Halo halo! Dzień dobry moje robaczki!
Dalej zostajemy w wesołym nastroju (i jeszcze trochę w nim zostaniemy :P), pełnym heheszków i podśmiechujków oraz życiowych problemów naszych cudownych bohaterów. Odradzamy picie jakichkolwiek napoi przed ekranami, bo można srogo parsknąć w niektórych momentach. XD
Enjoy!
Sin
***
– W urnie jest sześć kul oznaczonych kolejno cyframi od jeden do sześć. Jakie jest prawdopodobieństwo, że po dwukrotnym wylosowaniu kuli bez ich zwracania, otrzymamy liczbę... – mruczałam pod nosem, czytając po raz kolejny treść zadania w podręczniku od matematyki. Tego samego zadania od godziny.
W końcu poirytowana do granic możliwości, zatrzasnęłam książkę z hukiem i rzuciłam ją w kąt pokoju.
– Mam dosyć! Zaraz ja coś zwrócę – warknęłam w przestrzeń, targając swoje ciemne włosy w złości. A że zdecydowanie były już dłuższe niż przez większość mojego życia, zapewne musiałam wyglądać jak totalne czupiradło.
– A potem sama skończysz w urnie, jak tego nie zaliczysz – dorzuciło moje kwami, które przez cały ten czas siedziało obok, zajadając się makaronikami. Spojrzałam na Tikki z wyrzutem.
– Nie pomagasz, Tikki. – Stworzonko uśmiechnęło się przepraszająco i wzruszyło maleńkimi ramionami. – Chyba sam szatan wymyślił ten przedmiot.
– Blisko – rzuciła tajemniczo przyjaciółka, krzywiąc się przy okazji, a mnie zapaliła się czerwona lampka.
– Czekaj, czekaj – zaczęłam intensywnie kombinować. – Nie mamy przypadkiem jakiegoś kwami matematyki? Skoro ty jesteś kwami stworzenia, a kwami Czarnego Kota zniszczenia, to...
– Marinette, wiesz, że Miracula nie mogą służyć egoistycznym celom – przerwała mi momentalnie Tikki, patrząc na mnie karcąco.
– Czyli jednak mamy! – zawołałam triumfalnie, rozemocjonowana wstając z fotela.
– Tego nie powiedziałam!
Westchnęłam zrezygnowana, ponownie opadając na krzesło.
– Przecież Adrien obiecał ci pomóc z materiałem – przypomniało inteligentnie stworzonko, a ja ponownie poczułam ucisk w żołądku na wspomnienie tamtej rozmowy w szatni.
– Sama nie wiem, czy powinnam tam iść – oświadczyłam przybita, delikatnie kręcąc się na krześle.
– A to niby czemu?
– Bo czuję się, jakbym leciała na dwa fronty – przyznałam wreszcie, czując, jak zawstydzające było to wyznanie.
W tym momencie Tikki zrobiła coś, czego najmniej się spodziewałam: wybuchnęła gromkim śmiechem, nawet się nie powstrzymując przed tym.
– Chyba... Na dwa końce... Tego samego kija – wydukała pomiędzy atakami śmiechu.
– Tikki, czy możesz się opanować?! To poważna sprawa! – zgromiłam przyjaciółkę, wpadając w jeszcze większego doła emocjonalnego. – Nie mam pojęcia, co mam z tym zrobić. Mimo, że wiem, że dla Adriena jestem tylko przyjaciółką, to i tak nie potrafię opanować swojego serca przy nim. A z drugiej strony przy Czarnym Kocie czuję się, czuję się... – Nie potrafiłam dokończyć zdania. Sama nie do końca rozumiałam swoje uczucia do Kota, ale wiedziałam jedno: zdecydowanie się one zmieniły w porównaniu do poprzednich czterech lat.
Ponownie jęknęłam, chowając głowę pomiędzy kolanami. Po chwili poczułam lekki ciężar na plecach i delikatne głaskanie.
– Po prostu daj sobie czas, Marinette – powiedziała pocieszająco Tikki. – A serce samo powie ci, co masz robić.
Pociągnęłam nosem i niepewnie potaknęłam na jej słowa. Jednak Tikki zawsze wiedziała, jak mnie pocieszyć, a dodatkowo nigdy nie kłamała. Już miałam jej podziękować, kiedy usłyszałam przytłumiony krzyk mamy wołający moje imię.
– To pewnie Alya – mruknęłam pod nosem, wreszcie podnosząc się z pozycji embrionalnej. – Schowaj się gdzieś, ale bądź blisko. Nie wiemy, jak zareaguje na wynik testu – poleciłam kwami, a to kiwnęło porozumiewawczo czerwoną główką i poleciało się ukryć w pudełeczku na biżuterię.
Zbiegłam po schodach wprost do kuchni, natykając się tam na moją mamę i Alyę siedzącą na jednym z naszych wysokich, obrotowych krzeseł i starającą się udawać wyluzowaną. Bezskutecznie. Jej mina zdradzała wszystko. Natomiast mama ubrana jak zwykle w swoje białe kimono, stała do mnie tyłem i szybkimi, sprawnymi ruchami gotowała coś w niewielkim garnku.
– Cześć, Al – przywitałam się z przyjaciółką, wreszcie zdradzając swoją obecność i wchodząc głębiej do kuchni, na co dziewczyna podskoczyła nerwowo na krześle i pomachała mi ręką. O losie, westchnęłam w duchu. – Masz wszystko do naszego projektu?
Posłałam jej sugestywne spojrzenie, zastanawiając się przy tym, na ile sposobów mogę ją zamordować i gdzie zakopać ciało. I nim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć, mama odwróciła się w naszą stronę z uśmiechem, trzymając w dłoniach dwa parujące kubki ze swoim popisowym daniem: gorącą czekoladą z malinami. Jak tylko zapach deseru doleciał do mnie, od razu poczułam się błogo. Jeśli istnieje niebo, zapewne tak musi pachnieć i smakować.
– A o czym macie ten projekt, dziewczynki? – zagadnęła, na co Alya wyprostowała się jak struna.
– O macierzyństwie – odparłam bez zająknięcia, przejmując czekoladę z rąk mamy.
– Och, to jak będziecie czegoś potrzebować, to zawsze możecie mnie spytać – zasugerowała mama, zupełnie nie zdając sobie sprawy, jak bardzo musiałam się powstrzymywać, żeby nie parsknąć śmiechem. Wreszcie się mogłam choć trochę zemścić na Alyi za to, że zawsze mnie wpakowywała w niekomfortowe i zawstydzające sytuacje. Zwłaszcza z Adrienem. – W końcu chyba dobrze mi poszło wychowanie swojej córki, co? – W tym momencie mama puściła mi oczko, a ja zachichotałam.
– Nawet bardzo dobrze – rzuciłam, całując ją w policzek. Kiwnęłam Alyi głową w stronę wyjścia z kuchni, po czym sama zaczęłam się tam kierować. Jeszcze będąc na schodach, upiłam łyk czekolady, czując, jak przyjemny smak zalewa mi język i gardło. Odruchowo przymknęłam oczy, rozkoszując się tą chwilą i wchodząc do pokoju. A właściwie chcąc wejść do niego, gdyby nie to, że Alya stanęła jak wryta, a ja wpadłam na jej plecy, o mało nie rozlewając czekolady.
– Namaluj mnie jak jedną ze swoich francuskich dziewczyn. – Wesoły, lekko mruczący głos Czarnego Kota doleciał do moich uszu, powodując, że o mało nie dostałam zawału serca.
Jednym ruchem ominęłam zszokowaną przyjaciółkę, która zastygła niczym grecka rzeźba, wpadając do wnętrza pokoju jak burza.
– Czarny Kocie! Co ty tu robisz?! – zapiszczałam nienaturalnie wysokim głosem w stronę blondyna, który jakby nigdy nic wylegiwał się na moim różowym szezlongu w zdecydowanie zbyt zbereźnej pozycji, starając się naśladować pozę Rose.
Nim chłopak jednak zdążył się podnieść i cokolwiek odpowiedzieć, usłyszałam, jak Alya za moimi plecami się zapowietrza.
– Jak mogłaś mi nic nie powiedzieć, Marinette?! – zawołała oburzona ze srogą miną, opierając ramiona na biodrach. – To ja ci powiedziałam o ciąży, a ty mi nawet nie mruknęłaś, że spotykasz się z Czarnym Kotem?! Taka z ciebie przyjaciółka!
– Technicznie rzecz biorąc, to się nie spotykam – sprostowałam, ale jakoś tak bez większego entuzjazmu. – Właściwie to on sam tu sobie wpada.
– Czekajcie – włączył się do dyskusji Czarny Kot, który zdążył się już ogarnąć i teraz stał na równych nogach. Na szczęście puścił uwagę o spotykaniu się mimo uszu. – Jesteś w ciąży, Alya?! Nino o tym wie?!
– Technicznie rzecz biorąc, to jeszcze nie jestem pewna – spapugowała mnie dziewczyna i ponownie się zmieszała, jednak po chwili zmarszczyła brwi i podejrzliwym głosem zapytała: – A ty skąd znasz mojego chłopaka, co?
Tym razem to Czarny Kot się zmieszał. Odruchowo zaczął się drapać po karku i wysłał nam jeden ze swoich uśmiechów niewiniątka.
– No bo... Uratowałem go z Biedronką kilka razy? – bardziej spytał niż oświadczył, ale po sekundzie znowu wrócił do poprzedniej dyskusji, starając się, byśmy za wszelką cenę zostawiły jego temat w spokoju. – Jak to nie wiesz, czy jesteś w ciąży? Przecież w niej się albo jest, albo nie jest. Toć to nie ma stanów pomiędzy!
– Ciekawe, skąd ty tyle o tym wiesz – burknęłam, przewracając oczami i ze złością zakładając ramiona na piersi, a na moich ustach pojawił się paskudny grymas poirytowania. Sama nie wiedziałam, dlaczego świadomość tego, że chłopak może mieć coś więcej wspólnego z tematem ciąży i dzieci, doprowadzała mnie do takiej wewnętrznej furii.
– Marinette, czyżbyś była... – zaczął powoli Czarny Kot, zbliżając się do mnie te kilka kroków, aż praktycznie stał przede mną na odległość kilkunastu centymetrów. Wstrzymałam oddech, obserwując z bliska, jak kocie oczy chłopaka mrużą się, a na jego ustach wykwita cwany uśmieszek. – Zazdrosna o mnie?
– C-co? – jęknęłam niepewnie, zbyt oszołomiona bliskością chłopaka, po czym dopiero po chwili dotarł do mnie sens jego słów. Wkurzona do granic możliwości, wypuściłam powietrze ze świstem i ręką odsunęłam go od siebie, warcząc w jego stronę przez zaciśnięte zęby: – Chciałbyś, sierściuchu.
– A chciałbym – odparł blondyn zadziornie, chwytając mnie za rękę i z powrotem przyciągając w swoją stronę. – Nawet nie wiesz, jak bardzo – szepnął do mojego ucha, powodując, że wszystkie włoski stanęły mi dęba, a po plecach przeszedł przyjemny dreszcz, umiejscawiając się w okolicach podbrzusza.
I nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, albo chociażby odsunąć się od blondyna, wydarzyła się rzecz tak niesłychana, że nie mogłam uwierzyć w swojego pecha.
O losie, dlaczego tak bardzo wystawiasz mnie na próbę?!
Klapa wejściowa do mojego pokoju ponownie się otworzyła, wpuszczając do środka moją roześmianą mamę, która nie zdając sobie sprawy z rozgrywającej się społecznej tragedii mojego nastoletniego życia, od wejścia rzuciła do mnie:
– Marinette, zobacz, kto wrócił do Paryża! – zawołała, wpuszczając za sobą kolejną osobę.
Kiedy go zobaczyłam, momentalnie uleciało ze mnie całe powietrze, a oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu. Był niemal taki sam, jakim go zapamiętałam dwa lata temu, kiedy opuszczał Paryż. No, może z kilkoma wyjątkami. W szoku zapatrzyłam się na jego sylwetkę, która zdecydowanie stała się bardziej muskularna; na jego ręce, które pokrywały dziwne, ciemne tatuaże i na końcu na jego twarz z kilkudniowym zarostem i tymi głębokimi, stalowo-niebieskimi oczami, wpatrującymi się teraz we mnie.
– Luka?