cóż... kolorowych snów, Louis. - powiedział mu do ucha. - Kolorowych. - zaznaczył i niebieskooki właśnie tego się bał. Że będą za kolorowe.

- Dobranoc, Harry.

:::

Louis nie do końca wiedział, jak to się stało, że właśnie rozpoczęli procedurę startu. Dwa ostatnie dni pobytu w Berlinie okazały się ciężką pracą odnośnie dobrze rozpoczętej współpracy z Niemcami. Rozmowy, oprowadzanie po firmie, wideokonferencje z zarządem Styles&Co, to wszystko musieli ogarniać Harry z Louisem.

Ta dwójka była w tym dziwnym stanie relacji, gdzie obdarzali się z pozoru platonicznymi uściskami i drobnymi pocałunkami w policzek czy czoło, ale oni dobrze wiedzieli, że wkładali w te gesty całe swoje serca i to nie było w żadnym stopniu platoniczne.

Harry uświadomił sobie, jak wiele zmieniły te cztery dni. Absolutnie był pewien tego, że Louis już jest kimś wyjątkowym w jego życiu i za wszelką cenę zamierza o niego walczyć. Pozwolił sobie na złapanie jego dłoni w trakcie wznoszenia widząc, że niezbyt dobrze to znosi. Dostał w zamian cudowny uśmiech.

Tak minęła cała podróż do Londynu - w tym dziwnym nostalgiczno-desperackim transie. Nim się obejrzeli, już byli dwie przecznice od miejsca zamieszkania Louisa.

- Dziękuję ci jeszcze raz, Louis. Za wszystko. - odezwał się pierwszy Harry i popatrzył intensywnie w jego oczy.

- Nie ma za co, Harry. Wiesz dobrze, że nie była to zbyt ciężka praca. - uśmiechnął się serdecznie i brunet tak bardzo pragnął znaleźć się z powrotem w Berlinie, na hotelowym balkonie, z Louisem w ramionach.

Wiedział jednak, że musi się zmierzyć z rzeczywistością.

- Po prostu wiedz, że wykonanie do ciebie telefonu w czwartkowy poranek było najprawdopodobniej najlepszą decyzją w moim życiu. - wyrzucił z siebie brunet.

- A moją było odebranie go. - stwierdził Louis i posłał mu piękny uśmiech. - Em... powodzenia z Sandrą. - powiedział trochę ciszej, nie wiedząc, jak zareaguje starszy mężczyzna. Styles westchnął.

- Dziękuję. Myślę, że się przyda.

- Uważaj na siebie, proszę.

- Będę. Mam dla kogo.

:::

„Była narzeczona znanego biznesmena ARESZTOWANA! Usłyszała zarzuty!"

„CZY HARRY STYLES WIEDZIAŁ, Z KIM CHCIAŁ SPĘDZIĆ RESZTĘ ŻYCIA?!"

„O CO ZOSTAŁA OSKARŻONA SANDRA B.?! KORPORACYJNE ZAGRYWKI CZY PRAWDZIWY DRAMAT?"

- Panie Tomlinson? - szatyn został wyrwany z czytania nagłówków artykułów przez głos Liama Payne, dyrektora działu IT. Louis podniósł głowę. - Pan Styles pana wzywa. Sprawa dotyczy tego kontraktu z Berlina sprzed dwóch tygodni.

- Dobrze, już idę, panie Payne. - powiedział profesjonalnie, ale wewnętrznie był zaniepokojony, bo co jeśli nie wszystko poszło tak dobrze, jak zakładali?

Kiedy dotarł pod drzwi do biura Harry'ego, zapukał delikatnie. Po usłyszeniu chłodnego proszę, szatyn wszedł nieśmiało do środka.

- Dzień dobry, panie Styles. Wzywał mnie pan. - oznajmił grzecznie i zwracanie się do Harry'ego per pan było ekstremalnie dziwne. To nie tak, że spędzili noc w jednym łóżku.

- Nie uważasz, że to trochę sprośne? - zapytał na wstępie brunet, siedząc za swoim biurkiem i bawiąc się długopisem w jednej dłoni. - To brzmi jak gra wstępna z porno.

- Jesteśmy w pracy, czy nie powinienem być profesjonalny? - szatyn nie dał się zwieść. Po dwóch tygodniach prawie nieustannego pisania ze sobą, wiedzieli na co mogą sobie pozwolić.

- Jesteśmy sami w tym gabinecie.

- A przyjaciółka kamera?

- Jest głucha, jedynie wzrok dosyć dobry ma. - wzruszył ramionami i uważnie przyglądał się Louisowi.

- Więc? Co z tym kontraktem? - zagaił szatyn i oczekiwał jakiegoś rozwoju wydarzeń.

- Jakim kontraktem?

Louis przewrócił oczami.

- Z Berlina.

- Wszystko wspaniale. Ostatnio wypiłem piwo z Hansem na wideokonferencji.

- To dlaczego mnie wzywałeś? - Louis zmarszczył brwi i delikatnie przekrzywił głowę.

- Dawno cię nie widziałem. Stęskniłem się. - wzruszył ramionami, a Louis lekko się zarumienił.

- Cóż, ja też. - przyznał cicho Tomlinson i spojrzał w zielone oczy. Posłali sobie subtelne uśmiechy.

- Ale oprócz tego, mam pytanie. - oznajmił i nachylił się nad biurkiem. Louis skinął, aby mówił dalej. - W bardzo dużym skrócie, mój ojciec chce poznać osobę, która mi pomogła z kontraktem. Tak jakby, mamy zaproszenie do moich rodziców na kolację. - podrapał się po karku, bo wiedział, że to bardzo osobliwa sytuacja. - Przyjdziesz?

Louis rozszerzył oczy w zdziwieniu.

- Co? Mam poznać twoich rodziców?

- Tak, właśnie. Wiem, że normalnie ludzie się spotykają oficjalnie, a dopiero potem poznają swoich potencjalnych teściów, ale cóż. U nas wszystko jest na odwrót. - brunet próbował jakoś rozluźnić atmosferę, bo widział, jak Louis się spiął na te wieści.

- A-ale ja nie wiem, czy dam radę. - wyjąkał szatyn absolutnie przerażony perspektywą zagoszczenia na obiedzie w willi państwa Styles.

- Proszę? - powiedział cicho zielonooki, przekrzywiając delikatnie głowę. - Chociaż na godzinę. Wiesz, że po tym, co zrobił mój ojciec z Sandrą, nie wytrzymałbym tam długo. Szczególnie sam. - jego głos zdawał się być coraz słabszy, a Louis czuł, jak się łamie. - Potrzebuję cię, Lou. - wyszeptał i spojrzał prosto w jego oczy. Jego spojrzenie było szczere i czyste, tak bardzo spragnione.

Tomlinson przełknął ślinę. Czy to nie były słowa, które pragnął usłyszeć od Harry'ego?

- Okej. - westchnął i od razu pożałował tego, że się zgodził. Nie ma szans, aby to poszło dobrze. - Ale musisz mnie ratować od każdej niezręczności.

- Cokolwiek sobie zażyczysz. - brunet uśmiechnął się promiennie i to okej było warte tego uśmiechu.

:::

Louis myślał, że zwymiotuje.

Uważnie patrzył na drzewa stojące przy podjeździe wyłożonym ciemną kostką brukową i były jak symbole upragnionej, ale niemożliwej ucieczki. Bawił się końcówkami łodyg kwiatów, dopiero potem zdając sobie z tego sprawę i chcąc w pierwszym odruchu zacząć je przepraszać.

Zatrzymali się przed willą onieśmielającą swoimi jasnymi kolorami, które prawie krzyczały o luksusie i, zdawać by się mogło, czystości domowników.

- Jesteś gotowy? - usłyszał cichy głos bruneta, który już chwilę temu wyłączył silnik. Louis oderwał swój wzrok od przytłaczającego widoku rodzinnego domu Stylesa i spojrzał w zielone oczy. Zalążek spokoju zagościł w jego wnętrzu, ale czuł, jak dłonie mu się nadal pocą.

- Nie. - odpowiedział szczerze i z zaciśniętym gardłem. - Ale chodźmy, bo bardziej gotowy nie będę. - powiedział pewnie, aby tylko przekonać samego siebie i szybko odpiął pas, a następnie wysiadł z pojazdu, póki nie zmienił zdania.

Harry dołączył do niego kilka sekund później i położył dłoń w dole jego pleców.

- Dziękuję, że to robisz. Jestem z ciebie dumny. - powiedział cicho do jego ucha i szatyn nic nie poradził na rozgrzewające się policzki. Posłał delikatny uśmiech towarzyszowi, bo zwyczajnie nie wiedział, co powiedzieć.

Ruszyli w stronę rozległego ganku i zadzwonili do drzwi. Nie musieli długo czekać, aż drzwi otworzył im starszy mężczyzna w garniturze.

- Witaj, Albercie. - przywitał się z dużym uśmiechem Harry. Louis nie wiedział, kim jest owy jegomość. Stawiał na ojca bruneta, ale do ojca nie zwracasz się po imieniu, prawda? - To jest Louis. Louis, to jest Albert, nasz kamerdyner, chociaż jest bardziej mi jak drugi ojciec.

Och, oczywiście, że mają kamerdynera.

Louis uśmiechnął się serdecznie i przywitał z mężczyzną przez podanie dłoni. Miał miłe, chociaż zmęczone rysy twarzy i miękkie spojrzenie.

- Och, Harry. Już jesteś. - w hallu pojawiła się kobieta o ciemnych włosach i dyskretnie zatuszowanych oznakach procesu starzenia. Harry i Louis przekroczyli próg domu, a brunet już jedynie delikatnie się uśmiechał.

- Cześć, mamo. - powiedział delikatnie i jakby z największym namaszczeniem ucałował jej policzek, a ona do tego nastawiła się w filigranowym geście. Szatynowi kręciło się w głowie. Godzina. - Mamo, poznaj Louisa Tomlinsona, który był ze mną w Berlinie. Louis, to jest moja mama, Anne Styles.

Okej, uhm... pocałować jej dłoń? Klęknąć na jedno kolano? Zasalutować?

Ostatecznie zdecydował się na delikatny całus w policzek, mówiąc pod nosem ciche miło mi panią poznać, chociaż miał taki mętlik w głowie, że o mało nie powiedział enchanté. Wręczył jej mały, ale elegancki bukiet kwiatów, na co ona mu podziękowała z całkiem szczerym uśmiechem, jakby rzeczywiście doceniła ten mały gest.

- Chodźcie do jadalni, zaraz zostanie podana kolacja. - powiedziała, dokładnie i niespiesznie artykułując  każde słowo.

Kiedy odwróciła się, aby ich zaprowadzić, Louis posłał Harry'emu przerażone spojrzenie, a ten jedynie delikatnie musnął wierzch jego dłoni i posłał pocieszający uśmiech. To musiało na razie wystarczyć.

W jadalni stał długi stół. Jak, naprawdę długi stół. Louis był pewien, że pomieści on co najmniej dwadzieścia osób, a nawet trzydzieści. U góry siedział mężczyzna w szarym garniturze i teraz szatyn nie miał wątpliwości odnośnie jego tożsamości. Owy jegomość wstał, kiedy tylko goście przekroczyli próg jadalni.

- Dzień dobry, Harry. - zabrzmiał jego bas, a niebieskookiemu przebiegł nieprzyjemny dreszcz po plecach.

Brunet przywitał się z ojcem chłodnym uściskiem dłoni i chwilę mierzyli się na spojrzenia. Zaraz potem, to samo, mrożące krew w żyłach spojrzenie, przejechało ze swojego syna na nieznajomego, młodego mężczyznę. Louis czuł się jak pod ostrzałem. Miał wrażenie, że jego ostre rysy twarzy jeszcze bardziej zostały uwydatnione, a pioruny w jego oczach przybrały na sile.

- A więc ten młokos pomógł ci z międzynarodowym kontraktem? - szatyna wbiło w ziemię. Spodziewał się nienagannych manier, a tutaj ojciec Harry'ego wyskakuje z takim tekstem na starcie, nawet nie przedstawiwszy się uprzednio.

- Nie życzę sobie, abyś tak nazywał Louisa. Jednak, w rzeczy samej, to on pomógł mi doprowadzić sprawy w Berlinie do końca. - pierwsze zdanie było wręcz wrogie, a niebieskooki stał jak wryty, wdzięczny jednak za ratunek.

- Nie wydaje się na tyle kompetentny. - mruknął do siebie, a Louis chciał się popłakać. Jaką masz czelność oceniać moje kompetencje po jednym spojrzeniu?

- O, widzisz, niespodzianka. Gdyby nie jego kompetencje, które zdajesz się znać na wylot, cóż, nie byłoby teraz żadnej współpracy z Niemcami. - powiedział przekornie Styles, uśmiechając się sarkastycznie. Nie mógł znieść widoku swojego rodziciela. - Louis, to jest mój ojciec, Des Styles. Ojcze, to jest Louis Tomlinson, osoba, bez której kontrakt nie doszedłby do skutku.

Harry kroczył po cienkiej linii. Wiedział to zarówno on, szatyn, jak i Des. Celowo przedstawił najpierw swojego ojca Tomlinsonowi, a dopiero potem Desa Louisowi, chociaż powinien to zrobić na odwrót, tak samo jak przy witaniu się z Albertem, czy matką Harry'ego. Nie mógł jednak przemóc się, aby w tej relacji móc określić jego ojca mianem wyższego w hierarchii od szatyna. Po prostu nie i zasady savoir vivre'u mogły go pocałować w tyłek.

Milczący Des zasiadł na swoim miejscu, obok niego Harry, a zaraz Louis. Anne usiadła naprzeciwko swojego syna, a zarazem po drugiej stronie swojego męża. Tomlinson nigdy nie był bardziej wdzięczny za dorabianie podczas zeszłego semestru studiów w ekskluzywnej restauracji, gdyż teraz wiedział jak należy umieścić materiałową serwetę na swoich kolanach i z których sztućców najpierw będzie korzystał.

Służąca zaczęła znosić coraz to kolejne dania, kiedy przy stole panowała grobowa cisza. W tej samej, napiętej atmosferze rozpoczęli jedzenie. Szatyn nakładał sobie mało i jadł jak najwolniej, aby tylko nie zwrócić ze stresu przeżuwanego jedzenia.

- Więc, Louis. Jesteś z Londynu? - odezwała się Anne, wydając się szczera w swoim zainteresowaniu. Szatyn odbierał ją ciepło, co stanowiło zupełny kontrast dla odbioru jej męża. Przełknął jedzenie i wytarł kąciki ust rąbkiem serwetki leżącej na jego kolanach.

- Nie, ale dosyć długo tu już mieszkam. Pochodzę z Doncaster. - odpowiedział uprzejmie, patrząc na kobietę. Poczuł, jak pod stołem i za obrusem, Harry łapie jego dłoń.

- Och, wydaje mi się, że kiedyś tam przejeżdżaliśmy. Bardzo urocze miejsce. - kontynuowała Anne i szatyn naprawdę zdawał się ją polubić, pomimo tego snobistycznego pierwszego wrażenia.

- Zwykła wieś, nic więcej. - mruknął Des, krojąc swój kawałek mięsa.

Louis czuł, jak kciuk bruneta pieści wierzch jego dłoni i to pomogło w tym, aby zignorować chłód słów mężczyzny.

- Tak, też zwykłem tak to nazywać. Teraz jednak, ilekroć tam wracam, dopada mnie sentyment do tej zwykłej wsi. - odpowiedział lekko i młody Styles uśmiechnął się dumnie pod nosem. Dzielny Louis, moje kochanie.

Zapadła znowu cisza. Jedynie delikatne stukanie sztućców o talerze upewniało w tym, że w pomieszczeniu są ludzie.

- Co u Sandry? - odezwał się Des po milczących minutach. Harry'emu niekontrolowanie objechał nóż i przejeżdżając po śliskiej powierzchni talerza wydał okropny, wysoki dźwięk.

- Nie wiem, nie interesuje mnie to. - wzruszył ramionami i teraz była kolej Louisa, aby dotknąć subtelnie uda bruneta w geście otuchy. - Poza tym, ty zdajesz się bardziej z nią kumplować, niż ja.

- Nadal nie rozumiem, jak mogłeś jej to zrobić.

Harry zastygł ze sztućcami w dłoniach. Podniósł swój wzrok z talerza i spojrzał w oczy ojca. Louis czuł, że naprawdę niewiele brakuje do awantury.

- Nie wierzę, że to powiedziałeś. - powiedział cicho i jego głos zdawał się być mieszanką furii, smutku i zranienia.

- To uwierz. - teraz to Des wzruszył ramionami i powrócił do jedzenia. - Nie rozumiem, jak mogłeś swoją żonę wsadzić do aresztu. I nie sprawdzić, co u niej.

Coś było w jego głosie, tak jadowitego i lodowatego, jakby doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak słowo żona wpłynie na Harry'ego. Tak, jakby wiedział, że w ten sposób jedynie bardziej zrani swojego syna.

- Ona nie jest moją żoną i ty to wiesz. Wiesz też, że nigdy nią nie będzie. Tak samo jak wiesz, że nigdy nie będę miał żadnej żony. - mówił wolno i wyraźnie, a gardłowe warknięcie było słychać z tyłu jego krtani.

Zaraz, co? Des wie, że Harry jest gejem?

- Tylko tak ci się wydaje. - powiedział pobłażliwie. - Zobaczymy za kilka lat, jak przyjedziesz tutaj ze swoją piękną żoną i gromadką dzieci.

Harry zacisnął szczękę i palce na sztućcach do tego stopnia, że zbielały mu kostki. Louis zaczął panikować, to nie może się skończyć dobrze. Młody Styles miał przyspieszony oddech i ciskał piorunami w niewzruszone, tak ignoranckie, a przede wszystkim bezczelne oblicze swojego ojca.

- Dobrze wiesz, że tak nie będzie. - powiedział cicho i wrogo, a całe jego ciało było napięte. Pod białą koszulą idealnie odznaczał się każdy mięsień, a materiał na klatce piersiowej szybko falował, w rytm jego oddechu.

Louis wiedział, że nie powinien być przy tej rozmowie, to zbyt prywatne. Nie potrafił jednak za żadne skarby świata zmusić się, aby zostawić Harry'ego samego z tym wszystkim. Szatyn popatrzył na Anne, która zdawała się być tak samo sparaliżowana jak on sam, a do tego popijała nerwowo wino z kieliszka. Na moment złapali kontakt wzrokowy i Tomlinson wiedział. Wiedział, że jest po stronie Harry'ego, ale boi się postawić swojemu mężowi. Biedna.

- Synu, naprawdę, za kilka lat będziemy się śmiali z tego. - jego głos był niemal obleśny; tak niesamowicie przekonany o bezcenności swoich słów, przepełniony jadem i zamknięty na jakikolwiek głos rozsądku.

- Nie nazywaj mnie swoim synem. - wysyczał zielonooki i Louis mocniej zacisnął palce na udzie bruneta.

- Bo co? Bo powiedziałem ci prawdę? Prawdę o tym, że za jakiś czas zapomnisz o tym swoim... pedalstwie? - machnął ręką, a ostatnie słowo wypluł, jakby kalało wnętrze jego ust. Louis chciał wymiotować, ale też tak bardzo chciał wyciągnąć stąd Harry'ego, który w żadnym stopniu nie zasługiwał na takie traktowanie. Zasługiwał na zrozumienie, akceptację i miłość, których sam jest niemalże uosobieniem.

- To nie jest żaden mój wymysł, Des. - powiedział ozięble i beznamiętnie.

Dziękował wszystkim niebiosom za drobną dłoń na swoim udzie, bo w innym przypadku, prawdopodobnie jego ojciec dostałby z prawego sierpowego. Młody Styles zauważył, jak użycie jego imienia burzy zagrodę stoicyzmu starszego.

- Dlaczego niby miałbym wymyślać sobie bycie gejem? Hm? - kontynuował Harry. - Żeby co? Żeby przypadkiem nie było mi w życiu za łatwo? Żeby nie wiem... trudniej mi było znaleźć szczęście? Co? Jak sądzisz? - wyrzucił z siebie i każdy przy stole wiedział, że jest to zajebiście dobry argument. Nawet Des to wiedział, ale nie mógł się do tego przyznać.

- Taka moda i tyle. Przejdzie ci, jak tylko zapragniesz prawdziwej miłości. - odburknął Des i brunet nie mógł uwierzyć, że ten człowiek go wychowywał.

- Zapragnąłem i zgadnij co. - rzekł butnie brunet i oblizał usta w oczekiwaniu. Chcę to zrobić. Naprawdę chcę. - Znalazłem.

Przy stole zapanowała cisza. Wszyscy wlepili swój wzrok w Harry'ego, który prawie skulił się pod trzema, intensywnymi spojrzeniami.

- To kiedy poznamy? - chytrze uśmiechnął się Des, a szatyn naprawdę nie wiedział, jaki jest problem tego człowieka. Rozsiewa wokół siebie tyle nienawiści i nietolerancji, że aż szkoda czasu na niego tracić.

- Już go poznaliście. - powiedział poważnie i popatrzył po rodzicach. - Jakieś czterdzieści minut temu. - dodał, a Louis zakrztusił się pitym winem. Że co?

Teraz wszystkie spojrzenia były na szatynie, który próbował złapać oddech. Nie był pewny, czy to nadal skutki zakrztuszenia, czy może hiperwentylacja na tak nietypowe wyznanie miłości. Harry mnie kocha?

Harry mnie kocha. O mój Boże.

Brunet spojrzał na młodszego z delikatnością i niepewnością w spojrzeniu. Wiedział, że nie powinien tak tego rozgrywać. Złapali kontakt wzrokowy i Louis był tak rozkosznie zagubiony w aktualnych wydarzeniach, że szukał oparcia w zielonych oczach.

Znalazł je tam.

Znalazł też w nich miłość i oddanie. Każdą cząstkę siebie ofiarowaną mu bezinteresownie, jedynie z pokorną prośbą o dobre potraktowanie jego serca i duszy, które są na jego usługach. Zobaczył przynależność i szacunek, które pokazywały szczerą bezbronność w obliczu szatyna, wobec jego słów, czynów i każdego gestu. Zobaczył przyjaźń, która była na razie zaczynem tego, co mieli osiągnąć, do czego mieli dążyć. Na końcu dostrzegł pożądanie. Pożądanie, które było ogniem w jego tęczówkach, wypalającym i oczekującym.

- Wynoś się z mojego domu. - ten moment, kiedy poznawali siebie na nowo jedynie przez spojrzenia przerwał nie kto inny, jak Des. Obydwoje spojrzeli w stronę ojca Harry'ego, na którego obliczu została wymalowana czysta furia. Patrzył wprost na Louisa. - Tak, do ciebie mówię, Lewis. - potwierdził, po czym wstał ze swojego miejsca. Pociągnął szatyna za ramię do góry. Natychmiast poderwał się brunet.

- Zostaw go. - powiedział stanowczo i nisko, zawierało to pierwiastek czegoś dzikiego, jakiś nowy rodzaj niebezpieczeństwa. Strzepnął rękę ojca z ramienia ukochanego i stanął między nimi.

- Bo co? Uderzysz mnie? - zaśmiał się Des, prosto w twarz syna. - Uważaj, żeby sobie paznokcia nie złamać. - dodał i rozbawiony patrzył w zielone oczy.

Harry był gotowy, aby jego pięść zagościła na policzku Desa. W ostatniej chwili jednak, zatrzymały go skrupuły. To jest mój ojciec, mam go uderzyć w tym domu? Ta dobra strona Harry'ego nie pozwoliła na to, aby zadać tak dotkliwą fizyczną krzywdę swojemu, bądź co bądź, ojcowi.

Des nie miał skrupułów.

Zamachnął się ze swojego wielkiego ramienia i z całej siły zadał cios swojemu synowi.

Wszystko spowolniło. Żaden dźwięk nie był wystarczająco głośny, aby przebić się przez szklaną powłokę, która nagle spowiła rzeczywistość.

Anne krzyknęła przerażona. Krzesło, z którego się poderwała, runęło z głuchym hukiem na ziemię.

Harry został ukarany za bycie tak dobrym i nawet w krytycznym momencie zaniechał krzywdzenia znienawidzonej osoby, a zapłacił za to upadkiem, który był nieunikniony po tak silnym ciosie. Wylądował na ziemi, a Louis od razu do niego podbiegł, powstrzymując łzy.

Des rozluźnił pięść i wytrzepał dłoń, nie chcąc przyznać, że kłykcie go niemożebnie bolą od uderzenia. Od razu rzucił się w stronę Louisa, odciągając go za ramię od swojego syna.

Zakleszczył swoje łapsko na jego barku i niczym się nie przejmując, wyprowadził go z willi. Mało powiedziane, gdyż ciągnął go aż za teren posesji, fatygując się aż pod główną bramę. Tomlinson cały czas się szarpał, chcąc znaleźć się przy Harry'm. Niestety, im bardziej się szarpał, tym większe było prawdopodobieństwo, że zwichnie staw barkowy, który tkwił w żelaznym uścisku Desa.

Harry w tym czasie podniósł się się z podłogi, a jego mama podała mu od razu mrożonkę zawiniętą w ścierkę i materiałową serwetkę ze stołu, aby zatamować krwotok z nosa. Brunet odrzucił propozycję schłodzenia i od razu skierował się w stronę hallu.

- M-muszę sprawdzić... Louis. - wymamrotał nieprzytomnie, na chwiejnych nogach starając się wyjść z domu. Anne pobiegła za nim.

- Harry, nie możesz iść w takim stanie.

- Mogę... muszę. - oznajmił i w tym momencie do domu wszedł Des. Zadowolony z siebie jak nigdy przedtem.

Młody Styles jakby w momencie zapomniał o swoim bólu i rzucił się na niego. Przyparł go do ściany, ściskając jego kołnierz w dłoniach, z czego w jednej z nich nadal trzymał zakrwawioną serwetkę. Nie dbał o nic, tylko o Louisa.

- Co mu zrobiłeś?! - warknął na niego i opluł przy tym siebie, jak i Desa. Kiedy nie usłyszał odpowiedzi, odsunął go od ściany i ponownie go niemal rzucił na nią. - Pytam, co mu, kurwa, zrobiłeś?! - wydarł się prosto w jego twarz, a kiedy zadowolony wyraz jego twarzy nie zniknął, splunął mu pod nogi i puścił go.

Wybiegł z domu, nadal jedną ręką starając się zatrzymać krwawienie z nosa.

Przeklął pod nosem czując, jak całe jego ubranie w momencie staje się mokre, a włosy przyklejają się do jego czoła. Zajebiście, kocham Londyn.

Podążał podjazdem z tej pieprzonej kostki brukowej i przeklinał każde kolejne mijane drzewo w nadziei, że szybciej znajdzie się przy głównej bramie. Kiedy truchtem wreszcie dotarł do końca posesji rodziców, niemal rzucił się na metalową, wielką furtkę i wypadł na pustą ulicę przy lesie. Czuł, jak kręci mu się w głowie od uderzenia i utraty krwi. Serwetka, którą trzymał przy twarzy zmieniła swój kolor z ecru na szkarłat i bynajmniej nie przypominało to odcienia królewskiego.

Rozejrzał się w swoim szaleństwie na boki, a deszcz szumiał mu w uszach. Ujrzał Louisa siedzącego pod wysokim, bogato zdobionym płotem, ze schowaną głową w dłoniach, a Harry patrzył na niego jak zahipnotyzowany. Po prostu wiedział, że tak mocno go kocha i nie wierzył w to, że tak mocno go kocha. To było jak drugie uderzenie w ten sam policzek, tylko o wiele mocniejsze.

Podbiegł do przemoczonego szatyna, sam nie będąc w lepszym stanie i chwycił jego ramiona. Louis w momencie się poderwał, myśląc, że to Des wrócił. Ujrzawszy jednak Harry'ego, rzucił się mu w ramiona. Mocno zacisnął drobne dłonie na jego plecach i wtulił twarz w absolutnie mokrą koszulę. Młody Styles równie mocno i ciasno trzymał mężczyznę swojego życia, starając się nie ubrudzić go we krwi.

- Harry, j-ja tak się martwiłem... chciałem—

- Shh. Już dobrze. Jestem tu. - powiedział do jego ucha, a deszcz bezlitośnie rzucał kolejne krople na tę dwójkę.

Louis odsunął się nieco i wziął twarz starszego w swoje dłonie. Przerażony patrzył na opuchnięty policzek Harry'ego i krew, którą starał się zatamować.

- Jak on mógł...? - chciał to wyszeptać, ale szum wokoło zmusił go do mówienia głośniej i spojrzał głęboko w zielone oczy.

- Ja... nie wiem. - odpowiedział szczerze. - Przepraszam, że cię w to wciągnąłem. Przepraszam, że byłeś tam i widziałeś mojego ojca. Przepraszam, że powiedział ci tyle nieprzyjemnych słów. Przepra...mph.

Nie zdążył dokończyć, bowiem przerwały mu usta Louisa, które naparły na te jego. Były zimne i drżące, ale Harry z przyjemnością je przyjął. Zamknął oczy i przyciągnął szatyna bliżej. Tyle na to czekałem.

Pocałunek był okropny. Wszystko było mokre, łącznie z ich twarzami, więc dłonie położone na policzku zjeżdżały, a palce wplecione we włosy plątały się w nich i przypadkowo szarpały za nie. Nie przeszkodziło im to jednak w smakowaniu siebie nawzajem, z sinymi ustami i nadchodzącym przeziębieniem.

Harry nie chciał robić nic innego, jak do ostatniej chwili swojego życia całować te drżące usta i trzymać w ramionach to drobne ciało. Louis chciał spełnić owe pragnienie ukochanego i sam być przy jego boku od tego momentu, aż do końca.

I tak ponownie znaleźli się w tym momencie dzięki aresztowanej Sandrze, dzięki kapryśnej, londyńskiej pogodzie i dzięki Desowi Stylesowi. Dzięki gorączce Liama Payne w czwartkowy poranek, która być może wcale nie była taka wysoka, jak deklarował.

Przede wszystkim znaleźli się w tym momencie. Znaleźli swój powrót do domu, a raczej odkryli do niego drogę. Musieli ją umocnić i oświetlić, aby zawsze była tą drogą, na którą bez zastanowienia skierują swoje kroki w każdej chwili swojego życia. Aby stojąc na rozdrożu, złapali swoje dłonie i pewnie szli dalej, nie przejmując się niczym innym oprócz wzajemnej miłości.

- Sądzę, że jesteś miłością mojego życia. - powiedział cicho Harry, kiedy oparł swoje czoło o czoło szatyna.

- Tak, wspominałeś chyba. - uśmiechnął się Louis i był jak słońce pośród tej ulewy. Styles tylko czekał na pojawienie się tęczy. - Harry Stylesie?

- Hm? - zanucił i chłonął widok rozpromienionego Louisa.

- A ja sądzę, że ty jesteś moją.

Much love xx
LARloveRY

Continue Reading

You'll Also Like

130K 4.1K 55
Haillie nie jest jedyną siostrą Monet, jest jeszcze jej bliźniaczka Mellody. Haillie wychowywana przez mamę, a Mellody no cóż przez babcie. Jak myś...
294K 10.1K 59
Bycie zawsze gorszą siostrą może być męczące. Tym bardziej po trudnym dzieciństwie. Czy coś się zmieni w 13 letnim życiu Charlotte po trafieniu do br...
111K 8.7K 61
Gdzie Draco zostaje wilkołakiem. Wszystko przez to, że Lucjusz Malfoy nie wykonał rozkazu Czarnego Pana i nie przyniósł mu Przepowiedni z Departament...
10.6K 1K 25
"Do cholery jasnej miałeś nigdzie nie wychodzić!", krzyknął przez co młodszy wzdrygnął się spuszczając wzrok. "J-ja tylko-", starszy mu przerwał, "co...